Norma, tytułowa bohaterka opery Vincenzo Belliniego, mieszkanka Galii i córka druida Orowista, wyśpiewuje pierwszą arię Casta diva do bogini księżyca, prosząc ją o pokój. Cała aria ma wydźwięk mocno pacyfistyczny. Modlitwa bohaterki nie jest jednak utopijną wizją czy też pragnieniem pokoju dla dobra wspólnego. Ona chce, żeby nie wybuchła wojna, bo wtedy będzie musiał w niej wziąć udział jej kochanek Pollione, dowódca rzymskiego garnizonu, a zatem przedstawiciel okupanta. Norma prowadzi więc podwójne życie, rozpięte między dwoma miłościami: do ojca i ukochanego. Pokój, jak wszystko na tym świecie, zależy oczywiście od bogów, ale dopóki to ona jest interpretatorką odczytującą znaki tych bóstw, zrobi wszystko, by zatrzymać ukochanego jak najdłużej przy sobie, dbając tym samym równocześnie o bezpieczeństwo wszystkich swoich bliskich. Aria ta jest jedną z najbardziej znanych na świecie. Wymaga solidnego sopranu. Dość powiedzieć, że twórca opery tuż przed premierą obniżył ją o pół tonu, bo nawet wielka Giuditta Pasta mogłaby nie podołać temu zadaniu.
Wykonaniem wszech czasów tego utworu nazwać można to, które w latach 50. XX w. zaprezentowała Maria Callas. Latem 1951 r. otworzyła tą rolą sezon w operze w São Paulo, trzy lata później w Chicago i wreszcie w mateczniku Normy, mediolańskiej La Scali w 1955 r., przypieczętowując tym samym swój status światowej divy operowej. Jej wykonania roli Normy zapisane są na nagraniach pod dyrekcją Tullia Serafina z lat 1954 i 1960. To może częściowo tłumaczyć dlaczego Callas stała się gwiazdą światowego formatu. Rynek fonograficzny począł rozrastać się wtedy w ogromnym tempie, a wielbicieli sztuki operowej jeszcze wtedy nie brakowało.
Obiecujące początki
Greczynka, choć urodzona w Nowym Jorku, o zjawiskowej urodzie, rozpalała wyobraźnię współczesnych nie tylko swoim wielkim, dramatycznym sopranem koloraturowym, ale też życiem prywatnym. Rodzice Callas – farmaceuta Georges Kalogeropoulos i Evangelia Dimitriadou – pobrali się w 1916 r. w Atenach; w Grecji urodziło się dwoje ich dzieci: córka Jakinti i syn Wasilis. W 1923 r. wyemigrowali do Nowego Jorku, gdzie po czterech miesiącach od przyjazdu urodziła się ich druga córka. Na chrzcie w prawosławnej katedrze na Manhattanie nadano jej imiona Maria Anna Cecilia Sofia. Ze względów praktycznych Kalogeropoulos zmienił nazwisko na Kalos, a później na Callas.
W 1937 r. Evangelia postanawia wracać z córkami do Grecji (syn zmarł w wieku kilku lat). W Atenach najmłodsza córka uczy się w Narodowym Konserwatorium, od września 1939 r. pod kierunkiem Elviry de Hidalgo, znakomitej hiszpańskiej śpiewaczki. W czerwcu 1940 r. z powodzeniem wystąpiła w partii tytułowej w studenckim przedstawieniu Siostry Angeliki Pucciniego. Wykształcenie muzyczne Callas wielokrotnie podważano, raczej jednak z czystej zawiści, bo jej erudycja i opanowanie najtrudniejszych operowych partii było ważniejsze niż jakikolwiek papier uczelni.
Niemniej 16-letnia śpiewaczka doświadczyła wojny i hitlerowskiej okupacji Grecji. I tu trzeba wspomnieć o czarnej legendzie Evangelii Kalogeropoulos, która według różnych relacji zmuszała swoje córki do niejasnych kontaktów z oficerami hitlerowskimi (w najlżejszym razie chodziło tylko o śpiewanie przed nimi). Inni twierdzą, że matka Marii dla pieniędzy gotowa była zrobić wszystko i nie tylko oddawała się niemieckim żołnierzom, ale też prowadziła podwójną grę, ukrywając angielskich lotników. Swoje córki dopingowała do robienia kariery, bo wiedziała, że to ona będzie z nich czerpać profity.
Wielka kariera
Po wojnie jednak Maria, wraz z matką, uznana za kolaborantkę nie mogła już pracować w ateńskiej operze. Może to jakieś szczęście w nieszczęściu – musiała bowiem wyruszyć w wielki świat: Nowy Jork, San Francisco, Chicago… USA poznały się już na jej głosie. Jednak kariery w operze w tamtych czasach nie robiło się jeszcze w Metropolitan Opera – musiały to być Włochy, ojczyzna opery.
3 sierpnia 1947 r. zadebiutowała we Włoszech występem w Arena di Verona w partii Giocondy. Publiczność przyjęła ją entuzjastycznie, a Callas podporządkowała operze całe swoje życie. Nie tylko swoje zresztą, bo w 1949 r. wyszła za włoskiego przemysłowca Giovanniego Battistę Meneghiniego, który, by pełnić rolę agenta swojej żony, zrezygnował ze swoich interesów. Była tak ambitna i tak rozchwytywana przez domy operowe, że jej głos już w końcu lat 50. i na początku lat 60. zaczął szwankować.
Do tego doszły problemy osobiste, m.in. gorący romans z multimilionerem Arystotelesem Onasisem, czego skutkiem było orzeczenie separacji z Meneghinim. Onasis jednak, choć deklaratywnie obłędnie zakochany w Callas, nie znosił opery, a wielką divę traktował raczej jako trofeum w kolekcji swoich kochanek; dużo bardziej zaangażował się w swój kolejny związek z Jacqueline Kennedy, wdową po prezydencie USA.
Smutny koniec
Tych informacji nie znajdą Państwo w filmie Maria Callas, w którym brawurowo rolę tytułową odgrywa Angelina Jolie. Wprawdzie nieco zgrzyta inny typ urody amerykańskiej aktorki oraz fakt, że widać, że głos w wykonywanych ariach jest podłożony, ale to w sumie nieważne. Pablo Larraín przedstawia nam historię ostatnich dni życia śpiewaczki, która po wielu nieudanych próbach powrotu na scenę przeżywa wielkie rozczarowanie życiem. Przeżywa je w samotności, bo jedynymi, którzy przy niej pozostali, są majordomus (Pierfrancesco Favino) oraz służąca (Alba Rohrwacher), którzy na operze znają się oczywiście ze względu na swoje włoskie pochodzenie.
Niestety częstym, a właściwie stałym towarzyszem życia Callas jest lek o nazwie Mandrax, dziś już wycofany z obiegu. Ten syntetyczny związek chemiczny działał jak inne popularne w tamtym czasie barbiturany, które przyczyniły się do śmierci wielu osób, w tym Marilyn Monroe. Leki te, najprościej mówiąc, łagodzą ból, uspokajają, odcinają od napięcia, ale też bardzo silnie uzależniają. Można by więc powiedzieć, że obserwujemy upadek gwiazdy, a może właśnie jej odlot w wizje przeszłości, iluzje o samej sobie. Nie przywiązując dużej wagi do faktów, warto przyjrzeć się, co być może myślała i przeżywała gwiazda, odtrącona już przez fanów (za wielokrotnie odwoływane koncerty), pożądana przez panów (ale nie przez tego, w którym była szaleńczo zakochana), niemająca już przed sobą życiowego celu. Roztargniona, tracąc kontakt z rzeczywistością, nie potrafiła prawdziwie pokochać tych, którzy się nią zaopiekowali mimo wszystko – wspomnianych już Ferruccia i Bruny, którym nawet w testamencie zapisała cały swój majątek, ale „zapomniała”(?) go podpisać.
Było coś takiego w życiu Callas, co nie pozwalało się jej zakotwiczyć, dokończyć dzieła, zamknąć jakiegoś etapu. Zamiast tego było miotanie się i popadanie w coraz silniejsze uzależnienie. Piękne są sceny ilustrowane przez arie operowe, które wykonuje Callas, a które na końcu okazują się tylko projekcją w jej głowie. Niestety posłuchanie nagrania swojego realnego głosu, konfrontacja z rzeczywistością, zadają jej śmiertelny cios. Bo choć życie wielkiej gwiazdy może być dramatyczne jak opera, tudzież piękne i pompatyczne, to nie zawsze, gdy opadnie kurtyna, rozlegną się frenetyczne oklaski. I z tym chyba najtrudniej sobie poradzić.
---
Maria Callas
reż. Pablo Larraín
Niemcy, USA, Włochy, ZEA 2024