W środę 23 listopada w Radzie Najwyższej Ukrainy zarejestrowano projekt ustawy zakazującej działalności Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej (RPC) na terytorium państwa ukraińskiego. Projekt wnieśli pod obrady posłowie partii Europejska Solidarność, ugrupowania określającego się jako konserwatywno-liberalne, którego liderem jest były prezydent Petro Poroszenko. Jest to stronnictwo mniejszościowe, które w ostatnich wyborach zebrało zaledwie kilkanaście procent głosów elektorskich, jednak jego realne wpływy na decyzje polityczne – przynajmniej w wymiarze ustawodawczym – są większe, gdyż reprezentują je politycy o wyrazistych i rozpoznawalnych na Ukrainie nazwiskach. Zważywszy nadto szczególną sytuację, wywołaną przez rosyjską agresję, można przypuszczać że projekt ten zyska ostateczną aprobatę ukraińskiego parlamentu i stanie się obowiązującym prawem. Wbrew pozorom nie będzie to jednak sytuacja korzystna, także dla samych Ukraińców.
O co chodzi w tym projekcie?
Autorem wniosku jest poseł Mykoła Kniażycki, osobistość wpływowa, gdyż jest on przewodniczącym parlamentarnych komisji „do spraw kultury i duchowości” i „stowarzyszenia Ukrainy z Unią Europejską”, a także liderem, ze strony ukraińskiej, międzyparlamentarnej grupy ukraińsko-polskiej. Jak tłumaczy w jednym z wywiadów, intencją projektu jest skorelowanie obywatelskiego prawa do wolności sumienia oraz wyznania (zagwarantowanego przez artykuł
34 konstytucji) z wymogiem narodowego bezpieczeństwa. W ostatnim czasie, a już szczególnie z momentem wybuchu wojny (24 lutego), realia obu tych postulatów rozjechały się w różne strony. RPC, bezwzględnie popierając agresora, stała się „organizacją polityczną, a nie religijną” – stwierdza dokument. Jej działalność na terytorium Ukrainy „nie ma na celu zaspokojenia religijnych potrzeb obywateli do wyznawania i szerzenia swojej wiary, lecz realizuje politykę państwową Federacji Rosyjskiej – propagandę i wspieranie niesprowokowanej, agresywnej i zbrodniczej wojny, której celem jest zniszczenie państwa ukraińskiego i ludobójstwo narodu ukraińskiego”. Mocne to słowa, lecz nie sposób się z nimi nie zgodzić – każdy kolejny dzień tej wojny dostarcza nam na to aż nadto przykładów.
Kniażycki zwraca uwagę na fakt, że ważnym argumentem na rzecz ataku było ze strony agresora twierdzenie, jakoby strona ukraińska czyniła „przygotowania do masakry” prawosławnych, wiernych patriarchatowi moskiewskiemu. Taki właśnie argument padł 21 lutego, na trzy dni przed wybuchem wojny, z ust Władimira Putina. Można tu dodać, że identyczną wymówką posługiwała się 250 lat temu caryca Katarzyna, ingerując w wewnętrzne sprawy Rzeczypospolitej.
Projektowana ustawa miałaby jeszcze jeden cel: „uregulowanie sytuacji w ukraińskim prawosławiu”. Jak wiadomo, wiodący nurt tego wyznania zerwał już z Rosją, co udokumentowane zostało 6 stycznia 2019 r., kiedy to patriarcha konstantynopolitański Bartłomiej wydał tomos, czyli akt autokefalii (niezależności) Cerkwi ukraińskiej. Część wiernych pozostała jednak pod zwierzchnością patriarchatu w Moskwie. Tymczasem – przypomina Kniażycki – kanony prawosławia nie dopuszczają dwóch zwierzchności metropolitalnych na jednym terytorium, tj. w tym wypadku jednoczesnej zwierzchności Kijowa i Moskwy na terenie Ukrainy. W tej sytuacji jedynym logicznym wyjściem jest anulowanie jurysdykcji Moskwy z pozostawieniem pełnego zarządu nad ukraińskim prawosławiem Cerkwi autokefalicznej.
Na czym polega błąd?
Pozornie cała inicjatywa jest zatem jak najbardziej słuszna i usprawiedliwiona. W jej tle czai się jednak poważne niebezpieczeństwo, poważne nie tylko dla osób wierzących, ale – w dłuższej perspektywie – także dla wszystkich, którym drogie są wartości obywatelskie. Nie jest bowiem rolą państwa, struktury laickiej, ocenianie, czy dana wspólnota wyznaniowa przestała być Kościołem, niezależnie od tego, jakich nadużyć dopuszczają się jej przedstawiciele. Gdyby uznać prawo państwowe do podejmowania takich decyzji, otwierałoby to drogę do apodyktycznych rozwiązań: nie podoba nam się jakiś Kościół, to go kasujemy. Takie przypadki miały miejsce w najnowszej historii, tyle że chodziło tam o państwa totalitarne. Tendencję do podobnych wypaczeń obserwujemy także w dzisiejszych demokracjach, czego przykładem może być decyzja stanowego rządu Quebecu w Kanadzie, który przed dwoma laty, w imię rzekomego bezpieczeństwa sanitarnego, zabronił chrześcijanom… klękania w kościołach. Nawet rozumiejąc intencje ustawodawców, trzeba stwierdzić, że podobne praktyki są zawsze wypaczeniami idei wolności oraz demokracji.
31 maja tego roku ukraiński parlament wprowadził sankcje wobec ośmiu hierarchów RPC, na czele z patriarchą Cyrylem. Zwierzchnicy patriarchatu moskiewskiego, którzy de facto wypowiedzieli wojnę ukraińskiemu narodowi i ukraińskim prawosławnym, nie mają zatem możliwości ani na Ukrainę przyjechać, ani też dyktować jej jakichkolwiek prawnych rozwiązań. Na takim stanowisku stanął zresztą synod RPC na Ukrainie, który latem tego roku wypowiedział posłuszeństwo Cyrylowi, z racji jego haniebnych, antychrześcijańskich wypowiedzi na temat wojny. Zdecydowana większość wiernych ukraińskiej RPC popiera bowiem swoje państwo, a także potępia rosyjskiego agresora. Mimo to ukraińska RPC, choć coraz słabsza liczebnie (wierni odchodzą do Cerkwi autokefalicznej), pragnie zachować swoją osobowość.
Zdają sobie z tego sprawę umiarkowani ukraińscy politycy, którzy, przynajmniej dotąd, byli przeciwni radykalnym rozwiązaniom. Bezwzględna kasata RPC na Ukrainie, włącznie z państwowym zakazem używania przymiotnika „prawosławny” (to jeden z punktów projektu), wprowadzi tylko nowe niepotrzebne zadrażnienia, a nawet może doprowadzić do powstania prawosławnych struktur katakumbowych, jak w starożytnym Rzymie.
Na Łotwie inaczej
Kniażycki powołuje się na precedens Łotwy, która 8 września także ogłosiła niezależność od Moskwy własnej wspólnoty prawosławnej. Łotysze jednak nie posunęli się tak daleko, by ingerować w wewnętrzne sprawy kościelne, zmiana dotyczy tam jedynie wymiaru politycznego, w niczym nie naruszając obywatelskich praw wierzących. Dość powiedzieć, że tamtejsza ustawa bynajmniej nie zakazuje działalności tym prawosławnym duchownym, którzy nadal czują się z Moskwą związani poprzez wspólną tradycję oraz liturgię. Ryga proponuje wręcz, by Cyryl sam wydał odpowiedni tomos, przyznający autokefalię Cerkwi łotewskiej.
I to jest jedyna właściwa droga. Państwo dba o bezpieczeństwo, jednak nie musi przy tym uprawiać neobizantyńskich praktyk. Cyryl, rzecz jasna, na takie rozwiązanie nie pójdzie, ale może zgodzi się na nie – pod presją logicznych argumentów – jego następca? Warto na to poczekać.