W „Przewodniku” tyle już osób wypowiedziało się o nowym filmie braci Sekielskich, mimo to i ja nie chciałbym być tej okazji pozbawionym. Z opóźnieniem, to prawda. Ale w tym wypadku od wymogu aktualności chyba ważniejsze jest, by problem, który przecież nie znika, nie stał się tylko kolejną sensacją jednego tygodnia.
Rok temu po emisji Tylko nie mów nikomu Tomaszowi Sekielskiemu dziękowali za film biskupi. Uznałem to za przesadę. Dzieło było jawnie tendencyjne, chociażby jeśli chodzi o doklejony na siłę wątek Jana Pawła II, co sugerowało, iż święty papież wiedział o pedofilskich aferach i krył je swym autorytetem. Na szczęście Zabawa w chowanego wolna jest od tej insynuacji. A jednak dziś już nikt z kościelnej strony nie spieszy z podziękowaniami dla reżysera i producenta.
To niejedyny plus nowej emisji względem starej. Nie ma tu nieznośnej maniery używania słowa „Kościół” w odniesieniu li tylko do jego hierarchii, maniery, której w gorączce przedwyborczej kampanii uległ nawet katolik Szymon Hołownia. Może zadecydował tu fakt, że o Kościele mówi jedna z ofiar, która mimo zadanych ran nadal jest jego częścią. Ten człowiek nie stracił wiary i Sekielski to pokazał. Chwała mu za to.
Ciekawym wątkiem filmu jest wyznanie księdza-byłego oprawcy: on również w dzieciństwie był napastowany. To ważny przyczynek do historii grzechu pierworodnego.
Wreszcie wątek dla filmu marginalny, który jednak w pewnych środowiskach wywołał burzę. Sekielski przyznaje, że homoseksualizm może mieć związek z pedofilią. Reżyser robi to w sposób nienachalny, mimo to spadły nań gromy ze strony tych, którzy o „rzymskiej chorobie” (tego zwrotu używa w filmie ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski) chcą mówić – ale wyłącznie bezkrytycznie.
I ostatnia pochwała: kwestię odpowiedzialności polityków reżyser ilustruje przebitkami wypowiedzi czołowych polityków PiS, ale także opozycji. Tych pierwszych jest dwa razy więcej, ale to proporcja usprawiedliwiona – ich odpowiedzialność jest większa, bo są przy władzy.
Z tych wszystkich powodów wybaczam braciom potknięcia, jak choćby komentarz Marka Sekielskiego, który tłumaczy, że bracia zajęli się akurat Kościołem, bo tylko on rozwinął mechanizm krycia sprawców. Nieprawdziwość tej opinii winna bić w oczy każdego, kto oglądał film Sylwestra Latkowskiego Nic się nie stało.
Teraz pora na refleksję. I po co nam były te krokodyle łzy sprzed roku? Drugi już film Sekielskich aż nadto wyraźnie pokazuje, jak niewiele zrobiono w polskim Kościele przez te dwanaście miesięcy, by stawić czoła grzechowi deprawowania nieletnich. Czy nadal tylko ludzie spoza Kościoła mają mieć monopol na rozwiązywanie naszych problemów? Czy nadal będziemy tylko szeptać: ciszej, ciszej… aż do czasu kolejnego rabanu?
Księża pedofile to niewielka mniejszość. Liczniejsi są ci, którzy ich świadomie kryją, ale to też nie może przesądzać opinii o całości naszego duchowieństwa. Ale problem leży też w szerokiej „otulinie”. Całe szeregi księży, dobrych duszpasterzy, nadal nie chcą, by mówić głośno o grzechu wewnątrz własnego środowiska – by nie zrobić przykrości ich kolegom w koloratkach. I dopóki nie zmienimy tego właśnie sposobu myślenia, nie usuniemy tej, pozornie niegroźnej, otuliny zła, nie wykorzenimy grzechu, z którym podobno tak zdecydowanie walczymy.