W połowie lat 60. Polska była krajem na rozdrożu. Pokojowa rewolucja października 1956 r. uwolniła wielki moralny i intelektualny potencjał społeczny, do tej pory tłumiony przez rygory stalinizmu. Komunistyczne władze, obawiające się wszelkiej oddolnej niezależności, starały się ten potencjał ograniczyć, jednak nie dysponując już aparatem jawnego terroru mogły działać jedynie w ograniczonym zakresie. W rezultacie „rząd dusz” Polaków, coraz powszechniej zawiedzionych niedotrzymywaniem przez władzę październikowych obietnic demokratyzacji, wymykał się komunistom z rąk.
Dobitnym tego przykładem były losy Wielkiej Nowenny, dziewięcioletniego programu ożywienia duszpasterstwa, zakończonego w 1966 r. i połączonego z obchodami tysiąclecia chrztu Polski. Na spotkanie wędrującej kopii obrazu Matki Bożej Częstochowskiej na ulice polskich miast i wsi wychodziły – dobrowolnie i spontanicznie – miliony ludzi. Nie pomogło „aresztowanie” obrazu przez bezpiekę: wierni odtąd gromadzili się przy pustych ramach, co propagandowo podkreśliło tylko klęskę komunistów. Wszystko to stanowiło widoczny gołym okiem kontrast z przymusowymi spędami ludności na pierwszomajowe pochody czy popierane przez władzę, alternatywne wobec kościelnych obchodów millennium uroczystości tysiąclecia państwa.
Na kłopoty – Moczar i Piasecki
Władysława Gomułkę, mianowanego przez Kreml wielkorządcę Polski z oficjalnym tytułem pierwszego sekretarza KC PZPR, napawało to gniewem i obawą o przyszłość. Rosnąca popularność Kościoła, firmowanego przez nietuzinkową postać prymasa Stefana Wyszyńskiego, sprawiła że szeroko zakrojona milenijna kampania władz spaliła na panewce. Niewiele pomogło komunistom oczernianie biskupów za rzekomą chęć rewizji zachodnich granic, po ich historycznym liście do episkopatu Niemiec. W walce o „rząd dusz” trzeba było znaleźć inne narzędzia. Ich poszukiwaniem zajęli się panowie z Służby Bezpieczeństwa.
Na celowniku manipulatorów z bezpieki znaleźli się tzw. partyzanci, czyli – najkrócej mówiąc – antyinteligencka frakcja w PZPR. W jej skład wchodzili przeważnie świeżo awansowani chłopscy synowie, słabo wykształceni i głęboko nieufni wobec otaczającego ich świata. Czołowi przedstawiciele tego środowiska wywodzili się z szeregów dawnej partyzantki Armii Ludowej, stąd nazwa. Jak na byłych bojowców przystało, była to grupa zwarta i solidarna. Przewodził jej Mieczysław Moczar, odsunięty na boczny tor komunista z ambicjami przejęcia władzy od „zbyt miękkiego” Gomułki.
Drugim potencjalnie przydatnym środowiskiem był PAX Bolesława Piaseckiego. Oni wcześniej również byli partyzantami, tyle że oenerowskimi. Po 1945 r. grupa ta uzyskała od władz koncesję na firmowanie „narodowej” odmiany katolicyzmu w PRL. Była wpływowa, nie udało się jej jednak przeniknąć do hierarchii Kościoła. Biskupi pamiętali, że w 1949 r. papież Pius XII zakazał katolikom przynależenia do organizacji komunistycznych i komunizm popierających.
Nastąpiła cicha, lecz intensywna akcja na rzecz aktywizacji owych środowisk w polskim społeczeństwie. Sami „partyzanci” zwrócili się do ludzi podobnych sobie, czyli do wszystkich, którzy własne braki w edukacji oraz rzeczywiste lub wydumane niedostatki osobistej kariery tłumaczyli zmową inteligentów. Tę narrację, na razie w sposób szeptany, rozdmuchano do niebywałych rozmiarów. Rozbudzone wówczas antyinteligenckie fobie szerokich kręgów Polaków nie wygasły do końca nawet do dzisiaj.
W walce o „rząd dusz” Gomułka, po pewnym wahaniu, zdecydował się poprzeć „partyzantów”. Stało się tak, gdyż pierwszy sekretarz osobiście również był człowiekiem zamkniętym i zakompleksionym. Nie znając obcych języków, poza rosyjskim, unikał wizyt w stolicach wolnego świata, a podczas jedynego wyjazdu na sesję ONZ w Nowym Jorku prawie nie wychodził z hotelowego pokoju.
Łatwiej oskarżać „obcych” niż swoich
Okazja do wyjścia na powierzchnię „partyzanckiej” propagandy nadarzyła się niebawem. W czerwcu 1967 r. państwa arabskie zaatakowały Izrael, inicjując wojnę, którą żydowskie państwo, dzięki technologicznej przewadze myśli Zachodu, w imponującym stylu wygrało. Związek Sowiecki, który wówczas Arabów popierał, zerwał stosunki z Izraelem, to samo też uczyniła wasalna wobec ZSRR Polska Ludowa. Wyimaginowany „Żyd” komunistycznej propagandy stał się teraz wrogiem ustroju. Ale Żydzi mieszkają nie tylko w Izraelu. W Polsce, mimo hitlerowskiej zagłady, istniała stosunkowo liczna żydowska mniejszość. Jeszcze liczniejsze grono osób czuło się związanych – poprzez koneksje rodzinne itp. – z żydowskim dziedzictwem kultury. Ci ostatni, zgodnie ze środkowoeuropejską specyfiką, reprezentowali głównie środowiska inteligenckie.
Teraz wszyscy ci ludzie stali się celem nienawistnej propagandy „partyzantów”. Nielubiany inteligent został nazwany Żydem, co znakomicie uprościło moczarowcom ich agitację. O wiele łatwiej jest bowiem oskarżać o wszelkie możliwe winy „obcych” niż swoich. W ten sposób władza, solidaryzując się z najciemniejszymi, ksenofobicznymi środowiskami, próbowała „porozumieć się” z całym narodem.
8 marca 1968 r. milicja, wsparta przez bojówki ochotników z ORMO, brutalnie rozpędziła manifestację studentów Uniwersytetu Warszawskiego, żądających likwidacji cenzury i zaprzestania ograniczenia swobód obywatelskich. Akcja ta stała się pretekstem do wszczęcia niesłychanej dotąd w powojennej Polsce antyinteligenckiej kampanii, prowadzonej pod jawnie antysemickimi hasłami. W jej wyniku zmuszono do wyjazdu z kraju – jako „syjonistów” (czytaj: Żydów) – 15 tys. ludzi. Była to elita społeczeństwa, gdyż znaleźli się tam przeważnie wysoko kwalifikowani specjaliści, naukowcy i artyści. „Państwo ludowe” przebolało jednak tę stratę w nadziei przyszłych politycznych korzyści.
Policyjną akcję 8 marca potępili z sejmowych trybun, głosem Jerzego Zawieyskiego, posłowie katolickiego klubu „Znak”. Była to z ich strony duża odwaga, gdyż – jak należało się spodziewać – totalitarne państwo wylało im za to na głowy kubły pomyj. Sam Zawieyski nie przeżył tych ataków.
Władze chciały sprowokować Kościół
Tuż po wybuchu wojny arabsko-izraelskiej prymas Wyszyński, podczas kazania w akademickim kościele św. Anny w Warszawie, zapewnił o modlitwie za bratni naród żydowski, który – jak każdy inny naród – „ma prawo do niepodległości”. U niektórych przedstawicieli aparatu PZPR słowa te wzbudziły nerwowe oczekiwania. Oto Kościół „znowu” przyłącza się do grona wrogów Polski Ludowej! Niejeden propagandzista z pewnością już zacierał dłonie, upojony wizją udanej prowokacji.
W rzeczywistości nic z tych oczekiwań nie wyszło, gdyż Kościół nie stanął na barykadach. Biskupi w sposób godny, lecz spokojny i umiarkowany wzięli w obronę zarówno aresztowanych studentów („słowo” z 31 marca 1968 r.), jak i prześladowanych za „żydowskość” współobywateli (list otwarty z 3 maja tego roku). Apelowali o sprawiedliwość bez konfrontacji, nie krytykując wprost samej władzy.
Takie stanowisko zaskoczyło komunistów. Echa tego zaskoczenia można znaleźć w wystąpieniu – na zamkniętym partyjnym gremium – dyrektora Urzędu ds. Wyznań Aleksandra Skarżyńskiego, który kilka miesięcy po marcowej akcji milicji dzielił się z towarzyszami oceną jej wyników.
„Marzec ’68” niewiele dał Gomułce, który już dwa lat później został zmuszony do ustąpienia. Nie spełnił też oczekiwań „partyzantów”, którzy mimo korzystnie dla nich rozegranej kampanii nie znaleźli się w obozie władzy. Realnie ucierpiał tylko kraj, pogrążony w nurtach ksenofobii i nienawiści.