Niedawno zmarły pisarz Jerzy Pilch w jednym z wywiadów stwierdził, że piłka nożna to coś daleko poważniejszego niż życie i śmierć. Teza ta doczekała się nieoczekiwanej weryfikacji – właśnie w okresie, kiedy najważniejszymi wartościami okazały się zdrowie i życie ludzkie. W jednej chwili sport zszedł na drugi plan. Cotygodniowa rywalizacja sportowa została zastąpiona setkami newsów o walce dużo poważniejszej, bo z wirusem. Całe społeczeństwa kibicowały lekarzom i medykom w rywalizacji, którą toczyli każdego dnia nie w świetle jupiterów, ale na oddziałach szpitalnych. Mimo że pandemia nadal nie została pokonana, świat sportu powoli wraca do normalności. Można zadać pytanie, czy naprawdę jest nam potrzebny w tej chwili?
Przykład z Niemiec
Pierwszym krajem w Europie, który zdecydował się na powrót rozgrywek ligowych były Niemcy. Na decyzję niemieckich włodarzy można patrzeć z różnych perspektyw. Przede wszystkim była ona konieczna, by zminimalizować straty, które poniosły kluby w czasie pandemii. Wstrzymanie rozgrywek ujawniło prawdę o futbolu: o zbytniej komercjalizacji, o przepłacanych kontraktach czy chciwości samych klubów, które w ramach oszczędności wolały zwalniać pracowników, niż obciąć wysokie kontrakty piłkarzom. W samych Niemczech po czterech tygodniach przerwy mówiło się o możliwym bankructwie aż 13 z 36 klubów z pierwszego i drugiego poziomu rozgrywek (Bundesliga i 2. Bundesliga). Według magazynu „Kicker” przyczyną miały być braki wpływów z tytułu transmisji (kwota rzędu 330 mln euro) oraz tzw. dnia meczowego.
Niemcy, dzięki masowo przeprowadzanym testom, stosunkowo dobrze poradziły sobie z pandemią. To właśnie ten argument pozwolił szefom Bundesligi przekonać władze federalne i regionalne, by zgodziły się na powrót futbolu w połowie maja. Kiedy kanclerz Angela Merkel ogłosiła wznowienie rozgrywek, mówiło się o sporym ryzyku podjętym przez włodarzy Niemieckiej Ligi Piłkarskiej (DFL), ale doceniono też świetnie opracowane instrukcje powrotu po pandemii. Na 50 stronach zawarto wszystkie wytyczne dotyczące meczów w czasie koronawirusa. Ściśle określono liczbę osób, które mogą być obecne na stadionie podczas spotkania. Wyznaczono zasady kontaktów między piłkarzami czy organizacji pracy mediów. Szczególną wagę przyłożono do instrukcji dotyczącej diagnostyki oraz monitorowania stanu zdrowia zawodników i sztabów.
W instrukcjach DFL znalazły się nawet wskazówki co do optymalnej wilgotności i temperatury pomieszczeń, a także przestroga przed korzystaniem z PlayStation czy smartfonu kolegi. Przed wznowieniem rozgrywek piłkarze i sztab zostali skoszarowani w hotelach, z których mogli udać się jedynie na trening. Obecnie zawodnicy mogą już wracać do domów, jednak ich bliskich również obowiązują rygorystyczne zasady, a także obowiązek testowania. Sami piłkarze mają być testowani nawet dwa razy w tygodniu, obowiązkowo przed każdym spotkaniem.
Czas na powrót
Powrót Bundesligi dał nadzieję na powrót do normalności. W ślad za DFL poszły kolejne krajowe związki piłkarskie. I tak wznowiono już rozgrywki w Polsce, Czechach, Danii, Serbii czy na Węgrzech i Ukrainie. Powrót do grania zapowiedzieli też Hiszpanie (11 czerwca), Anglicy (17 czerwca) oraz Włosi (19 czerwca).
W przypadku tych ostatnich pierwsze spotkanie po wznowieniu rozgrywek ma odbyć się w Bergamo, miejscu symbolicznym. Właśnie to włoskie miasto najsilniej odczuło skutki koronawirusa. Jedną z przyczyn tak silnego rozwoju pandemii, według Fabiano Di Marco ze szpitala im. Jana XXIII w Bergamo, miał być mecz Ligi Mistrzów Atalanty Bergamo z hiszpańską Valencią, który odbył się 19 lutego w Mediolanie. Do stolicy Lombardii udało się aż 40 tys. kibiców Atalanty, którzy podróżowali autobusami, samochodami i pociągami. Zdaniem lekarza mecz ten był prawdziwą bombą biologiczną, która dotknęła też Hiszpanię. Wystarczy tylko wspomnieć o zakażonym hiszpańskim dziennikarzu, który wrócił do kraju z objawami COVID-19, a także o obecności w Mediolanie kilku tysięcy fanów Valencii. Teraz, gdy udaje się opanować pandemię, w Bergamo ma mieć miejsce symboliczny nowy początek włoskiej piłki nożnej – tak ważnej przecież dla Włochów.
Coś więcej niż sport
– Warto pamiętać, że powrót do grania w niektórych ligach europejskich ma przede wszystkim wymiar komercyjny – zauważa dr Wojciech Woźniak z Katedry Socjologii Struktur i Zmian Społecznych Uniwersytetu Łódzkiego. – Piłkarskie federacje, ligi i kluby nie mogą pozwolić sobie na utratę pieniędzy z praw telewizyjnych, która byłaby nieunikniona w przypadku przymusowego zakończenia sezonu. To świadczy dość dobitnie o tym, że widz przed telewizorem liczy się dzisiaj bardziej niż widz siedzący na stadionie, który nie jest niezbędny w tej układance.
Sport za sprawą środków społecznego przekazu stał się prawdziwym fenomenem XX i XXI wieku. Dzięki niemu możliwe jest tłumaczenie złożoności zjawisk, które zachodzą w obszarach socjologii, politologii czy stosunków międzynarodowych. Co więcej, sport może przyczyniać się do procesów integracji oraz zacierania różnic rasowych czy narodowościowych. Warto w tym miejscu wspomnieć o koncepcji austriacko-niemieckiego socjologa Thomasa Luckmanna, który zauważył, że w dzisiejszym świecie sacrum nie znika z życia społecznego, lecz wymyka się spod panowania organizacji religijnych. Idąc tym tropem, można zauważyć, że kibice (nie tylko na stadionie) tworzą pewną wspólnotę „niewidzialnej religii”.
Kluczowym elementem tej „religii” jest emocjonalna więź, którą kibice budują wokół idei klubu sportowego, tworząc w ten sposób wspólnotę. Istotne są także wydarzenia sportowe, które – zdaniem Luckmanna – można porównać do obrzędu liturgicznego. Kibice uzewnętrzniają swoje uczucia, doświadczają więzi wspólnotowych, zaś samo uczestnictwo daje poczucie siły. Sam zaś mecz jest dla kibiców wydarzeniem wyjątkowym, podczas którego zaciera się poczucie czasu i miejsca.
Na ocenę przyjdzie czas
Piłka nożna wróciła, ale przy pustych trybunach. Kibice zostali w domu, emocjonując się rozgrywkami sprzed telewizora. W przypadku niektórych klubów ich wsparcie finansowe okazało się istotniejsze od tego udzielanego z trybun.
– Sport jako gałąź gospodarki doświadczył i będzie doświadczał poważnego kryzysu ekonomicznego, w perspektywach średniookresowej i długookresowej – mówi dr Wojciech Woźniak. – Można powiedzieć, że dobrze się stało. Może to pora, by przekonać się, że ten ultraskomercjalizowany współczesny sport zawodowy nie jest niezbędnym elementem funkcjonowania współczesnych społeczeństw, w przeciwieństwie do działającej i sensownie dofinansowanej służby zdrowia.
Nie wiadomo, czy decyzja o wznowieniu rozgrywek piłkarskich była słuszna. Na pewno była podyktowana względami praktycznymi, by sprawiedliwie rozstrzygnąć rozgrywki i tym samym uratować płynność finansową klubów. Już teraz w planach pojawiają się kolejne rozwiązania, które mogą sprawić, że decyzja o powrocie rozgrywek piłkarskich okaże się zbyt pochopną. Zwłaszcza w przypadku zapowiadanego powrotu kibiców na stadiony. – Obawiam się tego powrotu w momencie, kiedy dane epidemiczne o zachorowaniach wcale nie są optymistyczne – dodaje dr Wojciech Woźniak. – Uważam, że taki szybki powrót normalności wpłynie na społeczne postrzeganie sytuacji i może unieważnić różne pozytywne zjawiska. Wiemy już, że stadiony mogą być rozsadnikami wirusa, a planowane 25 proc. wypełnienia trybun to na niektórych polskich stadionach nawet 10 tys. osób. Jak się to ma do obowiązujących zasad ograniczania wydarzeń publicznych, imprez czy demonstracji? Brakuje mi tej atmosfery, ale mam poczucie, że specjalne traktowanie kibiców w tej sytuacji jest obarczone zbyt dużym ryzykiem.