Niewiele jest takich postaci, które rozpoznamy po jednym elemencie ubioru czy fizjonomii, ale kilku mężczyzn można było rozpoznać po ich fantazyjnych wąsach. Na naszym rodzinnym gruncie to wielkie postacie historyczne, jak Józef Piłsudski czy Lech Wałęsa, ale niemal cały świat zna cienkie, długie i postawione na sztorc wąsiki Salvadora Dalego. Jak to u niego, nawet ten szczegół jest wyolbrzymiony: wąsy rozrastają się niczym u kota, mało powiedziane, tygrysa czy innego dużego zwierzęcia. Jak wiadomo u kotowatych nie pełnią one tylko funkcji dekoracyjnej, ale pomagają orientować się w terenie i są niczym radar wyłapujący niebezpieczeństwo. Dalí miał również taki zmysł, może wąsiska były więc jego unaocznieniem?
(Nie)pewny siebie
Kataloński artysta wyprzedzał w teorii i praktyce sztuki swoją epokę, choć w swym długim, ponad osiemdziesięcioletnim życiu, w pewnym momencie stał się dosłownie obiektem muzealnym – wszak jeszcze za jego życia powstało Teatro-Museu Dalí de Figueres, jak nazwa wskazuje, w jego rodzinnej miejscowości. Niech nie zmyli nas nazwa tego obiektu. Artysta twierdził, że jest ono odpowiednie, bo „całe moje życie to teatr”.
Otwarte w 1974 r. muzeum z czasem okazało się za małe. Władze Figueres dokupiły więc graniczącą z muzeum Torre Gorgot. Na cześć Gali, żony i muzy malarza, wieża otrzymała jej imię (Torre Galatea) i tu, jesienią 1984, po powrocie ze szpitala w Barcelonie (w którym przebywał na skutek obrażeń odniesionych w pożarze na zamku de Púbol), w specjalnie dla niego urządzonym pokoju, Dalí mieszkał niemal do śmierci (zmarł w styczniu 1989 r.
w szpitalu w Figueres). Zatem mało tego, że Dalí projektował i odwiedzał swoje muzeum, to na dodatek także tam skończył żywot. Trzeźwo myśląc, to sytuacja dość absurdalna.
Doprawdy nie wiemy, co sprawia, że w obiegu sztuki, wśród przecież niejednej ekscentrycznej postaci, jedne świecą jak mocniejsze gwiazdy, ich dorobek jest wielokrotnie przetwarzany, ich dzieła osiągają niebotyczne ceny na aukcjach, a sposób bycia i tworzenia zyskuje gorszych lub lepszych naśladowców. Może wpływa na to oryginalność, odmienność, ale historia pokazuje, że czasami dopiero kolejni naśladowcy pewnych trendów zyskiwali popularność. Może sławie służy intelektualny potencjał dzieł, ich wielopiętrowe i głębokie znaczenia, równocześnie dość łatwo dające się odczytać odbiorcy dzieła? Może pociągające jest emanujące od artysty poczucie wolności i niezależności? W Dalím wszystkie te cechy płynnie się łączyły i choć wielu odczytywało to jako narcystyczne i szeroko rozbudowane ego, w istocie był on bardzo niepewnym siebie człowiekiem. Do twórczości właściwie wypychała go Gala. To, co nieznośne dla wielu – bezpośredniość, ukazywanie swoich osiągnięć, niemal przechwałki – miało swoją cenę, szczególnie w ostatnim etapie życia, rozwijając się w chronicznej depresji.
Niech żyje wolność
Mimowolne skojarzenia z autorem Trwałości pamięci są dwa: surrealizm i kontrowersje. O ile to pierwsze jest oczywiste, bo w istocie był on prekursorem tego ruchu, to drugie jest uproszczeniem. Dalí nie operował skandalem, celowym przekraczaniem granic, szczególnie granic przyjmowania aktu artystycznego, po to, żeby wzbudzić kontrowersje. Wręcz przeciwnie: otaczające go konwenanse naruszały jego granice. Od dzieciństwa, a potem konsekwentnie do swojej śmierci artysta starał się być wolnym, swoją wolność manifestować, wznosić się ponad to, co wypada, a co nie wypada w mieszczańskiej moralności. Wolność cenił do tego stopnia, że jego osobiste poglądy czy wybory były zupełnie w poprzek do wyborów jego kolegów: był konserwatystą, wręcz monarchistą, przywiązanym do swoich wyborów religijnych. Ale lubiącym też pieniądze, do tego stopnia, że jego dawny kolega André Breton używał wobec Dalego wyrażenia Avida Dollars (chciwy na dolary), ułożonego z liter jego imienia i nazwiska. Przyznać trzeba jednak, że przychodziły mu one łatwo, bo organizująca jego życie Gala dbała o to, by efekty jego pracy dobrze zmonetyzować.
Pisałem już kiedyś, że surrealizm to też jakiś realizm. Wręcz może być on jakąś funkcją hiperrealizmu. Dobrze widać to w najnowszym filmie o artyście
Daaaaaalí! Fabuła opiera się na tym, że młoda i niedoświadczona dziennikarka chce zrobić wywiad z Dalím. Kilka prób kończy się fiaskiem, bo ekscentryzm artysty doprowadza do zerwania rozmów. Przyglądamy się jednak temu, jak wizje Dalego materializują się w rzeczywistości, za oknem pada deszcz martwych psów, niesforna kucharka podaje na kolację robaki, które goście zjadają ze smakiem, a w hotelowym pokoju bukiet kwiatów zjada pojawiająca się dosłownie znikąd koza. Gdy Dalí przybywa do hotelu na wywiad, tak jak w śnie przebywa on krótki korytarz, jakby co chwilę cofał się do jego porządku. Wszystko wokół jest zwariowane i pokręcone. Rzeczywistość staje się grą cieni, wyobraźni, marzenia sennego, a nawet koszmaru. Kto jednak decyduje o tym, co jest, mówiąc eufemistycznie, „naprawdę prawdziwe”? Czy tylko to, co da się zmierzyć i zbadać empirycznie? A może wytwory wyobraźni są realne bardziej? Pobrzmiewa tu echo popularnych w czasach Dalego teorii filozoficznych, nurtów psychologicznych, a nawet matematyki teoretycznej, którą autor Jaskółczego ogona uwielbiał, a także sportretował na ostatnim swoim obrazie pod tym właśnie tytułem.
Miłośnik kina
Francuzi nie tworzą filmu biograficznego o Salvadorze, ale starają się przedstawić podstawowe założenia jego sztuki. Możemy choć w małym wycinku przyjrzeć się, którędy wędrowała myśl tego twórcy. Jeśli coś w tym filmie jest hołdem to jego konstrukcja, szkatułkowa niczym w Psie Andaluzyjskim, do którego przecież Dalí napisał scenariusz. Tu także, jak w szesnastominutowym filmie Luisa Buñuela, mieszają się czasy, wątki przeskakują między teraźniejszością, przyszłością a przeszłością. Dlatego właśnie autora Kuszenia św. Antoniego zagrali Edouard Baer, Jonathan Cohen, Gilles Lellouche, Pio Marmaï, Didier Flamand. Okres życia, w którym obserwowaliśmy Dalego, mógł zmienić się
ze sceny na scenę, nie mówiąc o tym, ze czasami mogliśmy przyjrzeć się dwóm Dalím i oni mogli przyjrzeć się sobie.
To także przedstawienie ogromnej miłości Dalego do kinematografii. Mógł obserwować jej rozwój niemal od początku jej powstania, żartobliwie w filmie mówi, że wywiady z nim robi się tylko z kamerą i to największą dostępną na rynku. Nie wynikało to jednak z gigantomanii artysty czy potrzeby adoracji swojej osoby. Popatrzmy, jak niezwykłym wynalazkiem jest kino – zdaje się mówić Dalí . – To, co dotychczas mogłem wyrazić w obrazie w dwóch wymiarach, teraz mogę przedstawić aż w czterech.
Bo to nie tylko obrazy, które się ruszają, ale też trwają w czasie. Gra aktorów może nadać temu obrazowi dodatkowych znaczeń i głębi. Film, niczym surrealistyczna wizja, może pozwolić nam się cofać i wybiegać do przodu, ale nie tylko w tej linearnej perspektywie. Artysta może sprawić, by zupełnie zmieniły się okoliczności i wydźwięk danej czynności.
Zatem nawet jeśli poznajemy Dalego jako kogoś ekscentrycznego, czy wręcz ekstrawaganckiego, nie łudźmy się, że to wszystko należy przyjmować z przymrużeniem oka. Artysta wymaga, byśmy traktowali to poważnie.