Logo Przewdonik Katolicki

Od samego świtu

Natalia Budzyńska
FOT. UNSPLASH

Dzień jest taki, że: wyszło słońce, temperatura w okolicy zera, wrona kracze z ostatniej gałęzi gołej lipy, pod blokiem zakwitły żółte kwiaty, a na moim parapecie nagle ożył storczyk, wypuszczając ciemnofioletowe pąki, fejsbuk radzi, jak sprawić, aby sałata była świeża, a popękane i rozsypane cienie do powiek stopiły się na nowo w jedno ciało.

Wstałam po pięciu godzinach snu i poszłam do kościoła modlić się ze swoją wspólnotą jutrznią. Kiedy wychodziłam z domu, wydawało mi się, że jest środek nocy. Miasto spało. Kiedy wracałam, zaczynało się życie. Na ulicach samochody i ludzie wysiadali z tramwaju, wszyscy już biegli do swoich spraw. Ten przeskok ze świata mistyki słowa Bożego do mistyki życia przyziemnego jest cudem, patrzę na świat, jakbym widziała go pierwszy raz. Mijają godziny, pracuję, ale wciąż wydaje mi się, że siedzę w ławce kościoła i śpiewam psalmy. A może właśnie śpiewam, mój duch śpiewa?
Rano zaskoczyło mnie intensywne ptasie życie, całe to towarzystwo witało dzień dużym ruchem i hałasem. Latały to tu, to tam, jakby chciały się rozruszać po nocnym bezruchu, otwierały dzioby i wydawały odgłosy, nawołując się z różnych stron. Uwielbiam zimową obserwację ptaków. Na osiedlu rządzą sroki, widać, że nawet większe od nich gawrony mają respekt. Sroki są bowiem głośne i bezczelne. Prą naprzód bez kompleksów. Nawet pojedyncza sroka potrafi swoją pewnością siebie sprawić, że reszta ptasiego towarzystwa niby od niechcenia, ale jednak odpuszcza znalezioną zdobycz. Niby mają już dosyć, niby już je to przestaje interesować, niby są ważniejsze rzeczy do zrobienia, i tak powoli odstępują, oddalając się nie w popłochu, tylko tak jakby przypadkiem. Wszystkie ptaki w okolicy są już nauczone, że ze srokami nie mają szans i lepiej im nie wchodzić w drogę. Tymczasem właśnie zimową porą, dwa razy dziennie, nadlatuje ekipa znad Warty: banda mew rzecznych, może śmieszek. Są głośne i tworzą zwartą grupę niczym jakaś wojenna eskadra myśliwska. Zataczają koło, coraz bardziej się zniżają, rozpraszają się, żeby po chwili znów być razem. A w tym czasie wszystkie miejscowe ptaki uciekają. Trwa to kilka minut, jest dużo hałasu, ruch na niebie, pozorny chaos, mewy dostają to, po co przyleciały i w doskonale zorganizowany sposób oddalają się.
Nie, nie jestem ornitologiem amatorem, właściwie to w ogóle nie znam się na ptakach, ale ostatnio te mewy przylatują akurat w porze mojej południowej kawy, a kiedy ją piję, to częściej podnoszę głowę znad komputera i patrzę przez okno.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki