Logo Przewdonik Katolicki

Nieumiejętnych pouczać, wątpiącym dobrze radzić

Elżbieta Wiater
fot. Pexels

Wśród zarchiwizowanych rolek z Instagrama mam też tę, na której ks. Chris z greckokatolickiej parafii Our Lady of Perpetual Help (USA) mówi między innymi, że dzielenie się Ewangelią jest przywilejem, tak samo jako uczenie innych na jej temat. Było to dla mnie odkrywcze, chociaż wydaje się tak banalne.

Wpolskiej mentalności, tak przynajmniej sądzę po tym, co czytam we wszelkiego rodzaju komentarzach w mediach społecznościowych, nie bardzo jest miejsce na przyjęcie pouczenia. Owszem, we wspomnianych postach wypowiada się grupa społeczna o specyficznej mentalności, ale przejawy takiego podejścia widuję też w realu – „wiemlepieizm” trzyma się mocno. Pod tą postawą dostrzegam jednak najczęściej nie tyle pychę, co głęboki lęk przed odsłonięciem prawdy o tym, że nie zawsze już za pierwszym razem jesteśmy rewelacyjni w tym, co robimy; wbite w podświadomość przekonanie, że albo jesteśmy doskonali, albo nie mamy prawa do wolności i życia.

Nieszczęśliwe sformułowanie
Drugi uczynek miłosierny co do duszy jest, według mnie, dość nieszczęśliwie określony – pouczanie kojarzy się nam z przekonanym o swojej wszechwiedzy osobnikiem przemawiającym raczej z wysokości swego ego niż wiedzy. Tymczasem chodzi tu o uczenie się i tych, którym brakuje konkretnych umiejętności. Czy jednak w naszej wspólnocie wiary są tacy, którzy ich nie mają?
Dźwięczy mi jeszcze w uszach rozmowa ze znajomą klaryską, która dzieliła się tym, że widzi w Kościele brak katechezy i mistagogii. Podobną uwagę zawarł w książce 33 listy z Atlasu o. Michał Zioło, trapista, a więc też człowiek żyjący za klauzurą: „Mówimy o Orygenesie ludziom, którzy nie potrafią wykonać znaku krzyża”. Od siebie dodam: albo którzy często nie do końca rozumieją, dlaczego tak, a nie inaczej go wykonują i co on oznacza. To niestety często jest połączone z podejściem: „Chodziłam/em na katechezę/byłem ministrantem, więc o teologii i Kościele wiem wszystko”, które zresztą bywa formą obrony przed wejściem głębiej w przestrzeń wiary w życiu, bo to mogłoby wymagać dużych zmian w codziennym postępowaniu.
Nie chodzi więc o pouczanie, ale uczenie istotnych rzeczy, nawet podstawowych, i tu trzeba sobie odpowiedzieć na dwa istotne pytania: kto może uczyć i jak przyjmować pouczenie?

Kto i jak
Przywołany na początku ks. Chris mówi, że przywilej głoszenia i nauczania ma każdy chrześcijanin, bo każdy z nas otrzymał Ducha Świętego oraz każdy może się douczać, czytać i przede wszystkim modlić. Pamięć o tym jest istotna szczególnie w tych chwilach, kiedy jesteśmy proszeni o wskazówki i wyjaśnienia. To ten moment, kiedy mamy stać się nauczycielami wiary, a jeśli brak nam odpowiedniego przygotowania, by odpowiedzieć (oraz mamy wystarczającą pokorę, by to przyznać), to moment wskazania kogoś, kto taką wiedzę powinien mieć (patrzę na was, księża i teologowie!).
Pierwszymi nauczycielami tego, co chrześcijańskie, mają być rodzice. Wielu katechetów mówi, że obecnie często zdarza się, że dzieci przychodzące na przygotowanie do Pierwszej Komunii nie potrafią wykonać znaku krzyża, nie mówiąc o znajomości podstawowych modlitw. Mówiąc inaczej, ci rodzice zawiedli, jeśli chodzi o omawiany uczynek miłosierdzia, chociaż w ich przypadku to raczej jest obowiązek, do którego się zobowiązali podczas chrztu dziecka.
„Zawodowymi” nauczycielami są kapłani, katecheci i teologowie. Oni mają prawo „zasiadać na katedrze” i z niej pouczać, bo taką rolę odgrywają w Kościele. Gorszenie się z powodu tego, że ktoś z tej grupy uczy o wierze, przypomina oburzanie się, że lekarz opowiada o profilaktyce chorób lub policjant poucza o zasadach ruchu drogowego.
A jak uczyć? Przede wszystkim odpowiadając na pytania chcących wiedzieć. Nie wmuszać na siłę wiedzy, jeśli jednak widzimy otwartość, a nawet tylko ironiczną prowokację, warto skorzystać z okazji. Jeśli nie pytający, to może ktoś ze słuchających/czytających rozmowę skorzysta. Są jednak i takie pytania i sytuacje, kiedy jedyną odpowiedzią jest milczenie, czego przykładem jest zachowanie Jezusa odpytywanego przez Heroda. Jeśli nasza odpowiedź niczego nie zmieni lub wręcz stanie się powodem do szydzenia z chrześcijaństwa, zachowajmy naszą wiedzę dla nas. Nie każdy nieumiejętny jest taki z powodu braku kogoś, kto by go uczył; niektórzy po prostu nie mają potrzeby nabywania umiejętności związanych z wiarą. Trzeba to uszanować, po cichu dorzucając ich do listy osób, za które się modlimy.

Wątpiący i rada
Trzeci uczynek połączyłam z drugim, ponieważ jest to podobny sposób działania. Mogą się więc wydawać prawie identyczne, ale tu nie chodzi o pomoc komuś, kto nie umie, a komuś, kto traci motywację. Święty Jakub tak go charakteryzuje: „Kto bowiem żywi wątpliwości, podobny jest do fali morskiej wzbudzonej wiatrem i miotanej to tu, to tam” (Jk 1, 6). Opis wydaje się ostry, ale adekwatnie ujmuje problem: człowiek żywiący wątpliwości jest kimś, kto stracił cel i nie jest pewien, czy zmierza we właściwym kierunku. Dlatego tak istotne jest, żeby ktoś, kto mocno trzyma się kursu (że tak zostanę przy metaforze marynistycznej), pomógł mu ten cel odnaleźć lub przetrwać na wyznaczonej trasie mimo trudności.
Kiedy zajrzymy do Biblii, czasowniki „radzić” oraz „radzić się” najczęściej odnoszą się do sytuacji, w których wierni pytają Boga, jak mają postąpić. W księgach prorockich Bóg wręcz wyrzuca Izraelitom, że chodzą po radę do bożków, zamiast zapytać Jego. W tych fragmentach mowa również o znaczeniu jakości rady, zresztą podobnie jak w opisie uczynku miłosierdzia. O tym, że nie zawsze jest ona dobra, nawet jeśli pochodzi od kogoś, kogo uważamy lub on sam się uważa za naszego przyjaciela, można się przekonać, czytając chociażby Księgę Hioba. Przekładając to wszystko na język Nowego Testamentu: każdy wybierzmowany od Ducha Świętego otrzymał dar rady. Z tym że aby nim posługiwać, trzeba słuchać tego, co On mówi i jak prowadzi.
Co ważne, przy służeniu tym uczynkiem miłosierdzia nie ma znaczenia wykształcenie czy wiek. Świetnie wiedział to św. Benedykt, bo zapisał, że na kapitule należy wysłuchać wszystkich, gdyż: „Pan często komuś młodszemu objawia to, co jest lepsze” (Reguła św. Benedykta 3, 3). Kluczowe tu jest słuchanie nie tylko wewnętrznych poruszeń Ducha, ale i osoby, która do nas przychodzi ze swoimi wątpliwościami. Czasem już to, że może je bezpiecznie z siebie wyrzucić, jest dużą pomocą. Nie bójmy się jednak także dociekać. Sokratejska metoda poszukiwania prawdy, właśnie przez pytania pozwalające wydobyć z pytanego to, co w sobie nosi, sprawdza się od ponad dwóch tysięcy lat, więc szkoda z niej rezygnować.

Znaki nadziei
Jeśli komuś udzielam pouczeń, to w tym zachowaniu jest zakodowane przeświadczenie, że „uczeń” jest zdolny do ich przyjęcia i wcielenia w życie. Mam nadzieję na to, że chce wzrastać w swojej relacji z Bogiem i że jest do tego zdolny. Jednocześnie przekazuję mu nadzieję, że może się rozwijać i odkrywać Boga, Kościół i siebie wciąż na nowo.
Trzeci uczynek miłosierdzia co do duszy z definicji jest wyrazem nadziei. Victor Frankl w książce Człowiek w poszukiwaniu sensu opowiada o wieczorze, kiedy poproszono go, by jako terapeuta i uczony wygłosił współwięźniom wykład. Zgodził się i opowiedział im, jak w piekle obozu nie zwątpić w to, że przeżycie jest możliwe. Te kilkadziesiąt minut zmieniło emocjonalny klimat w baraku, większości uwięzionych dając siłę do dalszej walki o siebie. Wskazał im kierunek i dał narzędzia. My też możemy to robić.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki