Kłopot polega na tym, że nikt poważny, poza zaciętymi wrogami, nie jest w stanie oskarżyć rządzących Rożawą o terroryzm, co w państwach Bliskiego Wschodu jest zwyczajowym pretekstem do inwazji, połączonej z radykalnym rozwiązaniem problemu. Przeciwnie, syryjscy Kurdowie jawią się tam wręcz jako wzór demokracji oraz tolerancyjnych metod rządzenia. I zrobić z nimi tego, co Izrael zrobił z Gazą, po prostu nie wypada. Na razie.
Kurdyjski Murzyn już niepotrzebny
Kobane to miasto w permanentnym stanie oblężenia. Położone na północy Syrii, w pobliżu tureckiej granicy, zamieszkane jest głównie przez mniejszość kurdyjską. Gdy w 2011 r. wybuchła „syryjska wiosna” – ogólnokrajowe powstanie przeciw dyktaturze klanu Asadów – miejscowi Kurdowie powołali do życia samodzielną jednostkę polityczną, którą nazwali Rożawą. W języku kurdyjskim „rożawa” oznacza zachód, chodzi tu więc o Zachodni Kurdystan. Wschodni to głównie Kurdystan Iracki, faktycznie niezależny od czasu upadku tamtejszego reżimu Saddama Husajna w 2003 r., lecz nieuznawany przez międzynarodowe prawo. Jest jeszcze Kurdystan irański, ale ten nie ma nawet autonomii. I oczywiście Kurdystan turecki, największy terytorialnie, którego partyzantka od dziesiątek lat jest ostro zwalczana przez turecką armię. Wystarczy, aby już na początek zniechęcić najwytrwalszego mediatora.
Dwa lata po powstaniu Rożawy, we wrześniu 2014 r., pod miasto podeszły oddziały tzw. Państwa Islamskiego (ISIS), prące od strony Iraku. Nominalnym hasłem dżihadystów jest „Bóg Miłosierny i Sprawiedliwy”, faktycznym – morduj niewiernych, a kogo nie zamordujesz, zgwałć. I potem też zamorduj albo weź w niewolę. Dotyczy to głównie samych muzułmanów, tych, którzy w opinii ISIS nie postępują zgodnie z zasadami surowego islamskiego prawa. Wolny świat, na czele ze Stanami Zjednoczonymi, z przerażeniem patrzył na tę ofensywę horroru. I wolny świat postanowił go odeprzeć. Oczywiście nie własnymi rękami, tylko wysiłkiem Kurdów. Tak też się stało. Kurdyjskie oddziały pokonały dżihadystów. Najpierw w Kobane, które po pięciomiesięcznym oblężeniu udało się odblokować. Potem były kolejne miasta syryjsko-irackiego pogranicza, włącznie z finalną kampanią oswobodzenia irackiego Mosulu. W 2019 r. ISIS pozostały już tylko kryjówki w głębi syryjskiej pustyni.
W tym momencie USA uznały, że „Murzyn zrobił swoje” – i wycofały sojusznicze siły z większości terytorium Rożawy. Oddali w ten sposób kraj na pastwę Turcji, która nie cierpi idei kurdyjskiej niepodległości, zarówno u siebie, jak i w Syrii. Amerykanie przełknęli to gładko, wszak zrobili Kurdom to samo, co uczynili nam w 1945 r.
Polityczny pat
W styczniu tego roku Kurdowie radośnie obchodzili dziesięciolecie odsieczy Kobane. Na ulicach miasta kolorowo ubrane kobiety i mężczyźni, trzymając się za ręce, tańczyli w rytm ostro brzmiącej, orientalnej muzyki. Jednak ich radość przyćmiewa poczucie niepewności. Kobane w dużej mierze zniszczone jest przez tureckie drony i pociski wystrzeliwane z tureckich myśliwców. W okolicach pełno jest zdezelowanych, spalonych platform wydobywczych ropy naftowej (to potencjalne bogactwo tego kraju) oraz zniszczonych rafinerii. Turcy uderzyli nawet dronem w jedną z takich tanecznych grup, zabijając kilka osób i raniąc kilkadziesiąt kolejnych.
Turcja popiera nowe władze w Damaszku – i dobrze, że popiera. Gorzej, że bezwzględnie zwalczając siły zbrojne Rożawy, przy okazji bije w ludność cywilną. Z drugiej strony przyznać trzeba, że Ankara nie bez racji traktuje rożawskie Oddziały Ochrony Ludu (YPG) jak przedłużenie ramienia partyzantki Kurdyjskiej Partii Pracujących (PKK), działającej na terenie Turcji. Po syryjskim przewrocie, na przełomie listopada i grudnia ubiegłego roku, turecka armia, wspomagana przez protureckie bojówki syryjskie, wzmogła napór na Rożawę. Dziś Kobane odcięte jest przez siły tureckie od reszty terytorium kurdyjskiej autonomii, położonego dalej za Eufratem, w północno-wschodnim narożniku Syrii.
Jednocześnie Rożawa jest w tej chwili jedynym dużym obszarem syryjskim (nie liczymy tu kontrolowanego przez Turków pogranicza), które nie podporządkowało się nowej władzy w Damaszku. Owszem, trwają rozmowy, obie strony są „pełne dobrej woli”, ale stan politycznego pata się nie zmienia. Władze Rożawy nie mają nic przeciwko Damaszkowi, wszak razem pokonali wspólnego wroga, Baszara Asada. Jednak boją się oddawać teraz kontrolę nad krajem rządowi, który wspierany jest przez ich największego wroga, Turcję.
Kobieca twarz Rożawy
Na rogatkach Kobane, ze wszystkich stron, pilnują miasta młode kobiety z pistoletami maszynowymi AK-47 na plecach. Obecność kobiet w siłach zbrojnych to znak rozpoznawczy Rożawy. Na Bliskim Wschodzie tylko Izrael ma podobne formacje kobiet w mundurach. Ale w Rożawie są jeszcze bardziej widoczne.
Kurdyjki wkładają mundury bynajmniej nie na pokaz. Od 2011 r. dzielnie walczą u boku mężczyzn na frontach od Kobane po Mosul. Kobiety w poważnej mierze stanowią tam też formacje policyjne.
To element strategii politycznej władz Rożawy. Autonomia od lat wciela w życie modne na Zachodzie zasady inkluzywności, dbając o to, by kobiet nie zabrakło – w odpowiedniej proporcji „parytetu” – w żadnym z ważnych sektorów państwowych. Dość powiedzieć, że na konferencjach prasowych, zwoływanych przez dowództwo sił zbrojnych, naczelnemu dowódcy, generałowi Mazlumowi Abdi, towarzyszy zawsze jego prawa ręka, oczywiście także w polowym kolorze khaki, Roksana Mohamed. To rzeczniczka Kobiecych Sztafet Ochronnych (YPJ), swoistej „armii wewnątrz armii” Rożawy.
Podczas rozmów z delegacją Damaszku Kurdowie zaproponowali, by w zamian za wejście na teren Rożawy sił zbrojnych Syrii do rządu tego kraju weszła pani rzecznik, jako syryjska „ministra” obrony. Syryjczycy, rozsądni, lecz nadal radykalni sunnici, zdecydowanie tę propozycję odrzucili. Wystarczy, że w ich rządzie figuruje już jedna kobieta, jako szefowa Biura do spraw Kobiet. Pani Aisza al-Dibs, reklamowana jako „islamska feministka”, udziela wywiadów zagranicznym stacjom zawsze otulona w chustę. Gdzież jej do 29-letniej Roksany, która nigdy nie zasłania burzy czarnych włosów!
Na koniec – dobre pytanie
Po przejęciu prezydentury Stanów Zjednoczonych przez Donalda Trumpa Ameryka rozpoczęła wycofywanie tych resztek swoich wojsk, które jeszcze na terenie Rożawy pozostały. Jak nietrudno się domyślić, ośmieliło to tureckie siły powietrzne do jeszcze intensywniejszych ataków. Jak na razie, Kurdowie w Kobane trzymają się z podniesionymi głowami. Budują w mieście sieć podziemnych tuneli, przygotowując się na długą walkę miejską, jak Hamas w Gazie.
Gdy Kurdowie pokonali wojska ISIS, umieścili w obozach internowania 10 tys. dżihadystów. 40 tys. członków ich rodzin ulokowano w osobnych obozach. Ta armia ludzi od lat pilnowana jest przez kurdyjskich strażników, także kobiety. Jeśli Turcja zdecyduje się na mocne uderzenie, które zgniecie Rożawę, z niepilnowanych miejsc odosobnienia uwolnią się rozgniewani radykałowie. Ich dozbrojenie – nie łudźmy się, mówimy o Bliskim Wschodzie – będzie tylko kwestią czasu. I wtedy spektakl pod tytułem „ofensywa radykalnego islamu” zacznie się od nowa.
Zapewne zdaje sobie z tego sprawę rząd w Ankarze. Co zwycięży w jego kalkulacjach – obawa przez wypuszczeniem dżina z butelki czy też chęć ostatecznego rozwiązania „kurdyjskiego problemu”?