Nie będę pierwszy, gdy zauważę, że nowa amerykańska ekipa zachowuje się, jakby za nieoficjalną dewizę prezydentury Donalda Trumpa przybrała hasło „chciwość jest dobra” (greed is good), znane widzom pewnego popularnego filmu. Te wszystkie, głośno i – przepraszam za porównanie – z mlaskaniem wyrażane apetyty, a to na Grenlandię, a to na Kanadę, a to na „metale ziem rzadkich” Ukrainy, chyba aż nadto wyraźnie o tym świadczą. Prezydent Stanów Zjednoczonych zapowiedział, że jego kraj już niedługo stanie się znacznie bogatszy, niż jest dotąd – bo na to zasłużył. I znacznie większy. Jakim i czyim kosztem? O tym już mowy nie ma. To przecież nic innego niż klasyczne wyznanie chciwca.
Co nam na to podpowiada nasza chrześcijańska intuicja? Ano starą prawdę, że chciwość szybko rodzi pychę. To zjawisko również daje się zobrazować na przykładach z ostatnich dni. Rozmowa Trumpa i J.D. Vance’a z Wołodymyrem Zełenskim – pozostańmy przy filmowych porównaniach – bardziej niż dyplomatyczny dialog na najwyższym szczeblu przypominała znane nam kadry z Ojca chrzestnego, z prezydentem USA w roli nowego Don Vito Corleone. Zgoda, jego ukraiński partner mógł nie dawać się podpuszczać. Ale trzeba minimum dobrej woli, by zauważyć, że to nie Trump „przeszedł piekło”, czyszcząc się z afery „Russiagate”, lecz Zełenski – od trzech lat dźwigając ciężar niewywołanej przez siebie wojny. To on, nie Trump, ma prawo być zmęczony.
A także zirytowany. Krytycy zachowania Zełenskiego w Gabinecie Owalnym nie dostrzegają słonia. Na kilka dni przed przybyciem ukraińskiego prezydenta do Waszyngtonu w nieodległym Nowym Jorku ONZ, w trzecią rocznicę wojny na Ukrainie, przyjęła rezolucję, w której nazywa po imieniu agresora. Przy sprzeciwie gospodarza, Stanów Zjednoczonych, które tym razem zagłosowały solidarnie z Rosją, Białorusią i Koreą Północną.
To w geopolityce przewrót na kopernikańską skalę. Od ponad dwustu lat USA firmują się, nie bez racji, jako światowy promotor wolności (patrz nowojorska Statua) oraz sprzeciwu wobec jawnego kłamstwa w międzynarodowej polityce. Jawnego, powtarzam, bo przecież wiadomo, czym jest chociażby sztuka dyplomacji. Teraz, w świetle jupiterów, Amerykanie stanęli po stronie kłamców notorycznych i bezczelnych. „Nie mamy pańskiego płaszcza – i co nam pan zrobi?”. Jeżeli po takim oświadczeniu milczą rządy państw, które dotąd na USA się wzorowały, to chyba tylko dlatego, że nadal przełykają ślinę z wrażenia. Bo jest po czym.
Make America great again. W rzeczywistości Ameryka jeszcze nigdy nie była tak mała jak dzisiaj. J.D. Vance, który w Monachium wypowiedział niejedno zdanie do bólu prawdziwe – jak chociażby to o wewnętrznych przyczynach europejskiego kryzysu – po awanturze w Gabinecie Owalnym sam pozbawił się moralnego tytułu do dalszego pouczania Europy o tym, co jest, a co nie jest prawdą i wolnością.
Pycha kroczy przed upadkiem, jak uczą nas Przypowieści Salomona. Nie życzymy go Ameryce, jest nam potrzebna – tak samo jak my jej, wbrew zadufanym w sobie sygnałom wysyłanym z Białego Domu. Ale teraz to już chyba trzeba jakiegoś bolesnego potknięcia, żeby tam, za oceanem, ktoś znowu wrócił po rozum do głowy.