Nie ma nic bohaterskiego w okradaniu, terroryzowaniu i mordowaniu zwykłych ludzi. To żaden patriotyzm siedzieć w lesie, zamiast odbudowywać ojczyznę z powojennych zniszczeń. 1 marca nie jest dniem dumy dla Polski” – takimi słowami poseł Nowej Lewicy Tomasz Trela „uczcił” dzień Żołnierzy Wyklętych na platformie X. Joanna Senyszyn obwieściła krócej, że antykomunistyczni partyzanci „wracają na śmietnik”.
Ta partyzantka była tragiczna, skazana na klęskę. Tworzyli ją ludzie, którzy wierzyli w nadciągającą trzecią wojnę światową albo nie wierzyli w normalne życie pod komunistycznymi rządami. Komunistom nie ufali skądinąd nie bez podstaw – ci, którzy skorzystali z kolejnych amnestii i wychodzili z lasu, często, choć nie zawsze, padali potem ofiarami represji. Tragizm polega na tym, że ci partyzanci mieli rację. Nowa epoka była epoką dyktatorskich rządów i pozbawienia Polski suwerenności. Z drugiej strony taki wybór nie był i nie mógł być wyborem ogromnej większości Polaków.
Po 2015 r. rządy Zjednoczonej Prawicy uczyniły z upamiętniania ich jeden z ważniejszych elementów polityki historycznej. Było to jednostronne. Można było chociażby na drugą nogę upamiętnić cywilny opór Stanisława Mikołajczyka i jego PSL-u. On też nie mógł się powieść, ale zaangażował setki tysięcy Polaków, którzy nie wierzyli po pięciu latach krwawej niemieckiej okupacji w zryw z bronią w ręku, ale gotowi byli ryzykować represje ze strony nowej władzy. Skądinąd walczący z bronią w ręku partyzanci przemawiali do wyobraźni części młodych Polaków, stąd trwające przez kilka lat popkulturowe ożywienie dotyczące Wyklętych. Ono trochę przygasło, kiedy straceńcy z lasu stali się bohaterami oficjalnych rytuałów.
Chcę jednak przypomnieć, że za upamiętnieniem antykomunistycznej partyzantki byli zarówno Lech Kaczyński, jak i Bronisław Komorowski. Skoro po 1989 r. odrzuciliśmy Polskę Ludową w komunistycznej wersji, można się było spodziewać konsensusu w jednym: o tych ludziach warto pamiętać. Wiem, że poszczególne partyzanckie oddziały były uwikłane w stosowanie przemocy nie zawsze uzasadnionej, a czasem zbrodniczej. Z partyzantką tak bywa. Nawet ta z czasów wojny miewała na sumieniu różne grzechy.
To trudny dylemat i nie mam tu klarownej odpowiedzi. Minister Agnieszka Dziemianowicz-Bąk uderzyła w pamięć o Józefie Kurasiu „Ogniu”, bo kilka razy jego żołnierze zabili cywilów. Warto przypomnieć, że dobrego imienia „Ognia” bronił swego czasu ks. Józef Tischner, bardzo od prawicy odległy. Jemu kojarzył się on z podhalańskim, straceńczym zrywem wolności. Sam był z Podhala i oddawał nastroje wielu górali.
Lewica chce zakazywać czczenia pamięci tych, którzy „dopuszczali się zbrodni”. Rzecz w tym, że to są często historie trudne do rozliczenia po tylu latach. Zaciekłość w walce z Wyklętymi staje się specjalnością lewicowych polityków. Po części z powodu ich PZPR-owskich korzeni, po części nieufności wobec tamtych chłopców, na ogół religijnych, często nacjonalistycznych. Dodajmy: ogromna większość z nich miała ludowe pochodzenie. Nowa koalicja oficjalnego stanowiska nie zajmuje, ale obchody tego dnia zignorowała. Nowy prezes Poczty Polskiej wstrzymał emisję znaczka z Hieronimem Dekutowskim „Zaporą”. Skądinąd on miał lewicowe przekonania i nie jest kojarzony z zabijaniem cywilów. Gdy do tego dodać ataki takich ludzi jak Joanna Senyszyn, można odnieść wrażenie, że chce się zamordować tych chłopaków raz jeszcze. Nie zasługują na to, nawet jeśli niektórzy z nich mają na sumieniu złe czyny. Wojny rządzą się swoimi prawami, warto o tym pamiętać.