Logo Przewdonik Katolicki

Transformacja zamiast transakcji

Weronika Frąckiewicz
fot. Klaus Vedfelt/Getty Images

Rozmowa z o. Romanem Groszewskim SJ o właściwym rozłożeniu akcentów Wielkiego Postu, rezygnacji dającej zysk i codziennych pustyniach

Przed nami kolejny Wielki Post. Część z nas wybierze się na drogę krzyżową, część postanowi nie jeść słodyczy, a część będzie uczestniczyć w gorzkich żalach. Mały procent wiernych weźmie udział we wszystkich nabożeństwach, a oprócz jedzenia słodyczy odmówi sobie również oglądania seriali. Będą jednak i tacy, którzy poza zmianami w liturgii nie zauważą w swojej codzienności wielkich modyfikacji. Czy Wielki Post, jako propozycja Kościoła dla wiernych, z każdym rokiem coraz bardziej się dezaktualizuje?
– Warto spojrzeć na Wielki Post jak na formę, która zawiera w sobie treść, ale również jako na narzędzie, które ma pełnić konkretną funkcję. Forma przeplata się w Wielkim Poście z treścią, więc pojawia się odwieczne pytanie, które wprowadza napięcie między duchowość a religijność: co jest ważniejsze, forma czy treść. Logiczne podejście zakłada, że forma powinna być w służbie treści. W kontekście przeżywanego dziś Wielkiego Postu warto postawić pytanie, czy aktualna forma pełni jeszcze swoją rolę w życiu wiernych. Z jednej strony jest Wielki Post jako skupienie się na cierpieniu Jezusa, w którym cierpiący człowiek się odnajduje. Akcent położony jest na mękę i wyraża się we wszystkich praktykach pobożnościowych, które koncentrują się wokół cierpienia: gorzkie żale, droga krzyżowa, adoracja krzyża. Drugim wymiarem jest nawrócenie, czyli przemiana. Te dwa wymiary nie muszą stać wobec siebie w sprzeczności, one się przenikają. Pewien mrok, który towarzyszy klimatowi Wielkiego Postu, może również łączyć się z żalem za grzechy, czyli smutkiem z powodu popełnionych błędów, w konsekwencji których doszło do straty w życiu człowieka i zmarnowania dobra i miłości, które się mogły wydarzyć. I tu pojawia się pytanie o funkcję Wielkiego Postu w życiu wiernych. Czy chodzi o głębokie nawrócenie, czyli wewnętrzną transformację? Czy Wielki Post jest nam dany, aby opłakać i odpokutować grzechy, czyli ukarać się za przewinienia, podejmując różne formy ascezy i pokuty, czy wreszcie kluczowa jest identyfikacja z cierpieniem Jezusa, wejście głębiej w tę tajemnicę, bycie przy Jezusie i łączenie swojego cierpienia z cierpieniem Jezusa. Te trzy funkcje, które płyną z Wielkiego Postu, powinny zrodzić w nas pytanie: po co wchodzę w dynamikę Wielkiego Postu, w jakim celu? Niebezpieczeństwem jest przeżycie kolejnego Wielkiego Postu z jedną myślą: muszę coś zrobić, bo tak nakazuje ten okres liturgiczny.

Mam wrażenie, że w dzisiejszym przeżywaniu Wielkiego Postu, zarówno we wspólnocie Kościoła, jak i indywidualnie, bardziej skupiamy się na formie i raczej dajemy się ponieść kolejnemu okresowi liturgicznemu, niż wchodzimy w niego świadomie.
– Problemem czy niebezpieczeństwem każdej religii jest przeakcentowanie formy, czyli skupienie się na obrzędach, rytuałach i byciu poprawnym moralnie. Jeśli to, co zewnętrzne, jest pozbawiane mistyki czy duchowości, rodzi się realny problem. Rytuał jest prosty: trzeba zrobić jedno, a prawdopodobnie wydarzy się drugie. W ten sposób kuchennymi drzwiami wchodzi do wiary myślenie magiczne, które zakłada, że aby osiągnąć pożądany efekt, wystarczy zastosować przewidziane procedury. Zwalnia mnie to od poszukiwania zmiany w sobie. Odprawiłem drogę krzyżową, gorzkie żale, postąpiłem więc właściwie i mogę oczekiwać łaski od Boga. Drugą podobną przestrzenią są zasady moralne. Jeśli dostosuję się do obowiązujących norm, stanę się sprawiedliwym. Wiele osób wciąż wierzy, że rytuał i przestrzeganie zasad moralnych są gwarantem Bożego błogosławieństwa. Wszystko to jest zatrzymaniem się tylko na tym, co zewnętrzne, bez dotykania istoty, czyli wnętrza. Mistyka i duchowość, czyli schodzenie w głąb, nie są popularne. Obserwujemy to w Kościele od wieków, ludzie uprawiający głęboką duchowość zawsze stanowili mały procent. Tak naprawdę o tym problemie możemy przeczytać już w Starym Testamencie, kiedy Bóg mówi do Izraelitów, że nie chce ich świąt, uroczystości, ofiar, póki nie zmieniają swoich serc: „Ten lud czci mnie wargami, ale sercem jest daleko ode mnie” – czytamy w Księdze Izajasza. Serce to ta rzeczywistość, która może się wewnętrznie przemienić. Wyraża się to w Bożym wezwaniu: Miłosierdzia pragnę, nie krwawej ofiary. Zmiana moralna i pobożność tylko wówczas przynoszą owoc, jeśli są głęboko zakorzenione w przemianie serca człowieka, w osobistym nawróceniu. Brak przemiany wewnętrznej osób wierzących, a jedynie ich gesty zewnętrzne sprawiają, że nie są dla świata wiarygodni. Obserwujemy zanik wartości chrześcijańskich w kulturze, życiu społecznym. Problemem nie są „tamci”, którzy chcą świat pozbawić tych wartości, wyrugować je z przestrzeni publicznej. Przyczyna leży w nas wierzących i w tym, że skupiamy się na tym, co zewnętrzne, w naszym przeżywaniu wiary, a nie przemieniamy naszych serc. Wiara zbudowana na rytuale i moralności nie ma wystarczająco głębokich korzeni, aby przetrwać.

Jak mimo wszystko wykorzystać Wielki Post i nie skupić się na formie?
– Potrzebne jest realistyczne rozeznanie tego, co jest dla mnie dobre, a także uświadomienie sobie, do czego zaprasza mnie Bóg, gdzie dziś dla mnie jest życie. Aby to uczynić, należy mieć bardzo dobry kontakt z rzeczywistością. Często myślimy, że w okresie Wielkiego Postu musimy dołożyć coś ekstra do swojego życia. W okresie Wielkiego Postu lub Adwentu prowadzimy rekolekcje w życiu codziennym, w których jednym z zaleceń jest godzina modlitwy dziennie. Uczestnicy próbują wpleść ją w swój normalny grafik, więc zazwyczaj odbywa się to kosztem czegoś. Najczęściej wybór pada na ograniczenie snu. Tymczasem ostatnią rzeczą, z której powinniśmy w dzisiejszym świecie rezygnować, jest sen. Nie da się prowadzić zdrowego życia, rozwijać się duchowo, bez odpowiedniej ilości regenerującego snu, więc należy się zastanowić, z czego tak naprawdę mogę i powinienem zrezygnować. Tymczasem ciągle pokutuje wśród nas przekonanie, że im więcej aktywności podejmujemy, tym lepiej. Podejście to jest tylko pożywką dla naszego ego. Sukces i ambicja nie mają nic wspólnego z głęboką duchowością. Jest wręcz przeciwnie, duchowość potrzebuje rezygnacji, pozornego kroku w tył. Trzeba coś odjąć, aby stworzyć przestrzeń. Być może post wyrazi się w tym, że zrobię więcej przestrzeni na coś, np. na sen. Dobry sen jest świetnym narzędziem regulacji człowieczeństwa, gdyż owocuje cierpliwością, stabilnością, łagodnością. To, o czym mówię, jest pod prąd tradycji, która zakłada dokładanie w Wielkim Poście cierpienia. Życie codzienne dostarcza nam wystarczającej dawki cierpienia, która ma moc nas przemieniać. Dlatego należy realnie spojrzeć, czego dziś najbardziej potrzebuję, aby wzrastać w człowieczeństwie. Dla jednego będzie to udział w gorzkich żalach, dla drugiego 15 minut milczenia w ciągu dnia, a dla trzeciego regularne chodzenie spać. Duchowość mówi, że brak możliwości przemiany rzeczywistości na zewnątrz jest zaproszeniem do transformacji wewnętrznej. Potrzebujemy się zmienić w kontekście formy. Religijność będzie pełniła wówczas rolę służebną wobec duchowości, będzie stawała się okazją i narzędziem do tego, żeby się wewnętrznie przemienić. Nie mogę zmienić tego, co jest, ale mogę spróbować się odnaleźć w zastanej rzeczywistości, oczywiście na tyle, na ile to jest możliwe w prawdzie i zgodzie ze swoim sumieniem i z tym, do czego zaprasza mnie Bóg. Jest to okazja do tego, żeby trochę zaprzeć się samego siebie i zrezygnować z myślenia, że ja wiem lepiej, jak powinno się pewne rzeczy przeżywać i robić w Kościele. To moment, aby przyjąć Kościół z jego słabością.

To nie jest konformizm?
– Musimy odróżnić realizm od konformizmu i zobaczyć, że pewne rzeczy są niemożliwe do zmiany. Potrzebna jest umiejętność sztuki rozeznawania. Jeśli człowiek wielokrotnie wychodzi z inicjatywą zmiany i napotyka mur, być może powinien w pewnym momencie odpuścić. Zmiana nigdy nie jawi się jako coś atrakcyjnego, a większości ludzi wystarcza to, co jest.

Często przestrzenią, w której forma dominuje nad treścią, jest modlitwa. Wielu wierzących tak łatwo wpada w pokusę przekonania Boga do czegoś za pomocą tej czy innej nowenny odmawianej kolejny raz.
– Bardzo często traktujemy modlitwę jako pewnego rodzaju walutę w naszych targach z Panem Bogiem. Ja dam Jemu modlitwę, a w zamian On obdarzy mnie łaską. To jest mentalność transakcyjna, która jest udziałem zdecydowanej większości ludzi wierzących: żeby coś się w życiu zmieniło, muszę poświęcić na modlitwę wystarczającą ilość czasu. Mentalność duchowa zakłada natomiast przemianę. Modlitwa nie jest walutą za łaskę, ale narzędziem, którym się tę łaskę czerpie. Akt modlitwy jest stwarzaniem przestrzeni na spotkanie z Bogiem, które zakłada przemianę wewnątrz człowieka. W tym podejściu forma jest na dalszym planie, clou jest bycie z Bogiem. A ono może odbywać się w na przykład w intelektualnym rozważaniu słowa Bożego czy w kontemplacji tajemnicy męki Jezusa. Wyobrażam sobie tajemnicę męki Jezusa i patrzę, jak ten obraz porusza mnie wewnętrznie, jak dotyka mojego serca to, że patrzę na Jezusa, który cierpi z miłości do mnie. Modlitwa będzie transformująca, gdy będzie dotykała mojego serca, bo dotykając mojego wnętrza, będzie dotykała nie tylko moich uczuć, ale również mojej woli, czyli moich pragnień, sprawiając, że będę chciał jakoś odpowiedzieć na tę miłość. Jak uczy św. Jan, odpowiedzią na miłość Boga jest kochanie drugiego człowieka. W tym sensie zachodzi we mnie zmiana. Nie chodzi o jakieś deale z Bogiem, ale o to, że odchodząc z modlitwy, decyduję się iść i kochać drugiego człowieka. Modlitwa nie zmienia zamysłów Boga co do mojej osoby, ale zmienia mnie, mój sposób myślenia. Wydaje mi się, że w Kościele dziś musimy zacząć mówić o modlitwie nie w sposób transakcyjny, ale transformujący. Ludzie przestali szukać duchowości w chrześcijaństwie, już nie jesteśmy dla nich wiarygodni. Fascynują się duchowością Wschodu, a tymczasem chrześcijaństwo ma potężną tradycję duchową, która nie jest przez współczesnego człowieka odkryta. Tymczasem w wielu naszych parafiach zamiast duchowości uprawia się rytualizm i moralizatorstwo.

Jeśli ktoś ma dość życia w powszechnej mentalności transakcyjnej i tęskni za głębią, co może realnie zrobić u progu Wielkiego Postu, aby się do tej głębi przybliżyć?
– Przede wszystkim wyjść na pustynię. Pustynią może być życie w parafii, która w żaden sposób nie wpisuje się w moje potrzeby. To właśnie ta słabość, nicość, ten brak jakiegokolwiek zaspokojenia może być miejscem spotkania Boga. Nie ma innej drogi do głębszej duchowości niż wyjście na pustynię. Pustynią może być moja codzienność, ale również można jej poszukać, na przykład wyjeżdżając gdzieś, oczywiście jeśli sytuacja życiowa na to pozwala, albo poszukanie miejsca, jak mnisi i mniszki w dawnych wiekach, skąd będę mógł czerpać. W Kościele jest dziś mnóstwo źródeł duchowości pielęgnowanych w różnych klasztorach, zakonach czy domach rekolekcyjnych. Warto ich poszukać. Dobra duchowość, jak mówił ks. Krzysztof Grzywocz, będzie przejawiać się zdrowym człowieczeństwem, w pięknym człowieczeństwie. Zdrowa duchowość idzie w parze ze zdrową osobowością. Aby człowiek był zdrowy duchowo, potrzebuje zdrowej osobowości, ale również zdrowa duchowość będzie terapeutycznie wpływać na osobowość. Zdrowa duchowość obniża lęk, wpływa integrująco na wszystkie sfery człowieka. Łagodność, cierpliwość, uprzejmość, miłosierdzie, współczucie będą owocami dobrej duchowości.

Do stwierdzenia, czy posiada się zdrową duchowość, potrzebna byłaby diagnoza. Często bardzo trudno nam określić, w jakim momencie życia duchowego jesteśmy. Jak przyjrzeć się dokładniej naszej duchowej kondycji?
– W tym celu można pojechać na kurs rozeznawania duchowego do jezuitów (śmiech). Papież Franciszek uczy dziś Kościół rozeznawania duchowego. Z jego nauczania wypływa pragnienie, aby Kościół był bardziej rozeznający, a nie narzucający formę oderwaną od rzeczywistości przeciętnego człowieka. Warto też w swoim rozwoju duchowym zgodzić się na proces, podejść do niego metodą małych kroków. Zmiana nie następuje od razu, szybko i głęboko, a jeden Wielki Post nie przyniesie spektakularnej rewolucji. Potrzebna jest systematyczna, codzienna, prosta wierność jakiejś formie modlitwy pogłębionej i uczenie się rozeznawania duchowego, rozpoznawania poruszeń serca. To jest najprostsza rada, jakiej mogę udzielić. Rozeznawanie ignacjańskie, dane przez św. Ignacego, założyciela mojego zakonu, jest ku temu najprostszym narzędziem. To jest praca codzienna, która się dokonuje w zwyczajnej rzeczywistości, a polega na weryfikacji naszych kroków. Przyglądamy się, czy nasze codzienne działania przynoszą złe czy dobre owoce. Jeśli złe, wówczas dokonujemy korekty, jeśli dobre, idziemy w tym kierunku. Dzisiejsza atomizacja społeczeństwa powoduje, że się od siebie oddalamy. Tymczasem dobra droga duchowa będzie nas integrowała ze społecznością i z Kościołem. Będzie nas również uczyła miłości do takiego Kościoła, jaki jest. Nasza osobista przemiana będzie punktem wyjścia do przemiany Kościoła. Widzę, że my, chrześcijanie, tylko tak możemy dziś wpływać na rzeczywistość, tymczasem wciąż wielu z nas oczekuje zewnątrzsterownych, spektakularnych zmian zarówno w społeczeństwie, jak i w Kościele.

Każdy z nas doświadcza momentów, w których wystarcza nam nasze status quo. Może nie jest idealnie, ale przynajmniej spokojnie i bez większych zawirowań. Świat zewnętrzny pędzi, dochodzą nas niepokojące informacje, więc najzwyczajniej nie chce nam się niczego zmieniać w naszym osobistym życiu. Jak mimo wszystko ruszyć do przodu w życiu duchowym?
– Chyba po prostu trzeba wybrać zmianę. Wybór jest ważny, bo można nieskończenie trwać w rozkroku: coś bym zrobił, ale w sumie mi się nie chce. Człowiek duchowy, który ma pragnienie zejścia głębiej, wybiera, mimo że być może mu się nie chce. Jednak rozeznaje, co jest dla niego dobre, i za tym podąża. Może nie mam ochoty żyć w dyscyplinie, ponieważ nie jest ona naturalną skłonnością ludzkiego organizmu, ale wiem, że jest ona dobra dla mojego życia, więc ją wybieram. W decyzji potrzebna jest zgoda na pewne zmaganie się ze sobą, ale takie, które nie przybiera nigdy form autoagresji i łamania siebie. Jest to walka duchowa, która polega na głębokim rozumieniu siebie, motywów swoich działań i wyborze świadomego, głębokiego życia. Wszystkie formy ascetyczne, które proponuje Kościół, mają m.in. pomóc człowiekowi poznać siebie. Jak działam i funkcjonuję w sytuacji ograniczeń, braków, deficytów? Jakim jestem człowiekiem, gdy nagle nie mam jedzenia, picia, tego wszystkiego, co daje mi komfort funkcjonowania? Ile mogę sam z siebie zrobić, gdy czuję się słaby? Poznanie siebie jest podstawowym warunkiem rozwoju duchowego. Już ojcowie Kościoła mówili, że aby poznać Boga, trzeba poznać siebie i że to zawsze jest ten sam kierunek.

---

ROMAN GROSZEWSKI SJ
Jezuita, duszpasterz, rekolekcjonista i autor książek. Ukończył studia z zakresu teologii biblijnej na UKSW. Przez kilka lat pracował jako duszpasterz w Warszawie i Kopenhadze. Jego pasją są rekolekcje ignacjańskie, a szczególnie droga duchowości kontemplacyjnej. Współpracuje z Pogłębiarką, Modlitwą w drodze i portalem Deon.pl. Obecnie jest dyrektorem Domu Formacji Duchowej w Kaliszu

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki