Tak zwany Kredyt 0 procent to jedna z najdłuższych epopei legislacyjnych w obecnej kadencji Sejmu. Intensywnie omawiano go jeszcze w kampanii wyborczej, gdy pojawił się jako odpowiedź na wprowadzony przez PiS „Bezpieczny kredyt 2 procent”. Główną różnicą między obiema koncepcjami była cyferka w nazwie, która przekładała się na hipotetyczne odsetki wspieranych kredytobiorców. Mimo to po wyborach nowa władza uznała program poprzedników za chybiony, słusznie zauważając, że doprowadził do wzrostu cen mieszkań. Równocześnie część koalicji rządzącej przekonywała, że oparty na tych samych podstawach jej autorski fundusz dopłat do rat kredytów do wzrostu cen jakimś cudem nie doprowadzi.
W koalicji powstał jednak opór przed pomysłem forsowanym przez PSL i Koalicję Obywatelską. W rezultacie cały zeszły rok kolejne odsłony Kredytu 0 procent, różniące się głównie nazwą, co jakiś czas wracały na tapet, a po krótkiej dyskusji – do zamrażarki.
Pełna treść artykułu w Przewodniku Katolickim 9/2025, na stronie dostępna od 27.03.2025