A nawet nie tyle z kultu, ile z dwuznacznej, jego zdaniem, postawy Piotra Zychowicza, który w ostatniej książce napiętnował zbrodnie popełniane przez poszczególnych dowódców powojennej antykomunistycznej partyzantki, ale wciąż odczuwa sentyment.
A ja? Nie umiem pojąć zawziętości, z jaką niektóre środowiska walczą z pamięcią o tamtych chłopcach. Były dwa motywy decyzji, dla których pozostali w lesie. U schyłku wojny wielu z nich miało poczucie, że nie mają wyboru. „Orlik” i jego AK-owcy, partyzanci z okolic Ryk, Dęblina i Puław, widzieli, jak ich kolegów Sowieci zabijają albo wysyłają na Syberię. Co mieli począć ludzie, którzy dopiero co walczyli z Niemcami? Motyw drugi to niezgoda na nowe porządki, postanowienie, aby walczyć do końca, czasem powiązane z błędną (ale jaka miała być?) oceną sytuacji, nadzieją na nową wojnę. To cechowało zwłaszcza te oddziały, które pozostawały w lesie po drugiej amnestii, wiosną 1947 r. Mamy potępić ich pobudki? Z kolei ci, co się ujawniali, nieraz szli do więzienia, czasem byli zabijani.
Wokół „wyklętych” tworzy się brudna piana podejrzeń i oskarżeń. Tyle że każda partyzantka obrasta patologiami, zabijaniem nie tych co trzeba, rosnącym okrucieństwem. Zresztą nie tylko „każda partyzantka”? Każda wojna. Czy żołnierzom amerykańskim pamięta się to, że wyzwolili w 1945 r. Filipiny spod brutalnej władzy Japończyków, czy gwałty na filipińskich kobietach popełniane przez niektórych z nich. O tym drugim trzeba mówić, ale czy to ma przysłaniać ogólną słuszność, męstwo? A czy AK-owcy czasów wojny nie popełniali błędów, nie zabijali czasem niewinnych? Naturalnie tam, gdzie mamy do czynienia z osaczeniem, z ostateczną klęską, tych błędów jest więcej.
W poszczególnych okolicach historie „wyklętych” są wciąż źródłem podziałów. W okolicy działań „Orlika” (którego oddział ujawnił się zresztą wiosną 1947 r., już po jego śmierci), jedne rodziny są wciąż tymi „od partyzantów”. Inne wywodzą się od mniejszości, która poparła tamtą władzę. To rodzi lokalne konflikty, ale historyczną rację mieli partyzanci. Polskie państwo ma obowiązek otwarcie to mówić.
Czasem masa krytyczna okrucieństw jest przekroczona. Nie sądzę, aby upieranie się przy kulcie majora Romualda Rajsa „Burego” w okolicy Hajnówki było polityczne i słuszne moralnie, skoro zabijał także według kryteriów narodowościowych. Ale to nie zmienia ogólnej opowieści o „wyklętych” jako formacji w polskich dziejach. Jest inne pytanie. Należy ich uczcić pierwszego marca. Notabene ich święto ustanowił prezydent Bronisław Komorowski i przez chwilę wydawało się, że przynajmniej ono wymknie się partyjno-politycznym podziałom. Czy jednak koncentrowanie się tylko na nich, przedstawianie ich wyborów jako jedynych możliwych ma sens?
To nie jest tradycja 99 procent Polaków. Rodzice Jarosława Kaczyńskiego byli pod czas wojny w AK, ale nie poszli po wojnie do lasu. Jako ludzie z Warszawy nawet nie bardzo mieli jak (miejskiego ruchu oporu prawie nie było). Ale też Polacy szukali obrony przed komunizmem w innych formach działania. W cywilnym oporze, który wyrażał PSL Mikołajczyka. A potem w pozytywistycznym przetrwaniu, pracy dla Polski bez utożsamiania się z nowym ustrojem.
Należy oddać hołd obywatelskiemu oporowi, on się zresztą na niektórych terenach uzupełniał z partyzantką. Ciężej upamiętniać walkę o codzienne przetrwanie. Ale warto tak opowiadać o Polsce żebyśmy się dowiedzieli czegoś prawdziwego o tamtych Polakach.