Na łamach dużej, postępowej gazety były rzecznik praw obywatelskich ubolewa nad decyzją wojewody mazowieckiego i deklaruje solidarność z odwołaną reżyserką. Podobne głosy oburzenia i solidarności popłynęły z szeregu innych mediów.
Nie jestem obrońcą działania wojewody. Monika Strzępka wygrała przecież konkurs, a za jej kandydaturą opowiedzieli się także, warto zaznaczyć, przedstawiciele resortu kultury. Decyzja wojewody jest zła, bowiem nosi znamiona cenzury, a ten argument jest w Polsce szczególnie wrażliwy – pamiętamy czasy słusznie, choć nie tak dawno minione. Ale cały problem, w moim przekonaniu, nie polega na błędnej decyzji wojewody, ale na milczeniu środowiska ludzi kultury wobec ideologicznych manifestów nowej dyrektorki, wspartych bieda-prowokacją – pozbawioną smaku, wielce za to postępową.
Swoją kadencję w Dramatycznym rozpoczęła reżyserka od niby to procesji ze złotą waginą, którą to rzeźbę, autorstwa pewnej artystki-waginistki (jak się sama określiła) umieszczono w foyer. „To symbol wartości, które wyznajemy i którymi będziemy się kierować, transformując Teatr Dramatyczny w feministyczną instytucję kultury” – mówiła dyrektorka sceny o dziele zatytułowanym Wilgotna Pani. Wobec tych zachowań ludzie sztuki, filmu, teatru jakoś dziwnie milczą. Nie wiem, czy decyduje strach przed środowiskowym ostracyzmem, czy może przekonanie, że na obecnym etapie dziejów teatr jako instytucja kultury nie może pozostać „neutralna”, lecz winna stanowić forum agitacji na rzecz postępu i wyzwolenia, moralnego i obyczajowego zwłaszcza.
Pamiętam wrażenia, jakie wywierały na mnie dawne przedstawienia Dramatycznego: Król Lear Jarockiego, Ja, Feuerbach Łomnickiego czy Poskromienie złośnicy Warlikowskiego. To były różne spektakle i odmienne style, ale wyrosłe ze wspólnej tym twórcom troski o przekazanie współczesnym językiem treści absolutnie ponadczasowych. O to, byśmy mogli przejrzeć się w słowach zapisanych niekiedy parę stuleci temu i odkryć mechanizmy, zasady i wartości, które pomogą nam zrozumieć świat, podpowiedzą, jak żyć. Dziś ten sam teatr chce być, jak deklaruje Monika Strzępka, „miejscem dla mniejszości, dla tożsamości nienormatywnych, dla queeru” oraz pragnie „reagować na kolejne comingouty rodziców dzieci trans”.
Ta stołeczna scena zmieniła się, owszem, dramatycznie (trzeba też wspomnieć o równie ponurej metamorfozie innej stołecznej sceny, wielkiego niegdyś Teatru Powszechnego). I o tym powinno się dziś mówić, a nie o odwołaniu Strzępki (której to decyzji nie pochwalam). Ale o tym artyści milczą, tak jakby rzeczywiście uważali, że teatr, miast służyć kulturze wysokiej, może zamienić się w centra ideologicznej propagandy. Niepojęte dla mnie milczenie ludzi sztuki jest najsmutniejszym aspektem sprawy Teatru Dramatycznego.