Logo Przewdonik Katolicki

Gałązka oliwna Erdogana

Jacek Borkowicz
FOT.GALIN HAJ/PAP-EPA

Wynik walk między Turkami i Kurdami o niewielkie miasteczko może przeważyć zmieniającą się szalę globalnych sojuszy. USA nadal wspomaga Kurdów, podczas gdy Rosja stoi po stronie Turcji.

Turecka inwazja na Afrin, rozpoczęta w niedzielę 21 stycznia, jest nową jakością w polityce Ankary. Armia turecka obecna jest w ogarniętej wojną domową Syrii już od prawie dwóch lat, jednak do tej pory Turcy, wzorem Rosjan pod Donieckiem, swoją militarną obecność na terenie Syrii raczej kamuflowali, a przynajmniej się nią przed światem nie chwalili. Tym razem atak sił lądowych, poprzedzony bombardowaniem z powietrza, przeprowadzony został z pełnym udziałem fanfarów rządowej propagandy: oto Turcja wkracza na ziemię opanowaną przez terrorystów, aby przywrócić jej pokój. Zresztą operację militarną nazwano, jak na ironię, „Gałązką Oliwną”. Akcję przeprowadzono też z zachowaniem dyplomatycznych formalności: na kilka godzin przed atakiem do tureckiego ministerstwa spraw zagranicznych wezwano ambasadorów USA, Rosji i Iranu – głównych sił, zaangażowanych w bliskowschodni konflikt – i lojalnie uprzedzono ich o inwazji. Nie powiadomiono tylko przedstawiciela ambasady Syrii, na której terytorium leży Afrin.
 
USA postawiły na Rożawę
Miasto to jest jednym z ważniejszych ośrodków Rożawy, kurdyjskiego państewka, wykrojonego w 2014 r. z północnych obszarów Syrii. Główną siłę, obok mozaiki Arabów, Turkmenów, Asyryjczyków i Czerkiesów, stanowią tam iraccy Kurdowie, lud znany z bitności. W obliczu syryjskiej wojny domowej i anarchii chwycili oni za broń i sami zaprowadzili porządek na północy kraju, powołując tam lokalną administrację. Rożawa (co po kurdyjsku znaczy „zachód”, więc nieformalnie jest to Zachodni Kurdystan) stanowi dziś ciekawy eksperyment ustrojowy: jest państwem na wskroś demokratycznym, gdzie obywatele, jak w starożytnych Atenach, wybierają najwyższe władze w głosowaniu bezpośrednim. Jest też państwem „postępowym”, w którym kobiety – szok, jeśli chodzi o bliskowschodnie standardy – mają konstytucyjnie zagwarantowaną połowę miejsc w rządzie. Ta „postępowość” jest częścią ideologii Ludowych Jednostek Samoobrony (YPG), kurdyjskich bojówek, które Rożawę stworzyły i które chronią jej granic. YPG, co nie jest dla nikogo tajemnicą, ściśle współpracuje z bratnimi Kurdami z Komunistycznej Partii Kurdystanu (PKK), działającej w podziemiu na terenie Turcji i walczącej z rządem w Ankarze.
Kurdowie z Rożawy okazali się na tyle sprawni, że w ostatnich miesiącach udało im się pokonać Państwo Islamskie, osłabione po utracie Mosulu. W tej chwili jedynie niedobitki ISIS ukrywają się gdzieś w głębi pustyni, a Rożawa rozciągnęła swą władzę aż po Eufrat, który płynie przez środek terytorium Syrii. Po drugiej stronie rzeki stoją wojska reżimu Asada.
Stany Zjednoczone od dawna uzbrajają rożawskich Kurdów, chcąc ich rękami pokonać terrorystów z Państwa Islamskiego. Nie uznając rządu w Damaszku, USA postawiły więc na Rożawę jako fundament przyszłego pokoju w tym rejonie świata. Prezydent Trump zapowiedział utworzenie tu Sił Bezpieczeństwa Granicznego, w którym decydującą rolę będą mieli Kurdowie.
 
Pod turecką granicą
Zapowiedź Trumpa zapaliła czerwone światło w Ankarze. Prezydent Erdogan uznał, że oto sojusznik Turcji i główny gracz w NATO pakuje się w antyturecką awanturę, fundując Kurdom korytarz, biegnący wzdłuż tureckich granic, i wspomagający terrorystów, za jakich Ankara uważa PKK i pośrednio także YPG.
W 2016 r. bojówki Państwa Islamskiego, wtedy będącego w ofensywie, dotarły do południowej granicy Turcji, zajmując syryjską wioseczkę Dabik. Dżihadyści triumfowali, gdyż według proroctwa Mahometa właśnie w tym miejscu miała się rozegrać ostateczna walka dobra ze złem. Jednak Turcy, w końcu także muzułmanie, nie pozostali niewrażliwi na symbole. Odbili Dabik przy wsparciu miejscowych oddziałów Wolnej Armii Syrii, formacji walczącej z reżimem Asada. I tam już pozostali.
Tak się składa, że Dabik przecina korytarz Rożawy, oddzielając większość jej terytorium, na wschód od Eufratu, od okolic Afrin, leżących już prawie przy wybrzeżu Morza Środziemnego. W ten sposób Afrin stało się kurdyjską enklawą, graniczącą od zachodu i północy z państwem tureckim, zaś od wschodu i południa otoczoną interwencyjnymi wojskami Turcji i bojówkami związanej sojuszem z Ankarą (faktycznie marionetkowej) Wolnej Armii Syrii. Do tej pory nie było tam działań wojennych, więc do Afrinu napłynęły tysiące uchodźców z niedalekiego Aleppo.
Zdobycie Afrin da Erdoganowi poważny atut militarny w postaci odepchnięcia Kurdów daleko na wschód, za linię Eufratu. Pozwoli mu także grać na czas, by w stosownym momencie – jeśli chaos w Syrii przybierze postać chroniczną – wcielić to pograniczne miasto do Turcji. Ankara nigdy do końca nie pogodziła się z przebiegiem swojej południowej granicy, wymuszonej na Turkach w 1921 r. przez Francję i Anglię.
 
Kogo poświęcić?
Ale ta gra jest wysoce ryzykowna, jeśli chodzi o implikacje międzynarodowe. Turcja, jako członek NATO, jest przecież sojusznikiem Stanów Zjednoczonych. Stosunki obu krajów znajdują się od pewnego czasu w stanie napięcia, jakiego nie było między członkami Paktu od momentu kryzysu grecko-tureckiego w 1974 r. Atak na Afrin z pewnością ich nie poprawi. Amerykanie, lekko udobruchani uprzedzającą akcję wiadomością z Ankary, robią co prawda dobrą minę do złej gry, ale mocarstwo, jakim są Stany Zjednoczone, z pewnością tej zniewagi nie zapomni. Przed rządem Trumpa stoi teraz dylemat: kogo poświęcić na ołtarzu wielkiej polityki? Czy Erdogana – na rzecz realizacji planu „korytarza bezpieczeństwa”? Czy też Kurdów – w imię ratowania relacji z Ankarą? Bo jednego z drugim pogodzić się nie da.
W tym wszystkim zagadkowa jest postawa Rosji. Afrin było jedyną częścią terytorium Rożawy, gdzie, zamiast Amerykanów, stacjonował korpus rosyjski. Otóż został on wycofany dosłownie w przeddzień tureckiego ataku. Po fakcie Rosjanie oczywiście wyrazili rytualne ubolewanie z powodu akcji Erdogana, ale cała sprawa już z daleka wygląda na jakiś tajny układ, zawarty między Ankarą a Moskwą. Jeśli to prawda, Trump będzie zmuszony mocniej zabiegać o przychylność swojego kłopotliwego sojusznika. A wtedy dni Rożawy będą policzone.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki