Logo Przewdonik Katolicki

Tajemnica Boga Człowieka

Monika Białkowska
fot. Fun energetic ecelectic/Getty Images

Próbowano rozwikłać ją przez wieki: przez spory, ekskomuniki, sobory. Tajemnica, którą świętujemy dziś przy choince, jest dużo głębsza niż widok Dzieciątka na sianie.

Bóg stał się człowiekiem. Syn Boży urodził się w betlejemskiej grocie. Choć osłuchaliśmy się z tymi prawdami, nie oznacza to wcale, że są dla nas zrozumiałe. Przeciwnie – fakt, że nieskończony Bóg przyszedł na ziemię jako człowiek i Bóg jednocześnie, zawsze pozostanie dla ludzkich umysłów tajemnicą. Nie znaczy to, że umysły te nie chcą zgłębiać tajemnicy i nie chcą rozumieć, w co wierzą. Zwłaszcza pierwsze wieki istnienia Kościoła były czasem pogłębiania rozumienia tego, co wydarzyło się w Jezusie Chrystusie. I nie obywało się przy tym bez wielkich sporów i wielkich herezji…

Ciało się wydawało
W gruncie rzeczy to właśnie w sporze z herezjami i w odpowiedzi na nie formował się coraz jaśniejszy pogląd na to, kim był urodzony w Betlejem Jezus Chrystus – a przede wszystkim, kim z pewnością nie był.
Jedną z najstarszych herezji wczesnochrześcijańskich był doketyzm, który rodził się – jak wiele innych herezji – z nadmiernej gorliwości. Nazwa „doketyzm” wywodzi się od greckiego słowa dokein, które oznacza „wydawać się”. Zwolennicy tego poglądu uważali, że Bóg nie mógł rzeczywiście urodzić się i nie mógł realnie cierpieć, odczuwać bólu, umrzeć. Jego ciało było tylko pozorne, eteryczne, niebiańskie, ale nie fizyczne. Zatem świadkom spotykającym Jezusa tylko wydawało się, że jest on realnym człowiekiem. To nie Jezus również cierpiał, ale za niego cierpiał na krzyżu Szymon Cyrenejczyk. Świadectwem oglądu doketystów jest apokryficzna Ewangelia Piotra, w której napisano, że Jezus na krzyżu „był cicho, jakby nie czuł bólu.

Syn przybrany
Przeciwieństwem doketyzmu był adopcjonizm. Tak jak doketyści nie przyjmowali do wiadomości faktu, że Bóg mógł stać się prawdziwym człowiekiem, tak adopcjoniści nie chcieli się zgodzić z myślą, że człowiek mógł być jednocześnie Bogiem. Dlatego też nauczali, że Jezus – człowiek wybitny, wybrany przez Boga, niezwykle sprawiedliwy – w momencie chrztu w Jordanie został przez Boga adoptowany i uzdolniony w sposób szczególny do złożenia ofiary za zbawienie świata. Nie przyjmowali oni myśli o tym, że Jezus istniał w Bogu od zawsze ani że narodził się z dziewicy.
Odpowiedź na te skrajne i błędne poglądy dał synod w Antiochii w 268 r., potępiający głoszącego adopcjonizm Pawła z Samosaty i definiując to, w jaki sposób Jezus jest Synem Bożym: jest nim przez swoją naturę, a nie przez przybranie.

Stworzenie doskonałe
To jednak nie był koniec sporów, równolegle bowiem swoje tezy zaczął głosić Ariusz, prezbiter z Aleksandrii. Przekonywał on, że Jezus Chrystus został przez Boga stworzony. Oznacza to, że nie był prawdziwym Bogiem i że nie był odwieczny, że był taki czas, kiedy Jezus jeszcze nie istniał. To kwestionowało boskość Jezusa, ale również całą naukę o Trójcy Świętej. W odpowiedzi na tezy Ariusza w 325 r. zwołano sobór w Nicei i sformułowano niezwykle ważne i aktualne do dziś w niemal niezmiennej formie wyznanie wiary. Najważniejszym i kluczowym terminem, którego w nim użyto, było słowo homousios, które oznacza „współistotny” Ojcu. „Wierzymy zatem „w jednego Pana Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, zrodzonego z Ojca, jednorodzonego, to jest z istoty Ojca, Boga z Boga, Światłość ze Światłości, Boga prawdziwego z Boga prawdziwego, zrodzonego, a nie uczynionego, współistotnego Ojcu, przez którego wszystko się stało, co jest w niebie i co jest na ziemi”.
To wyznanie było już bardzo wyraźnym krokiem w rozumowej próbie opisania tego, co wydarzyło się w tajemnicy zwiastowania i Bożego Narodzenia.

Jezus bez duszy
To jeszcze wciąż nie był koniec pytań, wątpliwości i sporów. Pod koniec IV w. wystąpił Apolinary, biskup Laodycei. Przyjmował on orzeczenie synodu w Nicei, ale interpretował je w taki sposób, by twierdzić, że żeby boska natura mogła się w Jezusie objawiać i być rozpoznawalna – jego natura musiała być ułomna, zrobić miejsce dla natury boskiej. Apolinary w związku z tym uważał, że Jezus nie miał ludzkiej, rozumnej duszy.
Pogląd ten musiał rozejść się szeroko w Kościele i budzić niepokój, skoro znów zwołać trzeba było sobór, tym razem w Konstantynopolu w 381 r. Sobór ten oczywiście poglądy Apolinarego potępił. Uznano, że nauka Kościoła mówi o tym, że Jezus jest prawdziwym i pełnym Bogiem, prawdziwym i pełnym człowiekiem.

Rozdzieleni w Jezusie
Jeszcze inną koncepcję niż Apolinary miał Nestoriusz, syryjski mnich i patriarcha Konstantynopola. Przyjmował on nauczanie Kościoła o Jezusie jako prawdziwym Bogu i prawdziwym człowieku. Jednocześnie jednak przekonywał, że zjednoczenie tych dwóch natur (boskiej i ludzkiej) w Jezusie było funkcjonalne, tymczasowe i że można rozpatrywać jedną bez drugiej. Z tego m.in. rodził się pogląd, że Maryi nie można nazywać Matką Boga – jest wyłącznie Matką Człowieka. Bóg nie umarł na krzyżu, umarł wyłącznie człowiek, w którym Bóg mieszkał.
Co ciekawe, Nestoriusz pozwolił wygłosić tę naukę po raz pierwszy kapłanowi w czasie homilii na Boże Narodzenie 429 r. w katedrze w Antiochii. Nie zareagował na ten błąd, choć oburzeni słuchacze przerwali liturgię. Później wierni regularnie zagłuszali kazania biskupa i rozrzucali po miastach ośmieszające go wierszyki.
Ostatecznie dwa lata później, po interwencji biskupa Rzymu, sobór w Efezie potępił poglądy Nestoriusza. Dokumenty tego soboru się nie zachowały, a sprawa wróciła kilkanaście lat później.

Wymieszany
Kolejnym, który próbował zgłębić tajemnicę Bożego Narodzenia i pobłądził, wskazując nam jednocześnie drogę do prawdy, był niejaki Eutyches, mnich z klasztoru w Konstantynopolu. Od niego początek wzięła nauka zwana monofizytyzmem. Eutyches był gorącym przeciwnikiem Nestoriusza i zwalczając jego poglądy, sam również zabrnął za daleko. Uznał, że skoro Nestoriusz się mylił, to może Jezus miał po prostu jedną naturę bosko-ludzką wymieszaną, w której ta boska wchłonęła wręcz ludzką?
Odpowiedzią na teorię Eutychesa stał się sobór chalcedoński, zwołany w 451 r. Sobór ten był ogromny, wzięło w nim udział pół tysiąca biskupów (było to największe zgromadzenie biskupów w starożytności). Oprócz nich dyskutowali również uczeni i wierni, szukając odpowiedzi na pytanie, kim tak naprawdę był Jezus Chrystus: co i w jaki sposób było w nim boskie, a co ludzkie.
Ostatecznie sobór wydał dogmatyczne sformułowanie o tzw. unii hipostatycznej. Wierzymy, że Jezus Chrystus jako jedna osoba ma dwie natury, boską i ludzką. Zjednoczenie tych natur dokonało się „bez zmiany, bez pomieszania, bez rozdzielenia i bez rozłączenia”. Oznacza to, że zarówno ludzka i boska natura są w Jezusie pełne i niezmienione. Nie pomieszały się ze sobą i pozostały odrębne. Mimo tych dwóch natur w Jezusie po Wcieleniu nie było dwóch osób – ale jeden Jezus Chrystus, w którym spotkało się bóstwo i człowieczeństwo. Nie wolno więc rozdzielać Jezusa człowieka od Chrystusa Boga. Po wniebowstąpieniu zaś natury te nie zostały rozłączone – Jezus Chrystus również po nim pozostaje pełnym Bogiem i pełnym człowiekiem.

Bogactwo i zachwyt
Można uznać, że spory z pierwszych wieków Kościoła nie mają dziś już dla nas większego znaczenia. Jednak to właśnie wtedy kształtowały się prawdy wiary, dziś przyjmowane albo jako naturalne, albo po prostu bez głębszej refleksji. Dopiero wejście w historię Kościoła, historię kolejnych herezji i doktrynalnych orzeczeń pozwala nie tylko zrozumieć treść naszej wiary, ale pozwala również docenić, jak ważne dla człowieka wierzącego było i jest poznanie Jezusa Chrystusa. Tajemnica Bożego Narodzenia ostatecznie pozostaje dla nas tajemnicą. Jednak historyczna podróż po próbach jej rozwikłania może na nowo obudzić w nas ciekawość i zachwyt nad wydarzeniem, którego nie warto sprowadzać do choinki i wigilijnej wieczerzy. Dlatego w taką podróż z pewnością wyruszyć warto.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki