Od wieków dziwi teologów, że Jezus przyjął chrzest. Przecież nie musiał. Raczej uświęcił swoją obecnością wody Jordanu niż sam przez ten gest coś zyskał. Jednak jest to przecież zbieżne z logiką działania Boga, który stał się człowiekiem. Nie musiał stać się człowiekiem. Nie musiał nas zbawić, umierając za nas na krzyżu. Jeśli tak uczynił, to dlatego, że tak chciał. W wolności z miłości. „Nie musiał, ale chciał” to podstawa radykalizmu. Radykalizmu, który wyzwala. Niestety, nam czasem bliższy jest radykalizm spod znaku „nie chcę, ale muszę”. Takim radykalizmem zabijamy. I siebie, i innych.
Søren Kierkegaard, filozof i namiętny wyznawca Chrystusa, a zarazem specjalista od tego, co to znaczy „radykalnie”, na kartach swoich pism przekonuje, że jeśli nie widzimy, że wszystko, co Jezus czyni i mówi, jest radykalne, to nic nie zrozumieliśmy na temat Jezusa. Jeśli natomiast wyobrażamy sobie, że potrafimy to naśladować, to nic nie zrozumieliśmy na własny temat. Czy ma rację? Jezus nie przyszedł, aby nas zawstydzać, ale aby nas wyzwolić. Jego życie było wyznaniem miłości Boga do każdego z nas, a nie oskarżeniem rzuconym nam w twarz. Kierkegaard nie zawsze wydaje się w swoich dziełach o tym pamiętać.
Z drugiej jednak strony, prowadzi nas we właściwą stronę. Nie da się przyjąć Chrystusa i pójść za Nim bez radykalizmu – i to bez radykalizmu typu „nie muszę, ale chcę”. Taki zaś radykalizm – który przecież musi zostać przekuty na ciąg codziennych, żmudnych potwierdzeń fundamentalnej decyzji pójścia za Chrystusem – jeśli nie ma się w nas zdegradować do niszcząego nas i innych radykalizmu typu „nie chcę, ale muszę”, nie jest i nigdy nie będzie możliwy wyłącznie dzięki naszym własnym wysiłkom.
Dlatego tak ważny jest chrzest Jezusa. Bo tylko zanurzeni w Nim – w Jego śmierci i zmartwychwstaniu – ale także prowadzeni przez Jego przykład i z Jego pomocą, możemy uczynić owocnym nasz własny chrzest, wyruszyć w drogę, na której będziemy mówić Bogu „tak” w wolności z miłości. Na tej drodze będziemy mogli usłyszeć, w Chrystusie i z Chrystusem, wielkie zdanie, które nie tylko kończy lekturę tekstów biblijnych w liturgii Bożego Narodzenia, ale i zwięźle ujmuje cel naszych wysiłków: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”.