Obserwowałem kiedyś człowieka, który stał przed żelazną bramką swego ogródka. Dzwonił, tarmosił i kołatał, klął i złorzeczył, bo nie mógł otworzyć. Sklął, kogo się dało, cały świat, żonę, dzieci i ustrój. W końcu, zły, usiadł. Przychodzi żona: „Co ty tu robisz?”. I awantura na całego. – „Przecież klucz masz w kieszeni!” – „Bój się Boga, co ty mówisz, jestem jeszcze przytomny…” Ale sprawdził. Klucz rzeczywiście był. Bardzo często to samo jest z łyżką cukru wsypaną nam do herbaty nie w porę, z kawą wlaną zamiast herbaty, z chlebem cieniej lub grubiej posmarowanym, z każdą rzeczą zrobioną nie tak, jak my to sobie obmyśliliśmy. Tak jest z tysiącem spraw.