Parlament we Francji przegłosował prawo legalizujące eutanazję. Na przekór tym tendencjom właśnie otworzyliście w Tomaszowie Mazowieckim hospicjum stacjonarne. O jego budowę walczył Ksiądz wiele lat, w batalię zaangażowało się mnóstwo osób, pojawił się niemal ruch społeczny na rzecz powstania placówki. Jak się robi coś z niczego?
– Walka o hospicjum faktycznie trwała długo.
To nie było łatwe, m.in. dlatego, że medycyna paliatywna nie jest tzw. medycyną sukcesu. Tu nie da się przeżywać radości z wyzdrowienia pacjenta, z wybudzenia go ze śpiączki, rehabilitacji itp. My nie ratujemy zdrowia i życia. Pomagamy godnie odejść, bez bólu, pod dobrą opieką, a jeśli ktoś ma rodzinę – w otoczeniu bliskich. Długo więc szukaliśmy środków na to przedsięwzięcie, bo ewentualni sponsorzy często mają na uwadze „zysk” w sferze public relations. A hospicjum nie przekłada się na ocieplenie wizerunku, wiąże się z końcem życia. Wszyscy radzimy sobie ze śmiercią lepiej lub gorzej (zwykle – gorzej) i jest to po prostu bardzo trudny temat. Nie płynie na fali powodzenia. Więc przez lata odbijaliśmy się od wielu drzwi, prosząc o wsparcie.
Hospicjum jednak jest – budowane od podstaw, począwszy od działki, na której stoją nowe budynki, przez projekt architektoniczny, proces budowy, zakup sprzętu i wyposażenia. Potem trzeba było zebrać kadrę dobrych specjalistów i podpisać kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia w Łodzi. Prowadzimy także hospicjum domowe, które działa już drugi rok. Bardzo trudno było znaleźć ludzi, którzy chcieliby wejść w realizację pomysłu. Jednak udało się stworzyć hospicjum, o którym marzyliśmy.
Jak to się zaczęło?
– Zaraz po święceniach uczyłem religii w liceum. Pewnego dnia uczennica przyszła z prośbą, żebym pomógł jej bratu, który miał pięć lat, i rodzicom przejść przez historię nieuleczalnej choroby. Tak poznałem Mateuszka. Lekarze zakończyli leczenie przyczynowe nowotworu, został skierowany do domu już tylko na leczenie objawowe. Towarzyszenie chłopcu i jego bliskim w odchodzeniu okazało się ważne. Po pewnym czasie zauważyłem, że Mateuszek bardzo szybko dojrzał, zarówno emocjonalnie, jak i duchowo. Zresztą jak większość dzieci „hospicyjnych”… Stwierdziliśmy, w dialogu z jego rodziną, że może zamiast czekać na śmierć, przygotujemy go do przyjęcia Pierwszej Komunii. I tak się stało.
14 sierpnia Mateuszek przyjął Pierwszą Komunię Świętą, a 14 września zmarł. Towarzyszenie jemu i jego bliskim okazało się też dla mnie tak ważnym doświadczeniem, że ukierunkowało całe moje kapłaństwo. W tym samym czasie Fundacja Gajusz, która prowadzi w Łodzi m.in. hospicjum dziecięce, poprosiła mnie, abym został jego kapelanem. Tak się to zaczęło. Potem skończyłem studia z psychoonkologii i znalazłem pracę w nowo otwartym ośrodku onkologicznym w Tomaszowie Mazowieckim.
Można było na tym poprzestać. Większość ludzi tak robi.
– Odkryłem, że Tomaszów jest trochę pustynią, jeśli chodzi o zabezpieczenie chorych, którzy potrzebują hospicjum stacjonarnego. Bardzo mnie denerwowała moja bezradność, uczucie w ogóle trudne do zniesienia. A jako Kaszub jestem uparty. Nie wystarczało mi, że mogę nieco pomóc i współczuć ludziom w ciężkiej sytuacji. Widziałem ich cierpienie, ich bezradność wobec choroby; wobec konieczności długiego czekania na miejsce w jakimś hospicjum na terenie województwa. Ludzie umierali, zanim coś się zwolniło.
Ucząc w szkole, podzieliłem się tym z młodymi ludźmi. I z nauczycielami, których byłem duszpasterzem. Na początku, gdy nim zostałem, zapytałem ich, czego chcą? Usłyszałem: mamy dość gadania, zróbmy coś razem! W ten sposób narodził się pomysł zorganizowania Pól Nadziei w Tomaszowie. To znana akcja zbierania funduszy na opiekę paliatywną, gdyż hospicja nie są w stanie utrzymać się wyłącznie z NFZ. I wtedy zacząłem, jeszcze bardzo nieśmiało, myśleć o budowie hospicjum.
Czyli wszystko rodziło się w jedności i wspólnocie. Nowy papież Leon XIV mówi: idźmy razem. To jest na czasie.
– Zorganizowaliśmy szkolne i przedszkolne Kluby Żonkila (żonkil jest symbolem akcji). Na kwestach zbieraliśmy pieniądze na rzecz istniejącego tu hospicjum domowego, zakładów pielęgnacyjno-opiekuńczych (ZOL-e), domów opieki itd. Kupowaliśmy im sprzęt. I cały czas narastało we mnie przekonanie, że to nie wystarczy! W wielu przypadkach te ośrodki nie były w stanie zapewnić pomocy chorym na chorobę nowotworową. Dzięki tym działaniom nie tylko zbieraliśmy fundusze, ale zmieniliśmy świadomość społeczną. Ludzie brali udział w festynach, balach i różnych akcjach, które nagłaśniały problem cierpienia tych osób i braku hospicjum. Mówienie, że prawo do godnego umierania to podstawowe prawo człowieka, a nie luksus czy przywilej, z czasem zaczęło przynosić owoce.
Czy jakiś wkład miał też ks. Jan Kaczkowski?
– Pochodzę z Bytowa, a to jest blisko Pucka, gdzie ks. Jan stworzył hospicjum. Swoją odwagą i jasnym formułowaniem problemów (Kościoła, ale i ludzi doświadczających bezradności) inspirował innych – w tym mnie. Przypominał słowa Chrystusa do uczniów: Wy dajcie im jeść! Nie odsyłajcie głodnych, dacie radę ich nakarmić! Zacznijcie coś robić! Ks. Janowi wyszło to, co zaplanował. Umiał zorganizować ludzi, którzy szli razem z nim. Myślałem, że skoro jemu się udało, to może nam też się uda?
Pomysł postawienia hospicjum był szalony. Mnóstwo razy już się poddawałem. Nie raz też zastanawiałem się, po co to wszystko? Kolejne próby zdobycia funduszy kończyły się fiaskiem, wnioski o dofinansowanie przepadały. Chciałem zrezygnować. To trwało niemal 8 lat. List intencyjny w tej sprawie podpisaliśmy w 2017 r. – to data przełomowa. Wtedy zapadła decyzja, że wszystkie dochody z Pól Nadziei i ze zbiórek odkładamy na budowę hospicjum. Był plan, działanie ukierunkowaliśmy na jeden cel.
Aż pomogły władze miasta…
– Tak, bo świadomość problemu w Tomaszowie była już tak duża, że nie można było przejść obok tego obojętnie. Temat wracał jak bumerang! Sami byśmy sobie nie poradzili. Pan Marcin Witko, prezydent miasta, twierdzi, że decyzję o pomocy w projekcie podjął po obejrzeniu w kinie filmu z 2022 r. Johnny o ks. Kaczkowskim. Uznał, że musi się w to zaangażować. Miasto złożyło wniosek do rządowego programu Polski Ład, dzięki czemu udało się wreszcie zdobyć pieniądze. Następnie przekazało nam (podmiotem prawnym jest nasza Fundacja „Dwa Skrzydła”) nowo wybudowany budynek w dzierżawę, bo to miasto jest jego właścicielem.
Sama brałam udział w Polach Nadziei. Koleżanka jest psychologiem w hospicjum i w swoje działania wciągała przyjaciół. Co roku w Niedzielę Palmową robiliśmy kwestę po Mszy u dominikanów w Krakowie. Ludzie byli hojni, miło to wspominam. Ale Kraków to duże miasto – mieszka tu sporo bogatych ludzi, łatwiej zebrać środki. W Tomaszowie to wyczyn. Gdyby Ksiądz miał wskazać jeden czynnik, który zdecydował, że mimo porażek i malkontentów udało się wytrwać, co by to było?
– Upór (śmiech). Poza tym po pewnym czasie nie było spotkania duszpasterskiego czy nawet towarzyskiego, żeby ktoś nie pytał o hospicjum. Ludzie mówili: Dałem 10 czy 50 zł, kiedy to powstanie? Nie mogłem ich z tym zostawić! Co miałem powiedzieć? Że się nie da? Nie mogłem uciec. Ludzie mi zaufali. Pomocny był fakt, że jako filipini mamy w charyzmacie stałość miejsca. Całe życie posługujemy w jednym mieście. Tomaszów wybrałem 24 lata temu i tu zostanę. Gdyby nie to, chyba nie byłoby możliwe, aby robić taki projekt. Ksiądz diecezjalny często zmienia parafie.
Poza uporem widzę też kreatywność, bo to nie jest jedyny pomysł, jaki Ksiądz wcielił w życie.
– Tak, wymyśliłem choćby Mszę ostatniej szansy – ostatnią w Tomaszowie, o godz. 19.30. Na początku współbracia mówili: nikt nie przyjdzie. Ale nie blokowali pomysłów. Dziś jest to najliczniejsza Msza w niedzielę.
Według mnie opieka w hospicjum to jest też dobry kierunek rozwoju dla księży i Kościoła. Jestem przekonany, że dobrze, aby ksiądz pochylał się nad konkretnym człowiekiem cierpiącym, zamiast zajmować się polityką, snuć wizje cywilizacji, walczyć z wrogami czy tkwić w administracji. Wiele rzeczy mogą dziś robić świeccy. Pomoc choremu terminalnie to jest możliwość doświadczenia czystej Ewangelii, bezinteresownej miłości bliźniego. Ile razy było tak, że jechałem do szpitala na wezwanie, bo starsza osoba odchodziła ze świata i rodzina prosiła o księdza! Przed salą stały dzieci, wnuki i inni ludzie, którzy dotąd mówili krytycznie o Kościele. Tymczasem w takim momencie można pokazać autentyczne oblicze Boga, dając im czas, miłosierdzie, współczucie i troskę. To świadectwo miłości wobec człowieka, bez osądzania, w sytuacji, której nikt z nas nie uniknie. To tutaj, tym ludziom, jesteśmy najbardziej potrzebni. To niesamowita szansa, by wrócić do źródeł. Do tego, co najbardziej istotne.
Księża i świeccy muszą się nawracać. Co nam po pobożnych katolikach, którzy nie starają się kochać? Kogo to przekona do Boga?
– Dostaję mnóstwo telefonów z Łodzi i innych miejscowości w sprawie miejsca w naszym hospicjum (ma 47 łóżek), już jest kolejna oczekujących. Jest ogromne zapotrzebowanie! A Kościół posiada tyle nieruchomości i czasem nie wie, jak je wykorzystać.
Nie ma piękniejszej formy miłości niż towarzyszenie drugiemu w długotrwałym cierpieniu, w chorobie, w odchodzeniu. To jest też niesamowicie ważne w formacji kleryków. Księża, nawet ci, którzy pełnią funkcję kapelana w szpitalu, często mają dużo obowiązków i nie są w stanie każdemu towarzyszyć. Klerycy mogą ich zastąpić w tym, żeby po prostu z drugim być. Potrzymać go za rękę, pomodlić się albo pomilczeć. Bóg objawia się w tym, co ciche, a nie w hałasie świata. W spotkaniu z człowiekiem, który czeka na miłość: bezinteresowną, ofiarną i radykalną – taką, jaką otrzymaliśmy od Chrystusa na krzyżu.
---
Ks. Grzegorz Chirk COr
Prezbiter Kongregacji Oratorium św. Filipa Neri, od sześciu lat superior wspólnoty i proboszcz parafii Świętej Rodziny w Tomaszowie Mazowieckim. Współzałożyciel Polskiego Towarzystwa na rzecz Donacji Narządów oraz Fundacji Dwa Skrzydła, której jest prezesem. Fundacja prowadzi hospicjum domowe oraz stacjonarne im. św. Filipa Neri w Tomaszowie Mazowieckim. Psychoonkolog w specjalistycznym szpitalu onkologicznym NUMED. Od lat zaangażowany w rozwój opieki paliatywnej, promocję idei transplantacji oraz wsparcie rodzin w doświadczeniu choroby i towarzyszenia w odchodzeniu. Absolwent teologii (UKSW i WSD w Łodzi), psychoonkologii na Uniwersytecie SWPS oraz zarządzania organizacjami ochrony zdrowia w Szkole Głównej Handlowej