Historia naszego spotkania z Bogiem zaczęła się miliony, a właściwie miliardy lat temu, kiedy Bóg stworzył świat. Stworzył go nie dlatego, iż go potrzebował, że musiał udowodnić sobie swoją moc, potwierdzić swoje panowanie. Był i jest Bogiem: całkowicie więc sobie wystarczając, stworzył świat z miłości, absolutnie wspaniałomyślnie i bezinteresownie. Co więcej, i to może jest w dziele stworzenia najbardziej niezwykłe, obdarzył istoty rozumne wolnością, chcąc, by one także mogły wybrać Go wspaniałomyślnie – w wolności z miłości.
Jak jednak pamiętamy, człowiek źle wykorzystał swoją wolność i odwrócił się od Boga – wybrał miraż samowystarczalności i samorealizacji, który szybko przyniósł zatrważający skutek: rolnik Kain, pierworodny syn Ewy, nie był w stanie złożyć swej ofiary Bogu – nie potrafił obdarować owocami swej pracy – więc z zawiści zamordował swego brata, pasterza Abla.
Pan Bóg jednak nie odrzucił, nie pozostawił człowieka w tym stanie samemu sobie, ale zaczął go szukać – zdecydował się przemówić do niego i sam opowiedzieć o sobie i swojej miłości ustami proroków. Nie dosyć jednak na tym. Zdecydował się posłać swojego Syna, ofiarować człowiekowi swój największy Skarb, by przekonać o swojej miłości, nauczyć stawać się darem.
Jezus, syn nowej Ewy, Maryi, przychodzi więc – także za sprawą jej fiat – złożyć w naszym imieniu Bogu Ojcu dar doskonały: dar, który zjednoczy w sobie ofiarę pasterską Abla – Jezus jest przecież Bożym Barankiem według sformułowania Jana Chrzciciela – z rolniczą ofiarą Kaina – w Eucharystii ofiara Jezusa wyrazi się w płodach ziemi i pracy rąk ludzkich. Pasterze przy żłobie i siano stajenki zdają się nam ten wymiar Jezusowej misji od początku zapowiadać.
Czy jednak ten Boży dar pojednania nas nie rozczarowuje? Teksty Pisma przypominane nam w Adwencie mówiły o Księciu Pokoju, Bogu mocnym, o nakarmieniu głodnych, przywróceniu wzroku ociemniałym, uwolnieniu jeńców. A tu zamiast kosmicznego pojednania i spełnienia dziejów otrzymujemy bezbronne dziecko w żłobie. Jak w tym Bożym darze dopatrzeć się miłości wszechmocnego Boga Stwórcy?
Przyjście Jezusa przynosi „pełnię czasu” (por. Ga 4, 4). W Jezusie Bóg naprawdę wypowiada swe ostateczne Słowo miłości. Chodzi jednak o Słowo miłości, która nie zrezygnowała z ludzkiej odpowiedzi. Posyłając swojego Syna, Bóg nie przestał liczyć na to, że wybierzemy Go wspaniałomyślnie – w wolności z miłości. Stając się jednym z nas, zaprasza każdego z nas do wspólnego przywracania światu utraconej harmonii. Podobnie jak rodzic, który nie tylko kupuje dziecku klocki, ale znajduje czas, by nie tyle samemu szybko i w pośpiechu – zgodnie z życzeniami i kaprysami swego potomstwa – je składać, ile by dać dziecku szansę na rozwój, cierpliwie towarzysząc w jego własnych próbach budowania.
Wigilijna noc jest nocą daru, początkiem ostatecznego – dokonanego w Chrystusie – pojednania między zwaśnionymi, porażonymi nienawiścią i zazdrością braćmi. Nie znaczy to zapewne, że od jutra ustaną wszelkie spory, skończą się wojny i konflikty, a cierpienia i tragedie będą tylko wspomnieniem. Nie został nam przecież odebrany przywilej wyboru Boga bądź odwracania się od Niego, który decyduje o naszej godności. Droga Kaina stoi więc wciąż przed nami otworem. Równocześnie jednak dzięki przyjściu i ofierze Chrystusa każdy z nas nosi w swym sercu moc, by sprawić, że świat stanie się lepszy. Zjednoczony z Chrystusowym wybór Boga każdego z nas może i ma uczynić ten świat bardziej ludzkim i bliższym Boga. Każdy z nas może stać się słowem pojednania.