Jakiś czas temu brałem udział w telewizyjnej dyskusji na temat religijności Polaków. Jeden z dyskutantów wśród czynników wpływających na spadek religijności wymienił postawę księży. Jego zdaniem nastawienie duchownych sprawia, że my, świeccy, nie czujemy się w Kościele mile widziani: bo przecież ksiądz wie lepiej i nie potrzebuje, by mu się świecki pod nogami pałętał, a jeszcze nie daj Boże jakieś pomysły przedstawiał i wnioski zgłaszał. Nie zgodziłem się z tą tezą. Tak się akurat złożyło, że w głowie miałem zupełnie świeże doświadczenie z jednej z podmiejskich parafii, w której przez krótki czas mieszkałem. Było to tuż przed Bożym Narodzeniem i jak co roku odbywał się tam całkiem spory adwentowy jarmark. – Fajnie ksiądz to zorganizował – zagadnąłem proboszcza. – To nie ja, to ludzie – odpowiedział i wskazał na panie i panów, starszych i młodszych, którzy stali za stolikami ze świątecznymi ozdobami i smakołykami. To nie był jednorazowy gest tamtejszego proboszcza. Kilka tygodni później podczas ogłoszeń mówił o wyjeździe rekolekcyjnym dla parafialnego koła Caritas, dziękując przy tym kilkakrotnie paniom i panom za ich całoroczną pracę.
W tym miejscu można byłoby zadać pytanie, ilu księży na co dzień w ten sposób docenia swoich świeckich współpracowników? To oczywiście ważna sprawa, ale postawiłbym pytanie od drugiej strony: ilu z nas, świeckich, jest gotowych na to, by wziąć realną odpowiedzialność za naszą przecież wspólnotę i zaangażować się w to, co dzieje się w parafii, a może samemu spróbować coś zainicjować? Twardych danych nie ma, ale pewną podpowiedzią mogą być liczby, o których w rozmowie z KAI mówi socjolog, działacz i animator organizacji pozarządowych Jakub Wygnański. – W Polsce jest prawie 11 tys. parafii. Z badań wiem, że ponad 40 proc. parafii deklaruje, że ma różnego rodzaju zespoły charytatywne. Jednak też trzeba otwarcie powiedzieć, że to są często deklaracje nieco na wyrost, a także, że duża część zespołów charytatywnych prowadzona jest przez osoby w wieku podeszłym, które same prawdopodobnie wymagają pomocy – mówi prezes zarządu Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”. Jak widać, jest więc pole do poprawy.
Temu ma służyć inicjatywa, którą opisujemy na łamach „Przewodnika” (s. 16). Celem Wspólnoty Pomocy jest zachęcenie parafii w całej Polsce do niesienia pomocy w zorganizowany sposób oraz wspieranie ich w tym poprzez dostarczanie przydatnych wskazówek i narzędzi do koordynacji procesu budowania lokalnej sieci wsparcia. Autorka artykułu, Weronika Frąckiewicz, nadała mu tytuł W poszukiwaniu ukrytego potencjału. Jak wielki to potencjał, to wiemy z historii, chociażby z czasu stanu wojennego. Bardzo prawdopodobne, że w nadchodzących miesiącach taka pomoc może być na wagę złota. Kiedy przestaną działać kolejne tarcze antykryzysowe, wszyscy, o wiele bardziej niż dzisiaj, odczujemy skutki pandemii koronawirusa.
Na ten potencjał składa się chociażby dobre rozeznanie w sytuacji osób, które mogą potrzebować pomocy. Księża dobrze znają swoje parafie, a sąsiedzi – swoich sąsiadów. Nie bez znaczenia jest kwestia zaufania – w sytuacji, kiedy tyle się mówi o kolejnych oszustwach w stylu metody „na wnuczka”, zaufanie, jakim dysponują księża, a co za tym idzie osoby z nimi współpracujące, jest bezcenne. Wreszcie to kwestia odpowiedniej wrażliwości – nie przed wszystkimi łatwo się ludziom przyznać, że potrzebują pomocy.
Możliwe, że wiele parafii nie podejmuje tego typu działań, bo nie mają możliwości, by na wyrażone potrzeby odpowiednio zareagować (kto miałby to zrobić?; skąd wziąć na to pieniądze?). Ale – jak mówi Jakub Wygnański – „znając potrzebę, można szukać rozwiązań. Parafie naprawdę mają olbrzymi potencjał”.
Ten potencjał będzie nam łatwiej przekuć w działanie, jeśli – jak pisze Weronika Frąckiewicz – przestaniemy zrzucać odpowiedzialność na duchownych, bo przecież parafia to wspólnota wszystkich wiernych i ta odpowiedzialność dotyczy każdego.