Panna czy singielka?
– Zdecydowanie wolę określenie panna. Panna żyje w czystości i nie wchodzi w związki bez perspektywy. Singielka ma czasem negatywne konotacje. Niektórzy uważają, że singiel to osoba, która świadomie wybiera taki styl życia, bo nie chce być w związku w ogóle, ewentualnie w przygodnym, włącznie ze współżyciem, ale nie chce wchodzić w relację na całe życie. Od takiego znaczenia singielki wolałabym się oddalić.
Bo?
– Bo ja czekam na męża. Choć to czekanie trochę się przedłuża.
Masz jakąś „graniczną datę”, po której powiesz, że już musztarda po obiedzie?
– Skądże! Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Choć, oczywiście, wolałabym, aby moje panieństwo zakończyło się szybciej niż później. Jedną z moich ulubionych jest historia mojej przyjaciółki, która odnalazła się ze swoim mężem gdy mieli po 36 lat, a pobrali dwa lata później. Wyczekali swoje i teraz są szczęśliwym małżeństwem. Znam też panny i kawalerów, którzy na ślubnym kobiercu stanęli po czterdziestce czy pięćdziesiątce.
Miewasz czasem myśli, że może źle rozeznałaś? Że tylko Ci wydaje, że chcesz mieć męża, a Bóg albo chce Cię w zakonie, albo powołuje do życia w pojedynkę?
– Nie. Jeśli Pan Bóg miałby dla mnie inną drogę, to najpierw musiałby zabrać ogromną tęsknotę za założeniem rodziny. Gdyby to zrobił i sprawił, że byłabym spełniona w bezżenności, poszłabym za Jego głosem. Wierzę jednak, że skoro do tej pory nie zabrał mi pragnienia męża, to moją drogą jest rodzina. Nawet statystyka jest po mojej stronie – przecież większość jest powołana do małżeństwa. Już Ewie i Adamowi Pan Bóg powiedział: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się…”.
W małżeństwie jest łatwiej? Czego od niego oczekujesz?
– Na pewno nie szukam męża po to, by poczuć się cenna w czyichś oczach, bo moje poczucie własnej wartości jest w Bogu. On kocha mnie taką, jaką jestem. Nie szukam też po to, aby tylko otrzymywać. Wręcz przeciwnie, chciałabym coś dać, ofiarować. To zabrzmi mentorsko, ale żyjemy w świecie, w którym wielu młodych ludzi przyjmuje postawę roszczeniową: mi się należy, to moje, ja chcę, moim zdaniem, ciągle tylko ja, ja i ja. Tymczasem obserwując szczęśliwe małżeństwo moich rodziców i inne zaprzyjaźnione pary, a także czytając Pismo Święte, dowiaduję się, jak Pan Bóg zaplanował tę relację. W małżeństwie to ja ofiaruję siebie drugiej osobie. My, dziewczyny, które chciałyby wyjść za mąż, oczywiście powinnyśmy mieć konkretne oczekiwania w stosunku do drugiej połowy. To ważne, by mieć wspólny fundament, wartości, na których będziemy budować. Nie można więc mówić, że nam wszystko jedno. Ale z drugiej strony nasze wyobrażenia to nie wszystko! Mamy nie tylko brać, ale dawać.
Żeby dać, trzeba mieć.
– Dokładnie! Zachęcam, by nie zmarnować tego czasu na czekanie i jęczenie, jaka to ja jestem nieszczęśliwa. Lepiej przyjąć postawę dzielnej i zdeterminowanej, ale równocześnie pełnej wiary i nadziei kobiety niż robić z siebie męczennicę czekającą na księcia, który uratuje ją od bycia singielką. Lepiej podejść do panieństwa twórczo, czyli popatrzeć na nie jak na świetną okazję do kształtowania siebie, swojego charakteru, rozwijania zalet, nauki sztuki komunikacji i przebaczania. Warto też pytać siebie, kim będę, kiedy stanę przed ołtarzem, co będę sobą reprezentować. Czyli – jak powiedziałaś – czy będę miała co dać. Jedną z rzeczy, w której inspirowała mnie zawsze mama, jest jej ciągła wdzięczność ludziom i Panu Bogu. Dziękowała za rodzinę, pracę, talenty, ale także nieustannie za zmywarkę i dwie umywalki w łazience. Nie było w niej egoizmu, a wdzięczność aż się z niej wylewała. I, co ważne, była w tym szczera.
Teraz, gdy rozmawiamy, ale też gdy czytałam Twoją książkę Chwilowo panna, też uderzała mnie Twoja szczerość. Powtarzasz za Pismem Świętym, że „przewlekłe czekanie jest raną dla duszy”. Wprost, bez udawania, że Cię to nie obchodzi, nie dotyka. Ile czasu zajęło Ci obranie takiej perspektywy?
– Od dziecka miałam zakodowane – i w głowie, i w sercu – że chcę być żoną. To było dla mnie oczywiste. Widziałam mamę i tatę i też tak chciałam. Wyobrażałam sobie, że w wieku 20, a już najdalej 23 lat mój książę zabierze mnie z domu i zaczniemy budować swój. Kiedy więc skończyłam 20, potem 23 lata, a następnie minęło ćwierćwiecze i nic się „nie działo”, zastanawiałam się, o co chodzi. Bywały chwile, że coś mną szargało, że było mi smutno, jednak mam ogromne błogosławieństwo wychowania w rodzinie chrześcijańskiej, w atmosferze miłości i poczucia bezpieczeństwa. Nie musiałam więc szukać kogoś, kto powiedziałby mi, że jestem wartościowa, bo to dostałam od swoich rodziców.
Ale musiałam radzić sobie z poczuciem, że coś się przedłuża. Potrzebowałam zmierzyć się z faktem, że w pewnym sensie czuję się „przeterminowana”, bo moje określone w czasie marzenie się nie spełniło. Wtedy zaczęłam drogę zaufania Bogu w tym temacie. Co nie zmienia faktu, że dziewczyny reagują na przedłużające się panieństwo w różny sposób. Jedne się wycofują i popadają w depresję, inne przekonują same siebie, że nic się nie stało, jeszcze inne robią wszystko, aby znaleźć męża, bo są tak zdesperowane. Najważniejsze, by odkryć, jaką ja mam postawę. Ona może mieć konkretne przyczyny np. brak poczucia własnej wartości. Przyznanie się przed samą sobą, jakie jest moje czekanie, pomaga odkryć ważną prawdę o mnie i rozpocząć proces potrzebnych zmian, by zaufać Bogu także i w tej dziedzinie.
Ale lata mijają…
– I nie można tkwić ciągle na tym samym poziomie? Oczywiście. Kiedy moje oczekiwania co do ślubu w wieku 23 lat się nie spełniły, musiałam zacząć reagować, co wiązało się z konkretnymi decyzjami. Książę nie przyjechał – mam więc do końca życia mieszkać z rodzicami? A może powinnam się wyprowadzić, by zacząć budować mój dom? Co prawda, nigdy nie myślałam, że będę musiała robić to sama, ale potrzebuję iść do przodu, a nie żyć w zawieszeniu. W każdym razie od sześciu lat mieszkam sama i tyle też lat spłacam kredyt. Gdy wyjdę za mąż, będziemy o te kilka lat do przodu (śmiech).
Jesteś samodzielna, zaradna i na pewno umiesz naprawić kran. Ktoś by powiedział, że jesteś życiowo „ustawiona”. Może po prostu trudno kogoś wpuścić do tak poukładanego świata?
– Nie wiem, czy poradziłabym sobie z kranem, ale możliwe, że tak, skoro potrafię zawiesić półkę na ścianie. Nie oznacza to jednak, że chcę to robić sama do końca życia! Cieszyłabym się, gdyby ktoś mnie w tym wyręczył. Postawa: jestem samowystarczalna, więc po co mi mężczyzna, byłaby nienaturalna i mogłaby doprowadzić do zamknięcia serca.
Czy lubisz pytania o Twój stan? O to czy masz chłopaka, czy kogoś poznałaś?
– To pytania, które wewnętrznie poruszają. Czasem czuję się nimi zażenowana i jest mi dziwnie, bo ktoś może pomyśleć, że skoro nie mam męża, to znak, że nie radzę sobie w życiu, a już na pewno, że coś jest ze mną nie tak. A to nieprawda.
Ważne, kto zadaje takie pytania i po co. Czasem bliscy pytają z troski, innym razem z ciekawości. Możemy albo skończyć temat i powiedzieć, że nie chcemy o tym rozmawiać, albo potraktować tę sytuację jako okazję, by wyrazić ufność Bogu: „Wiem, że pytacie, bo się o mnie martwicie. Bywam w różnych środowiskach, poznaję nowe osoby, ale skoro nic się nie dzieje, chcę nadal ufać Bogu i wierzyć, że pozwoli mi poznać fajnego męża. Pomimo okoliczności w Nim jest moja nadzieja”.
Jak czuć się pełnowartościową kobietą bez lustra w postaci mężczyzny?
– Moim lustrem jest Pan Bóg, a najlepszymi komplementami wersety Pisma Świętego – regularnie uczę się ich na pamięć. Bóg myśli o mnie dobrze i to jest fundament mojego poczucia własnej wartości. Ważna jest także relacja z rodzicami. Ja miałam to szczęście, że także mój tata dał mi odczuć, że jestem cenna i kochana. A to właśnie ziemski ojciec jest dla nas pierwszym wyobrażeniem Boga Ojca. Wielką wartość ma ponadto wspólnota. Poza tym wszystkim trzeba też najzwyczajniej w świecie o siebie dbać, czyli np. ubierać się kobieco. Troszcząc się o ducha, nie możemy zapomnieć o ciele – trzeba je zdrowo nakarmić, ubrać, wyspać się, pójść do fryzjera, uprawiać sport. To świątynia Ducha Świętego. Nie może być byle jaka.
Książę zdobywa księżniczkę czy księżniczka księcia?
– Zdecydowanie książę księżniczkę. Po pierwsze, taki jest Boży porządek. Po drugie, taka jest psychologia. Mężczyźni mają przyjemność w pokonywaniu smoków, a kobiety lubią być zdobywane. Wiem, że niektórzy preferują inny model, włącznie z tym, że to kobieta się oświadcza, ale ja tego nie kupuję. Oczywiście, zostawiam pół kroku na moją inicjatywę. Nie jestem bierna, myślę, że nie odstraszam potencjalnych kandydatów swoją postawą. No i nie kupiłam mieszkania w otoczonej fosą wieży, do której nie dałoby się dostać.
Magdalena Wołochowicz Działa w Fundacji Misja Służby Rodzinie (www.msr.org.pl). Wydała kilka książek, m.in. Chwilowo panna. Żyjąc pełnią życia, z nadzieją na dalszy ciąg. Prowadzi blog o Psalmach.