Logo Przewdonik Katolicki

I który przychodzi

Dominik Dubiel SJ
fot. AleksandarNakic/Getty Images

Tradycja chrześcijańska mówi o trzech przyjściach Syna Bożego. Św. Bernard z Clairvaux pisał: „Wiemy, że Pan przychodzi na ziemię trzykrotnie. Pierwsze przyjście było w ciele i słabości, środkowe w duchu i sile, a ostateczne przyjście odbędzie się w chwale i majestacie. To środkowe przyjście jest drogą, która prowadzi od pierwszego przyjścia do ostatecznego”.

Pierwsze przyjście przyniosło nam zbawienie. Jezus Chrystus pokazał nam, że miłość jest prosta, a jednocześnie potężniejsza niż śmierć. Ostatnie przyjście będzie momentem, w którym przychodzący w chwale Chrystus objawi się nam w pełni swojego majestatu i zachwycającego piękna. Hans Urs von Balthasar pisał o tym w tekście, który przeszedł do klasyki eschatologii: „Bóg jest «Rzeczą Ostateczną» stworzenia. On jest niebem dla tego, kto Go osiąga; piekłem dla tego, kto Go traci; sądem dla tego, kto jest przez Niego sądzony; czyśćcem dla tego, kto jest przez Niego oczyszczany. On jest Tym, dla którego umiera wszystko to, co jest śmiertelne i co zmartwychwstaje dla Niego i w Nim. Ale jest tym jako skierowany ku światu, czyli w swoim Synu Jezusie Chrystusie, który jest objawieniem Boga i przez to kwintesencją rzeczy ostatecznych”.
Na czym jednak polega przychodzenie Pana w naszych czasach? Przywołany na początku św. Bernard dopowiada, że „to środkowe przyjście jest drogą, która prowadzi od pierwszego przyjścia do ostatecznego. W pierwszym Chrystus był naszym odkupieniem, w ostatnim objawi się jako nasze życie, a na tej środkowej drodze jest naszym odpoczynkiem i pocieszeniem”. Brzmi to pięknie i pociągająco, ale wciąż, mówiąc delikatnie, mało precyzyjnie. Każdy odpoczywa inaczej, a i pocieszają nas rzeczy zgoła różne. Jeden odpoczywa podczas ostrego treningu na  siłowni, a drugi siedząc pod kocykiem, popijając kakao i oglądając po raz kolejny Harry’ego Pottera. Życie duchowe nie jest wyjątkiem od tej reguły o różnorodności. Do różnych osób Chrystus przychodzi na różne sposoby. Św. Ignacy Loyola mawiał wręcz, że „jest rzeczą wielce niebezpieczną chcieć prowadzić wszystkich tą samą drogą do doskonałości”. Co więcej, nawet do tego samego człowieka, na różnych etapach życia, Bóg przychodzi nieco inaczej. I wcale nie oznacza to, że jeden etap jest lepszy, a drugi gorszy. W życiu duchowym nie chodzi bowiem o wzbijanie się na coraz to wyższe poziomy. Chodzi o spotykanie „Tego, który jest, i który był, i który przychodzi” w tym momencie naszego życia, w jakim jesteśmy tu i teraz. W taki sposób, w jaki aktualnie Pan wydaje się nam szczególnie udzielać, trzymając się języka przywołanego wyżej świętego Baska. Katolicka duchowość otwiera tu przed nami niesamowite bogactwo możliwości.

Tradycja i liturgia
Chciałoby się rzec, że Objawienie, które znamy z Pisma Świętego, tradycją stoi. Opowieści o Bogu, który wychodził ze swej odwiecznej ciszy, żeby przemówić do człowieka i obdarować go swoją przyjaźnią, przekazywane były z pokolenia na pokolenie. Zapisanie ich w księgach, które następnie weszły do kanonu biblijnego, było już późniejszym etapem, który zabezpieczał przed zniekształceniem na skutek zbytniej inwencji twórczej opowiadających. Również symbole, przez które Boga poznajemy i wchodzimy z Nim w kontakt, są zarówno częścią, jak i nośnikiem tego, co nazywamy Tradycją. Jej sercem pozostaje liturgia w całym swoim bogactwie rytów, form, treści i znaków. Piękno liturgii, jej bogactwo teologiczne, w końcu jej sakramentalna moc, są rzeczywistością, która od wieków karmi i kształtuje duchowość chrześcijańską. Jako katolicy wierzymy, że zanurzając się w liturgicznym „nurcie wody żywej” (by posłużyć się metaforą francuskiego teologa Jeana Corbona), po prostu spotykamy żywego Chrystusa, realnie obecnego w modlącej się wspólnocie, która staje się Jego Ciałem, w chlebie i winie, które stają się Jego Ciałem i Krwią oraz – we wspomnianym wcześniej – Słowie Bożym, czytanym przez celebrującą liturgię wspólnotę. W liturgii Bóg przychodzi, jednoczy nas między nami i z samym sobą, opowiada nam o swojej miłości, wzywa do nieustannego nawracania się. Karmi nas samym sobą, dodaje nam otuchy, nadziei i odwagi. Pokazuje, że nawet krzyż i cierpienie, ciemność i śmierć, nie są w stanie odłączyć nas od Jego miłości. Dzieje się to wszystko niezależnie od tego, w jakiej mierze pojmujemy to naszym intelektem i odczuwamy emocjonalnie. W liturgii Bóg po prostu przychodzi. Zaprawdę, błogosławieni, którzy potrafią tym żyć.

Jak przyjaciel mówi do przyjaciela
Nie zawsze jednak jesteśmy w stanie doświadczyć tej fascynującej liturgicznej dynamiki. Czasem na skutek niedbałej celebracji, pseudokreatywności księdza odprawiającego Mszę, bądź jakichś osobistych traum, zranień, zniechęcenia czy zmęczenia, choćbyśmy się nie wiadomo jak wysilali, nie jesteśmy w stanie wejść w to doświadczenie. Dzięki Bogu, choć liturgia jest „źródłem i szczytem chrześcijańskiego życia” oraz uprzywilejowanym miejscem przychodzenia Pana, to nie jest miejscem jedynym. Tradycja katolicka obfituje w formy modlitwy, które pozwalają spotkać się z Bogiem w bardziej spersonalizowany i dostosowany do naszej aktualnej sytuacji. Nie zastępując sakramentów, ale pozwalając spojrzeć na nie w nowym świetle.
Od czasów ojców pustyni istnieje w Kościele tradycja tzw. modlitwy Jezusowej, polegającej na prostym powtarzaniu imienia naszego zbawiciela bądź jakiejś krótkiej frazy, np. klasycznej „Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną”. Tradycja ta była żywa zawsze na chrześcijańskim wschodzie, w ostatnich dekadach przeżywa prawdziwy renesans również w Kościele zachodnim. Poprzez swoją prostotę doskonale odpowiada na duchowe potrzeby współczesnego, przebodźcowanego człowieka. Podobnie zresztą jak cieszący się niesłabnącą popularnością różaniec czy Koronka do Bożego Miłosierdzia. Na całym świecie wprost oblegane są domy rekolekcyjne oferujące różne formy modlitwy medytacyjnej i kontemplacyjnej w ciszy, na czele z lectio divina i rekolekcjami ignacjańskimi. Te ostatnie są niezastąpionym narzędziem porządkowania własnych pragnień, rozeznawania duchowego i podejmowania decyzji w codzienności. Być może stąd wynika szczególna ich popularność w XXI wieku. Poza tym, modlitwa Pismem Świętym w duchu ignacjańskim jest po prostu momentem wyciszenia, uspokojenia, wejścia w głąb siebie i – jak pisze ich twórca, św. Ignacy Loyola – rozmowy z Bogiem w taki sposób, „jak przyjaciel mówi do przyjaciela”.
Jeśli do tego dodamy całą paletę różnych litanii i modlitw, jakie pozostawili po sobie mistrzowie życia duchowego na przestrzeni wieków, zobaczymy, że liczba dróg, na jakich możemy spotkać się z Chrystusem przychodzącym dziś, jest praktycznie nieograniczona. Wystarczy zaryzykować wejście na tę z nich, która najmocniej porusza nasze serce.

Rzeczywistość pełna Boga
Przychodzenie Chrystusa dzisiaj nie ogranicza się jednak do momentów modlitwy w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Przywoływany już kilkakrotnie św. Ignacy Loyola zaprasza w kulminacyjnym punkcie swoich Ćwiczeń duchownych, żeby „zwrócić uwagę na to, jak Bóg przebywa w stworzeniach: żywiołom daje istnienie, roślinom – życie i rozwój, zwierzętom – czucie, a ludziom – rozum. W podobny sposób [przebywa] we mnie, ożywiając mnie, dając mi czucie i sprawiając, że mam władzę rozumowania”, co więcej, mamy „pomyśleć nad tym, jak się Bóg dla mnie trudzi i działa we wszystkich rzeczach stworzonych na powierzchni ziemi, czyli że się zachowuje tak, jakby pracował, na przykład na niebiosach, w żywiołach, roślinach, owocach, trzodach itd., dając im istnienie, podtrzymując je, dając im rozwój, czucie itd.” (ĆD 235–236). Cała rzeczywistość jest więc nasycona obecnością i mocą Pana Boga. Jezus Chrystus przychodzi do nas w każdej chwili i we wszystkim, co porusza nasze serce. Przychodzi w zachwycie wywołanym koncertem lub rozgwieżdżonym niebem. Przychodzi w bliskości przyjaciół i błogości kolacji z bliskimi ludźmi. W bezinteresownej miłości, ciepłym słowie i serdecznym uśmiechu. Przychodzi w smutku nad cierpieniem innych i bezsilnej złości wobec niesprawiedliwości. Przychodzi w doświadczeniu duchowej posuchy, pustki i ledwo uświadomionej tęsknoty za Nim.  
Anthony de Mello SJ pisał kiedyś: „Czy pragniecie zobaczyć Boga? Popatrzcie na twarz sąsiada. Czy chcielibyście Go usłyszeć? Posłuchajcie płaczu dziecka czy głośnego śmiechu w zabawie, wiatru świszczącego w drzewach, stukotu przejeżdżającego pociągu. Czy chcecie Go poczuć? Wyciągnijcie ramiona i obejmiecie kogoś, (…) albo w ciszy nasłuchujcie doznań, jakie przynosi wam własne ciało. Emanuel. Bóg jest wśród nas”.
Jezus Chrystus do każdego przychodzi inaczej. Przełom Adwentu i Bożego Narodzenia to dobry moment, żeby nie tyle intensyfikować wysiłki i żeby Go odnaleźć, ile zwolnić na chwilę kroku i pozwolić odnaleźć się Jemu. Tu i teraz. 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki