Na Zachodzie rok 1968 również nie kojarzy się jednoznacznie pozytywnie. Tam także prawie dwie dekady po wojnie do głosu zaczęły dochodzić ruchy społeczne kontestujące nowo budowaną rzeczywistość.
Hipokryzja rządzących
Co jednak doprowadziło do tego przełomowego roku? Czy tylko zwykłe zmęczenie elitami? Znużenie czasem odbudowy po wojennych zniszczeniach? Na te pytania odpowiada wielu badaczy, poszukując diagnoz zarówno tąpnięcia społecznego w bloku wschodnim, jak i w masowych ruchach młodzieżowych Zachodu. Pisała o owym roku Oriana Fallaci (1968. Od Wietnamu do Meksyku. Dziennik z przełomowego roku), a także Ewa Winnicka i Cezary Łazarewicz (1968. Czasy nadchodzą nowe), Aldona Jawłowska (Drogi kontrkultury) czy Jerzy Eisler (Marzec 1968).
Były to, jak pisze Jawłowska, ruchy kontrkulturowe: „Do objawów postaw kontestacyjnych zalicza się zachowania ogromnie różne, a nawet przeciwstawne: demonstracje, strajki studenckie o charakterze politycznym – i ucieczki z domu praktykowane coraz częściej przez zbuntowane dzieci. Zamachy bombowe – i tworzenie małych społeczności, kształtujących nowe style życia, nowe formy międzyludzkich kontaktów, niemożliwe do urzeczywistnienia w ramach «normalnych» układów społecznych. Dewiacje, takie jak narkomania czy przestępczość – i pozytywną działalność społeczną zmierzającą do tworzenia tzw. «instytucji alternatywnych», wyrastających obok oficjalnego systemu (szkół, spółdzielni, przychodni lekarskich, kas wzajemnej pomocy, a nawet ośrodków badań socjologicznych zajmujących się wykrywaniem nieprawidłowości funkcjonowania demokratycznych instytucji i ich społecznych skutków). Akty przemocy wobec przedstawicieli władzy, znienawidzonych korporacji – i rezygnację prowadzącą do samobójstwa; «Robienie Nic» – i intensywny wysiłek. Zorganizowane działania długofalowe – i spontaniczne, jednorazowe akcje o burzliwym przebiegu”.
Najprościej mówiąc – i to wytłumaczenie, które mnie najbardziej przekonuje – młodzi ludzie, z energią wchodzący w dorosłość, żyjący wciąż jednak w cieniu zakończonej niedawno wojny, wśród dorosłych straumatyzowanych tym doświadczeniem, zauważyli rosnącą hipokryzję rządzących, dorosłych rozwijających wyścig zbrojeń, tłamszących wolność słowa, czy wręcz – jak w RFN – dopuszczenie do władzy dawnych hitlerowców i wypieranie winy Niemców za okrucieństwa wojny.
PRL-owska psychoza
U nas, po odwilży 1956 roku, miało być lepiej, towarzysz Wiesław miał rozliczyć czas stalinizmu i poluzować kaganiec. W istocie jednak w jego otoczeniu pojawiły się moralne kreatury w stylu Mieczysława Moczara, uprawiające przedziwną hybrydę komunizmu i narodowego rasizmu. Skupili się oni w partyjnej frakcji „partyzantów” czy też „natolińczyków”. Głoszone przez „partyzantów” hasła i ideologia „narodowego komunizmu” znajdowały poparcie w różnych kręgach. Jednym ze środowisk, które jednoznacznie zaangażowało się po stronie Moczara było stowarzyszenie PAX, kierowane przez przedwojennego działacza Obozu Narodowo-Radykalnego (ONR) Bolesława Piaseckiego. W okresie Marca wydawana przez PAX prasa była najbardziej radykalna w potępianiu „syjonistycznego spisku”. Z początku pozwalano na rozwój gospodarki, dopuszczano pewne eksperymenty ekonomiczne, nastąpił nawet pewien wzrost gospodarczy, ale z drugiej strony rozwiązywano rolnicze spółdzielnie, by wszystkich pracowników roli „zkołchozować”.
Cały obraz zaczął pękać już w połowie lat 60. W 1964 r. wystosowano do premiera Cyrankiewicza „List 34”, podpisany przez 34 intelektualistów. Miał tylko dwa zdania, które pozwolę sobie tutaj przytoczyć: „Ograniczenia przydziału papieru na druk książek i czasopism oraz zaostrzenie cenzury prasowej stwarza sytuację zagrażającą rozwojowi kultury narodowej. Niżej podpisani, uznając istnienie opinii publicznej, prawa do krytyki, swobodnej dyskusji i rzetelnej informacji za konieczny element postępu, powodowani troską obywatelską, domagają się zmiany polskiej polityki kulturalnej w duchu praw zagwarantowanych przez konstytucję państwa polskiego i zgodnych z dobrem narodu”. Pod listem podpisały się osoby, dotychczas współpracujące z reżimem, a nawet przez niego hołubione, jak Melchior Wańkowicz, Jerzy Andrzejewski czy Antoni Słonimski, co było ogromnym ciosem dla komunistów, tym bardziej że list przedrukowano w prasie zachodniej.
Nasilać zaczęły się działania antysemickie, co przecież w kraju, na którego terenie rozkręcano Holokaust, wydaje się jakimś dziejowym absurdem. Osoby pochodzenia żydowskiego traciły pracę, były marginalizowane. Wmawiano ludziom, że Żydzi korzystają z niezasłużonych przywilejów. Chodził nawet taki dowcip: „Kto zdobył złoto na olimpiadzie? Irena Szewińska! A kto na olimpiadzie upuścił pałeczką w sztafecie? Irena Kirszensztajn”. Jak mówił rektor Uniwersytetu Zielonogórskiego, prof. Czesław Osękowski w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”: „Panowała psychoza. I wskazywano: oto nadszedł moment, że trzeba zrobić porządek. I zrobiono. W imię różnych interesów, międzynarodowych, wewnętrznych. Odwrócono uwagę od ciężkiej sytuacji w kraju. Mamy tu splot wielu interesów. Gomułka chciał się rozprawić z partyjną opozycją i wykorzystał antysemityzm”.
I w całej tej atmosferze wychowywało się nowe pokolenie, szczególnie czułe na nieszczerość władz, a z drugiej strony postawione przed koniecznością rozwoju w tej rzeczywistości. Irena Grudzińska-Gross, Barbara Toruńczyk, Adam Michnik, Jan Lityński, Jacek Kuroń i Karol Modzelewski, tak zwani komandosi – to nazwiska młodych wówczas ludzi, którzy swoją bezkompromisowością, wynikającą wprawdzie z rozczarowania po wcześniejszych związkach z partią, doprowadzili do otrzeźwienia społeczeństwa. W prasie nazywano studentów „bananową młodzieżą”.
Tragiczny finał
Właśnie od tych wydarzeń rozpoczyna się film Marzec '68 w reżyserii Krzysztofa Langa. Janek Wolicki (Ignacy Liss) i Hanka Bielska (Vanessa Aleksander) spotykają się tuż przed premierą słynnych Dziadów Kazimierza Dejmka, swoją drogą wystawionych w Teatrze Narodowym w 50. rocznicę rewolucji październikowej. Już w marcu władze zdejmują z afisza ten spektakl, co doprowadza do fali studenckich protestów – z uczelni relegowani są studenci pragnący wolności i organizujący protesty (wypomina się im także żydowskie korzenie).
Janek i Hanka, pochodzący z dwóch różnych środowisk (ojciec chłopca jest milicyjnym pułkownikiem, Hanka – córką neurologa żydowskiego pochodzenia) znajdują się w samym centrum tych wydarzeń – obserwujemy prywatki z zagraniczną muzyką, ożywione dyskusje i studenckie życie tamtych lat. 8 marca jednak na młodych ludzi, trzymających jeszcze w rękach tradycyjnie wręczane w tym dniu goździki, spadają pałki ormowców, brutalnie wleczeni są oni do milicyjnych suk, nieludzko przesłuchiwani na komisariatach i prokuraturze, bez wieści dla ich rodzin.
Trzeba przyznać, że scenarzysta Andrzej Gołda zręcznie połączył ten wątek melodramatyczny z historią Marca '68, tym bardziej, że cały film przeplatany jest świetnymi materiałami dokumentalnymi. A już na wyjątkową pochwałę zasługują producenci filmu z TVP, którzy wznieśli się ponad małostkowość i bez zwyczajowego kręcenia, wynikającego z obecnych różnic politycznych, nazwali wprost zasłużonych tamtego czasu – Michnika i Kuronia.
Marzec 1968 roku ma swój tragiczny finał: setki pociągów wywożących Polaków pochodzenia żydowskiego, bezdusznie pozbawianych praw i majątków. By tę ranę wreszcie zagoić, żeby choć zadośćuczynić wielu wspaniałym ludziom, których ówczesna władza, ale też społeczeństwo, z Polski wygnały – musimy o tym dramacie mówić głośno. Film Krzysztofa Langa będzie ku temu wspaniałą możliwością. Wiele pokoleń zrozumie skomplikowane dzieje lat 60. i to, że gdy walczy się o wolność i godność, trzeba stanąć po odpowiedniej stronie barykady.