Logo Przewdonik Katolicki

Czad i medytacja

Jarema Piekutowski
fot. Materiały prasowe

Dziesięć lat – tyle fani Armii czekali na nową płytę. Można na niej odnaleźć przestrzeń, różnorodność brzmieniową i niemal malarskość muzyczną. Tym powrotem na pewno nikt nie będzie rozczarowany.

W historii rocka dobrze znana jest kategoria Płyty, na Którą Czeka Się Latami. Co jakiś czas pojawia się informacja, że jest tuż-tuż, ale zaraz okazuje się, że poczekamy jeszcze rok, dwa, trzy. I w końcu się pojawia. I okazuje się porażką – jak osławione Chinese Democracy Guns’n’Roses (płyta może nie najsłabsza, ale gorsza od oczekiwań), albo zwycięstwem – jak przyjęty z ulgą Gipsowy odlew falsyfikatu Lecha Janerki. A na nowy album Tomasza Budzyńskiego i ekipy (a raczej Budzyńskich i ekipy, o czym za chwilę) czekaliśmy 10 lat.

Udany powrót
Poprzednia płyta, Toń z 2015 r., została przyjęta z mieszanymi uczuciami i słuch po niej dość szybko zaginął. Dziś można odnieść wrażenie, że raczej nie będzie należała do najbardziej lubianych dokonań poznańskiego zespołu. Osobiście lubiłem Toń z jej klaustrofobiczno-apokaliptyczną atmosferą, ale rozumiem, skąd mogły się wziąć opinie krytyczne: dość płaska, ściśnięta produkcja, monotonny, minorowy ton piosenek i zachrypnięty krzyk Budzyńskiego (spadek po Trupiej Czaszce?) mogły zniechęcić zwolenników epickiego, bajkowego, bogatego brzmienia.
Na Wojnie i pokoju jest wręcz przeciwnie. Już pierwsze dźwięki Wołania tworzą rozległą przestrzeń, w której będzie się rozgrywał dalszy ciąg. A dźwięki te układają się w elektroniczne tło, wygenerowane przez Michała Jacaszka, z wplecionym zaśpiewem Budzego jakby ze snu czy z dalekich krain. Wokalista Armii współpracuje z gdańskim gigantem elektroniki od płyty Rimbaud i ta współpraca jest dobrym pomysłem. Koncert, który ekipa Rimbauda razem z Mikołajem Trzaską zagrała w Gdańsku po wydaniu płyty, przekonał mnie, że Jacaszek to punkowiec elektroniki. Jego dźwięki, zarówno w wydaniu szalonym (znanym właśnie z Rimbauda), ponurym (płyta Stutthof. Apel cieni), jak i bajkowym, wzbogacają tylko twórczość lidera Armii, nie odbierając jej jednocześnie rockowego charakteru.
Tymczasem po niecałej minucie Wołania pojawia się cały skład z gitarą i posępną waltornią i kroczący w średnim tempie, monumentalny riff. Oto Armia, której nie można pomylić z nikim innym. Kiedy wchodzi wokal Budzego, utwór odrobinę się rozjaśnia. I właśnie śpiewanie jest jednym ze znaków rozpoznawczych tej płyty, bo jest inne niż dotąd. To wokale znane raczej z solowych płyt Budzego, łagodne, jasne i czyste, utrzymane w nieco wyższych rejestrach niż zwykle, w zasadzie bez chrypki.

Ojciec i syn
Po wokaliście na drugą, najważniejszą i najbardziej wyrazistą postać na Wojnie i pokoju wyrasta gitarzysta Stanisław Budzyński. Zbieżność nazwisk nieprzypadkowa. Budzyński-syn gra z Budzyńskim-ojcem już od dawna, zwłaszcza w solowych projektach tego drugiego. Na koncertach (w tym domowych, organizowanych od czasu pandemii i pojawiających się regularnie na YouTube) można było usłyszeć jego specyficzne brzmienie – nieco psychodeliczne, spokojne pejzaże gitarowe. Później dołączył także do Armii i zastanawiałem się, czy w niej także się odnajdzie z takim stylem. Armia jest w końcu zespołem czadowym, a jednocześnie progresywnym, wymagającym skomplikowanego rytmicznie łojenia. Budzyński junior musiał okazać się godny swoich poprzedników, a na ich liście znajdują się gitarzyści będący wśród najwybitniejszych w kraju: od Roberta Brylewskiego przez Michała Grymuzę do Dariusza „Popkorna” Popowicza.
Odetchnąłem z ulgą już po usłyszeniu skomplikowanych rytmicznie figur gitarowych na tle wokalizy w mocniejszym momencie Wołania, a zwłaszcza kiedy rozległ się bezkompromisowy, pełny groove’u, a jednocześnie cudownie miażdżący riff Obcego w domu. Tak, narodził się i objawił w pełni kolejny świetny gitarzysta Armii. Próbuje się go porównywać zwłaszcza z Robertem Brylewskim i faktycznie na Wojnie i pokoju jest trochę grania znanego z Legendy, zwłaszcza że gitara dialoguje w udany sposób z waltornią Jakuba Bartoszewskiego. Ale czy riff z Obcego w domu nie mógłby znaleźć się na Duchu, a ten z Przyjaciela – na Triodante? Jak najbardziej. Stanisław Budzyński bierze co najlepsze ze swoich poprzedników i dodaje to, co jego własne – wspomniane pejzaże, które kojarzą mi się nieco z brzmieniem „soundscapes” Roberta Frippa – są jednak bardziej ilustracyjne i transowe, chwilami zgoła post-rockowe. Pojawiają się w tle w Cichych dniach, w Wołaniu czy w Niebie nad niebem i ubarwiają płytę, czyniąc ją jeszcze bogatszą brzmieniowo.

Zmaganie z samym sobą
Na Wojnie i pokoju dominuje uroczysty smutek i poczucie zmagania z samym sobą. „Czytałem, że piekło to inni” – tak Tomasz Budzyński nawiązuje do Sartre’a. Ale przecież, jak pisał Rimbaud, „ja to ktoś inny”. Poczucie znanego św. Pawłowi wewnętrznego rozdwojenia, w którym „czynię zło, którego nie chcę”, jest obecne w wielu utworach. Politycy mogą mówić, że złem jest jakiś obcy, który przychodzi do naszego domu, ale tak naprawdę jestem obcy sam sobie i drugiemu, pozornie bliskiemu człowiekowi – taką konstatacją dzieli się z nami autor tekstów.
W Wielkim lesie, który rozpoczyna się od mocnego, niewesołego, chaotycznego zgoła nawalania gitarowo-perkusyjnego z podwójnymi dźwiękami waltorni, pojawia się mocniejszy głos, już bez wątpliwości – to smutek, albo nawet rozpacz, to już nie obcość, a walka z samym sobą i wołanie o pomoc: „Czy mnie słyszysz? / Umieram w lesie / Zapal światło”. Potem uaktywnia się waltornia i całość zmierza do subtelnej kulminacji.
Potem płyta na chwilę się uspokaja. W Nas nie ma Tomasz Budzyński łagodnie zwraca się sam do siebie, używając swego pseudonimu: „Tomie Bombadilu”. Powraca znany z wielu płyt motyw odchodzenia: „Drzewa, pagórki i twoja śmierć / Kołysze się / Pięknieje”. To tak, jakby stary świat, zrozumiały i ludzki, odchodził na zawsze, i trzeba było to odchodzenie godnie przyjąć. Bez rozpaczy, a nawet z nadzieją, która wybrzmiewa we wzniosłym refrenie. Bo przecież „nic nie mamy, ale mamy wszystko”. Z czasem pochody basowe Dariusza Budkiewicza robią się coraz bardziej skomplikowane, a waltornia już bez skrępowania wygrywa swoje melodie. To chyba najpiękniejszy moment na płycie. Muzyka Armii zawsze była malarska, ale rzadko aż tak jak w Nas nie ma.
W trzech kolejnych utworach znowu czad, bardziej z rejonów Der Prozess i Ducha, złożone, riffowe granie. W każdą stronę to znów wyjście z mroku w stronę nadziei. Słychać to nawet w nieco jaśniejszej melodii refrenu: „Są zerwane moje więzy / Zapłacone moje długi”. W Cichych dniach tło przejmuje elektronika Jacaszka.
Kulminacją płyty jest progresywne niemal Niebo nad niebem, które trwa niemal osiem minut i rozpoczyna się od elektronicznego wstępu, potem dochodzą gitary, kłębią się i wreszcie wycofują, dając pole dla perkusji i przestrzennego, czystego wokalu. Odnoszę wrażenie kontrastu między przekazem w tekście – Budzy śpiewa pełnym głosem, że „Człowiek nie jest sam” (jakby sam odpowiadał sobie na piosenkę z solowych Osobliwości, która w tytule miała te słowa z Abrahama Heschela). Jest w tym śpiewie jednak jakiś niepokój. Choć końcówka już uspokaja, bo „niebo jest po naszej stronie”. Aż wreszcie pozostaje już tylko Wiatr w drzewach.

Misterna konstrukcja
Pierwsze przesłuchania Wojny i pokoju nie były dla mnie łatwe. Mimo wielu akcentów nadziei na tej płycie dominuje czerń i fiolet, nastrój czadowo-medytacyjny (jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało) rozciągający się chwilami aż do monotonii. Dzisiejszy sposób pisania tekstów przez Tomasza Budzyńskiego jest też już zupełnie inny niż w czasach Drogi czy Pocałunku mongolskiego księcia, kiedy pędziły one na łeb na szyję, skrzyły się one od absurdalnych nieraz skojarzeń. Dziś są minimalistyczne. To raczej punktowe obrazy, symbole i cząstki zdań, powtarzane wielokrotnie w kolejnych, miejscami nieco przytłaczających repetycjach.
Należy jednak tej płyty koniecznie słuchać na słuchawkach, w ciszy, dać dużo czasu, i ona się odwdzięczy z nawiązką. Przy kolejnych przesłuchaniach zaczynają się powoli ujawniać drobne niuanse, barwy, cudowne dźwięki i ich faktury, kolejne warstwy misternej konstrukcji. Słucham Wojny i pokoju od premiery i ciągle chcę wracać, ciągle mam nadzieję (cytat nieprzypadkowy) na kolejne dźwiękowe i tekstowe objawienia. A te przychodzą (tak jak przed chwilą fraza „Niech się zakocha / kto nie kochał nigdy / ja tylko wspominam / zwyciężają inni”). Już to wystarczy, by po dziesięciu latach czekania nie czuć się rozczarowanym.

---

Wojna i pokój
Armia
Stage Diving Club 2025

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki