Jako katoliczka miałam w swoim życiu do czynienia z przedstawicielami obu typów. Od grupki niedawno wyświęconych, którzy przerwę na kawę podczas studiów doktoranckich spędzali na rozważaniu, na której parafii i jak najlepiej da się zarobić, po ks. Sławka Grzelę, który niedawno umarł na raka żołądka, zaledwie kilka lat po święceniach. Do końca zachował żywą wiarę, starając się widzieć swoje cierpienie jako dar w intencji Kościoła. Dla mnie pozostanie na zawsze tym, którego Jezus całkowicie upodobnił do siebie, czyniąc go jednocześnie żertwą ofiarną i ołtarzem oraz dając mu wewnętrzną siłę do uniesienia tego doświadczenia.
Pierwszy obraz
Kiedy ojcowie soborowi w Lumen gentium przywołują obraz owczarni (nota bene to określenie Kościoła, które rozpoczyna wyliczenie w tej konstytucji), nie skupiają się w komentarzu do niego na tym, co oznacza stado lub pojedyncza owca, tylko wskazują przede wszystkim, kto jest pasterzem – Chrystus – i jaką rolę odgrywa. On oddał za owce życie, a teraz prowadzi je i karmi. Owszem, czyni to najczęściej z pośrednictwem ludzi, jednak kluczowe jest zrozumienie, że to za Jego głosem mamy przede wszystkim iść. W praktyce przekłada się ta prawda na to, że wszelkie duszpasterstwo, nawet relacje kierownik duchowy – osoba prowadzona, powinny być porządkowane podstawową zasadą: chrześcijanin klęka tylko przed Bogiem, bo tylko On ma prawo oczekiwać bezwzględnego posłuszeństwa. Kiedy w Apokalipsie Jan próbuje paść na twarz przed aniołem, nawet ten go powstrzymuje: „Bacz, byś tego nie czynił. (…) Bogu samemu złóż pokłon” (Ap 22, 8–9).
To Syn Boży jest „jedyną i konieczną bramą” (LG 6) tej owczarni, zresztą sam mówi: „Jeśli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony – wejdzie i wyjdzie, i znajdzie paszę” (J 10, 9). A potem podaje krótką charakterystykę tych, którzy są po drugiej stronie spektrum: „Złodziej przychodzi tylko po to, by kraść, zabijać i niszczyć” (J 10, 9). To także idealny opis tych, którzy pasterzami są tylko z nazwy, i charakterystykę tę chwilę później Pan uzupełni o jeszcze jedną cechę – tchórzostwo w chwili próby. Porzucenie owiec, kiedy okazuje się, że potrzebują pomocy, szczególnie jeśli jej udzielenie będzie kosztowało (zob. J 9, 12). Dostrzeżenie którejś z tych cech pozwala rozpoznać pasterzy, co do których należy mieć ograniczone zaufanie. A dokładnie przyjąć postawę, którą Jezus opisał, mówiąc o prawidłowym stosunku do dużej części Jemu współczesnych uczonych w Piśmie i faryzeuszy: „Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam powiedzą, ale uczynków ich nie naśladujcie” (Mt 23, 2).
Nieco wiedzy pasterskiej
Skoro model Kościoła-owczarni mówi o hierarchiczności wspólnoty, może się nasuwać pokusa, by odczytywać obraz owiec jako wezwanie do bycia posłusznym w sposób bezmyślny, podążanie wyłącznie za stadem, najlepiej w środku grupy, bo tam najbezpieczniej. Przyjrzyjmy się więc, jak funkcjonują zwierzęta, do obrazu których odnosi się Pan.
Owca ma dwie istotne cechy: wybitnie silny instynkt stadny oraz dużą wrażliwość na bodźce słuchowe, dotykowe i biochemiczne. Pierwsza z nich sprawia, że to zwierzę zawsze będzie dążyło do bycia w grupie, do budowania relacji – tu dużą rolę odgrywa dotyk. Druga, że rozpoznaje świat wokół siebie na podstawie tego, co słyszy i co czuje, smakując i wąchając. Stado owiec jest na ogół ciche, ich głośne głosy można usłyszeć tylko wtedy, kiedy są czymś zaniepokojone. To milczenie pozwala im usłyszeć zbliżające się zagrożenia, ale też głos pasterza, dający poczucie bezpieczeństwa i kierujący stadem. Jezus więc nie bez powodu mówi, że owce nie pójdą za mówiącym do nich obcym, ale będą od niego uciekać – znał to zjawisko z praktyki. Zwierzęta rozpoznają zresztą prowadzącego nie tylko słuchem – jako wyczulone na zapach, wiedzą, gdzie on jest i dokąd się porusza. Dlatego stado idzie za pasterzem, nie przed nim, co zresztą można zobaczyć podczas redyku w polskich górach.
Trochę inaczej jest podczas wypasu. Wtedy opiekun stada jedynie czuwa z boku, a owce, wciąż pozostając w grupie, idą tam, gdzie znajdują lepszą paszę. Zwierzęta te nie zjadają wszystkiego, bo prowadzone smakiem i węchem potrafią rozpoznać, które rośliny są jadalne i które w danym momencie będą dla nich najzdrowsze. Jak więc widać, przekonanie o głupocie owiec jest mitem, a bierze się zapewne z tego, że jeśli zaufają, to całkowicie. To z jednej strony pokazuje, jak ważne jest roztropne rozpoznanie, za kim się podąża, z drugiej zaś – ukazuje skalę odpowiedzialności, jaką bierze na siebie pasterz.
Owce potrzebują opiekuna, bo są bezbronne. Mogą się rozproszyć, mogą uciekać, jednak nie mają pazurów lub kłów, które pozwoliłyby się im bronić. Myślę, że Jezus, używając obrazu tych właśnie zwierząt, chciał wskazać także na naszą bezradność wobec złych duchów. Możemy wypracować sobie zdolność rozeznawania, pozwalającą wyczuć zagrożenie i wybierać to, co dla nas duchowo najbardziej karmiące, jednak w chwili zagrożenia najlepszą taktyką jest ta owcza: głośne wołanie do Pasterza o pomoc.
Sedno obrazu
Pojawiło się ono tu kilkakrotnie, a teraz pora powiedzieć o nim wprost. Posłużę się w tym celu kolejną wiadomością z zakresu hodowli owiec. Otóż w górach, po zimie spędzonej w małych grupach, należących do poszczególnych gospodarzy, wiosną zwierzęta są zbierane w jedno wielkie stado przepędzane na pastwiska. Spędzą tam całe lato, aż do końca września lub początku października, jeśli jesień jest ciepła. Tym, co łączy to wielkie, czasem ponadtysięczne, stado owiec jest osoba pasterza. Chociaż składa się na nie wiele małych grupek, zwierzęta nie mają problemu z przebywaniem razem i podążaniem w tym samym kierunku, bo jest ktoś, komu ufają i dzięki temu może je prowadzić.
Ta jedność wielości zbudowana na relacji do jednego pasterza jest moim zdaniem kluczowa dla zrozumienia metafory Bożej owczarni. Jezus staje u bramy zagrody i woła, a ci, których zawołał i którzy, co najważniejsze, są z Nim związani, biegną do Niego. On jest osobą, która stanowi „punkt orientacyjny” w świecie, religioznawcy pewnie by użyli określenia axis mundi – oś świata. W religiach pogańskich był nim często totem umieszczony w centrum wioski. W chrześcijaństwie jest nim osoba wcielonego Boga. Jej doczesnym znakiem jest dla Kościoła św. Piotr i jego następcy, a w każdej diecezji jej biskup ordynariusz, stąd wymóg posłuszeństwa przełożonym w Kościele. Nie mogą oni jednak oczekiwać, że będzie ono bezwzględne aż po bezmyślność, bo są tylko ludźmi, a to oznacza, że zdarza im się popełniać błędy. W końcu wielkimi herezjarchami w początkach Kościoła byli właśnie biskupi, a i z późniejszych epok można wyłuskać wiele imion złych pasterzy, nawet na papieskim tronie. Święcenia nie zmieniają natury święconego, nadal pozostaje owcą.
Dlatego tak ważne jest, by każdy z nas budował bezpośrednią relację z Chrystusem, oczyszczał swoje uszy, tak by coraz lepiej rozpoznawać głos Pasterza, i nie bał się przyznawać do błędów w rozeznaniu. Święty Paweł nie bez powodu napisał, że nie otrzymaliśmy Ducha lęku, lecz mocy, miłości, ale też trzeźwego myślenia (zob. 1 Tm 1, 7). Dzięki Niemu jesteśmy jedno i to On nas uzdalnia do rozpoznania i wiernego podążania za pasterzami według Bożego serca. Potrzebujemy ich, żeby cieszyć się jednością i mieć poczucie bezpieczeństwa.