Karczma zajęta była przez malarza krakowskiego, Głowackiego, który tu sobie pracownię założywszy, w Kościeliskach szukał piękności wzorów” – napisała w latach 30. XIX w. w swej powieści Góry i doliny Łucja Rautenstrauchowa. Opisała w niej m.in. wyprawę w Tatry, w jakiej brała udział w 1839 r., a więc w okresie pionierskim dla poetów i malarzy. Jan Nepomucen Głowacki był pierwszym polskim malarzem, którego pejzaż tatrzański urzekł i właśnie dlatego spędzał tam czas, zamieniając pomieszczenia w karczmie u wylotu Doliny Kościeliskiej w pracownię malarską. Od tego czasu chętnie malowali w Tatrach inni. Było ich coraz więcej, niektórzy przeprowadzali się do wioski pod Giewontem na zawsze, inni przyjeżdżali sezonowo, jeszcze inni stali się bywalcami ze względu na słabe zdrowie.
Wysokogórskie krajobrazy dla artystów były wyzwaniem. Szybko zmieniające się warunki atmosferyczne, światło załamujące się na śniegu, wiatr i mgły – wszystkie te zalety bywały utrudnieniem. Początkowo artyści wychodzili w góry ze szkicownikiem, a obraz powstawał w pracowni na podstawie tych szkiców. Dopiero później, na początku XX w., rozstawiali sztalugi w plenerze. Na przestrzeni lat zmieniał się też styl, w jakim Tatry przedstawiano: od fantastycznego przez realistyczny po abstrakcyjny.
Wystawa w willi Oksza, którą zorganizowało na czas tegorocznej zimy Muzeum Tatrzańskie, pokazuje różne oblicza tatrzańskiego pejzażu. Prowadzi nas nie tyle chronologicznie, ile tematycznie, jakbyśmy wybrali się na wycieczkę. Możemy więc zobaczyć np. Morskie Oko z różnych perspektyw, w różnych porach roku i w różnych stylistykach. A potem pójść dalej. Podumać nad tym, jak malarze przedstawiali swoje wrażenia z Tatr i jak rozwiązywali problemy formalne, podejmując konkretne motywy, np. motyw zimy czy halnego, szałasy na halach, limba na tle Mnicha. Możemy zobaczyć i zostać urzeczonym.
Najstarszy
Najstarszy obraz na wystawie w Zakopanem namalował wspomniany już Głowacki. Traktował góry romantycznie, tak jak inni mu współcześni artyści malujący widoki alpejskie. Majestat, absolut, mistycyzm – te słowa najlepiej charakteryzują jego obrazy. Zafascynowany potęgą natury sakralizował ją, a uwiecznianie Tatr traktował jako swoją misję ukazania piękna ojczystego krajobrazu. Mówi się, że malował Tatry w stylu biedermeierowskim, wzniosłym, dbając o szczegóły, ale jednocześnie dokonując stylizacji. Pejzaże dokonane z natury w pracowni były trochę „przerabiane”, w wyniku czego na płótnie Tatry stawały się wyższe, smuklejsze, bardziej strzeliste, a kadr często ściśnięty. Patrząc na obrazy tatrzańskie Głowackiego, można odnieść wrażenie, że to pejzaże fantastyczne, pełne nie tyle grozy, ile sentymentalizmu. Obok pionowych skał pojawiali się wędrujący lub odpoczywający ludzie, którzy ten dziki krajobraz niejako oswajali, nadając mu sielski charakter. Czasem przywoził ze sobą uczniów, z których kilku zaraziło się górską fascynacją mistrza. To on stworzył też coś w rodzaju kanonu motywów, które potem powtarzali malarze kolejnych pokoleń: Morskie Oko, Łomnica, Giewont, Dolina Kościeliska.
Walerego Eljasza-Radzikowskiego Tatry zafascynowały do tego stopnia, że jako pierwszy przybysz z nizin wybudował w Zakopanem swój dom. Ponieważ był zasłużony dla turystyki górskiej i popularyzacji Zakopanego i Tatr, długo uważano, że jako utalentowany malarz ma monopol na tatrzański krajobraz. Zazdrościł mu tego Stanisław Witkiewicz, kiedy po raz pierwszy przyjechał do Zakopanego. Zastanawiał się, czy uda mu się ten monopol przełamać. Jest autorem kilku pięknych obrazów tatrzańskich, szczególnie kiedy przedstawiał zjawiska atmosferyczne. Na wystawie można zobaczyć szkice do bardzo sugestywnego obrazu Wiatr halny. Używał monochromatycznej kolorystyki, co potęgowało nastrój tajemniczości i surowości. Można powiedzieć, że specjalizował się w mroźnych pejzażach zimowych, ciekawie oddawał barwy śniegu. Kiedy zobaczył tatrzańskie obrazy starszego od siebie Wojciecha Gersona, który zwykle uprawiał wielkoformatowe malarstwo historyczne, zwrócił uwagę na to, że osiągnąłby większy sukces, gdyby posyłał na wystawy właśnie pejzaże niż nieudolnie naśladował Matejkę. Gerson jednak pochodził z pokolenia, które pejzażu nie poważało, uważając, że prawdziwa sztuka musi podejmować ważną tematykę. Od 1860 r. jeździł w Tatry co roku latem. Jego córka wspominała, że nie mógł bez Tatr żyć, że zawsze napawały go radością. Malował więc Tatry nie dla sukcesu i pieniędzy, lecz tylko dla przyjemności. Ciekawe, że po latach pamięta się Gersona właśnie jako „malarza Tatr”.
Najmłodszy
„Malarzem Tatr” nazywano też Leona Wyczółkowskiego, który odwiedzał Zakopane w okresie od 1896 do 1913 r. Namalował około 70 obrazów olejnych i kilkadziesiąt pasteli z motywami tatrzańskimi. Charakterystyczne było dla jego stylu to, że raczej nie malował szerokich krajobrazów, a jego fragmenty – i to w niewielkich formatach. Pierwsze obrazy przedstawiają Giewont. Tatry stały się też świetnym tłem dla portretów, które powstały w Zakopanem: Żeromskiego, Kasprowicza i Witkiewicza. W 1904 r. powstał cykl składający się z kilkudziesięciu obrazów ukazujących Morskie Oko z różnych perspektyw i w różnym oświetleniu, w różnych porach dnia i w różnych warunkach atmosferycznych. Namalował je w ciągu dwóch miesięcy, co wydaje się czymś niewyobrażalnym, nawet jeśli zdamy sobie sprawę, że Wyczółkowski potrafił nie wychodzić z pracowni przez cały dzień. Kilkanaście lat przedtem Gerson przykładał taką wagę do szczegółów, że jego obrazy mogłyby być fotografią. Wyczółkowski natomiast traktuje malarstwo jako zapis wrażenia, nie cyzeluje, operuje barwną plamą.
W pejzażu Morskiego Oka był młodopolsko zakochany w latach 20. XX w. Stanisław Gałek. Zamieszkał w Zakopanem, działał w środowisku artystycznym i na rzecz popularyzacji sztuki podhalańskiej. W jego pracowni na głównym miejscu stał monumentalny obraz najsłynniejszego jeziora tatrzańskiego. Gałek zasłynął kontrowersyjnym projektem, który zgłosił do Związku Artystów Polskich, aby każdemu malarzowi malującemu Tatry przydzielić jedną konkretną część Tatr. W kultowej książce Pępek świata Rafał Malczewski, który też zasłynął z ciekawych obrazów tatrzańskich, sprecyzował plany Gałka: „Więc Zefiryn Ćwikliński mógłby swoje owce malować w Dolinie Stawów Gąsienicowych, Hannemanowi dać Pięć Stawów plus Siklawa, może Wodogrzmoty, «Cyryl» Terlecki objąłby Regle, Czarny Staw Gąsienicowy, może, jeśli da radę, Kasprowy i okolice. Kłosowski nie maluje w górach, Kotarbiński snuje dziwne fantazje na papierze, Gentil Tippenhauerowa niech maluje, gdzie chce, z wyjątkiem jezior i wierchów, ale najlepiej byłoby, gdyby trzymała się Zachodnich Tatr do Czerwonych Wierchów włącznie, pokąd chce na zachód – może aż do Kralowanu lub Zamków Orawskich. «Lewicowców», jak Malczewski, Witkiewicz i kto tam jeszcze, nie powinno się uwzględniać”. Oczywiście Gałek jako jedyny miałby dostęp do Morskiego Oka. Projektu rzecz jasna nie zaakceptowano, a po tym krótkim fragmencie można się zorientować, jak wielu artystów dwudziestolecia międzywojennego inspirowały tatrzańskie pejzaże.
Po wojnie Tatry spowszedniały, coraz mniej artystów w ogóle traktowało pejzaż w sposób tradycyjny, przedstawiający. Ciekawe są impresje Andrzeja Wróblewskiego, autora dwóch cykli zatytułowanych „Tatry”, malowanych czarnym tuszem, pospiesznie, pod wpływem chwili. Na płótnach widzimy abstrakcyjne, zgeometryzowane góry, malowane czarnymi liniami, zazębiające się trójkąty szczytów, mieniące się kolorami, wydają się być odzwierciedleniem dziecięcego wręcz zachwytu górskim pejzażem. Wróblewski chodził po Tatrach na długie, kilkudniowe wyprawy, prawdopodobnie malował tuszem w plenerze. W 1957 r. podczas jednej z takich wędrówek zmarł, znaleziono go przy drodze do Morskiego Oka.
Najmłodszy artysta, którego praca pochodząca z 2015 r. obecna jest na wystawie w Okszy, to Bartek Leszczyna, który traktuje Tatry hiperrealistycznie. Szczyty w chmurach, często ujęte z górnej perspektywy, czasem pokazujące wykadrowany szczegół, wyglądają niczym fotografie wykonane smartfonem w najlepszej jakości.