Yusra Mardini mogłaby znaleźć się w lasach Puszczy Białowieskiej lub w bagnach naszego wschodniego pogranicza. Mogłaby trafić na białoruskich pograniczników, którzy poszczuliby ją psem. Mogłaby wspinać się na sześciometrowy mur, a polscy pogranicznicy mogliby ją sfilmować, z drwiną patrząc, jak spada z wysokości. Mogłaby mieć tyle szczęścia, że za którymś razem, po kilku push-backach, udałoby się jej nie natknąć na polską straż, a może nawet udałoby się jej spotkać w lesie aktywistów, dzięki którym dostałaby ciepłą bieliznę i gorącą zupę. Może znalazłaby się w ośrodku strzeżonym dla cudzoziemców, który właściwie jest więzieniem. Musiałaby spędzić tam wiele miesięcy, nawet rok. A może miałaby tyle szczęścia, że jakiś przemytnik przewiózłby ją do Niemiec, gdzie wprawdzie nie byłoby łatwo, ale chociaż bezpiecznie, bo akurat tam przestrzega się praw uchodźców i na azyl czeka się w lepszych warunkach niż więzienie. Życie Yusry wyglądałoby inaczej, gdyby uciekała ze swojego kraju ogarniętego wojną nie w 2016 r., ale w 2021 r. lub później. Bo właśnie wtedy otworzyła się nowa droga dla uchodźców: przez Polskę. Wielu jej rodaków uwierzyło naciągaczom oraz przemytnikom i zdecydowało się na lot do Mińska, skąd byli przewożeni do lasów pod granicę z Polską. Znamy te historie, tylko wciąż wielu z nas nie potrafi zobaczyć w uchodźcach z pogranicza cierpiących ludzi, uciekających przed uciemiężeniem, ryzykujących życie dla lepszej przyszłości. Film opowiadający o prawdziwej historii pływaczki z Syrii i jej siostry opowiada też o nich – o tych wszystkich, o których z wyższością mówi się: „nielegalni”.
Yusra
Mieszkała w Damaszku. Od dzieciństwa pływała, tak samo jak i jej starsza siostra. Trenował je ojciec. Zdobywały medale i marzyły o igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro. Wojna, jaka rozpoczęła się w Syrii w 2011 r., spowodowała nie tylko realne niebezpieczeństwo, ale i kryzys humanitarny na ogromną skalę. W filmie pokazany został tylko jeden moment bezpośredniego zagrożenia: gdy bomba uderzyła w basen, na którym trenowała Yusra. Tak naprawdę życie tej rodziny znajdowało się w niebezpieczeństwie wielokrotnie, jak zresztą każdego Syryjczyka. Dom Mardinich znajdował się pomiędzy liniami frontu, musieli przeprowadzać się kilkakrotnie. Dziewczęta pozbawione możliwości trenowania postanowiły uciec do Europy. Szesnastoletnia Yusra pod opieką pełnoletniej siostry i kuzyna przebyła trudną drogę.
Siostry Mardini opuściły Damaszek w sierpniu 2015 r. i przez Liban oraz Turcję dotarły do Grecji. Momentem kluczowym była przeprawa przez Morze Egejskie w zdezelowanym pontonie. Wśród 18 osób z różnych krajów zaledwie kilka potrafiło pływać. Przeładowany ponton zaczął nabierać wody, a dodatkowo zepsuł się silnik. Wtedy Sarah i Yusra Mardini oraz dwie inne osoby zdecydowały się wskoczyć do morza i płynąć, żeby uratować resztę osób. Po kilku godzinach całej grupie udało się dotrzeć do wybrzeży wyspy Lesbos. Dalsza droga uchodźczyń prowadziła przez Macedonię, Węgry i stamtąd do Niemiec. Dopiero tam złożyły prośbę o azyl. W Berlinie rozpoczęły nowe życie. Yusra kontynuowała treningi i wystartowała na igrzyskach w Rio i Tokio w drużynie uchodźców. Jej historia stała się znana na całym świecie, a choć nie zdobyła medalu, stała się głosem wszystkich uchodźców. Magazyn „Time” uznał ją za jedną z najbardziej wpływowych nastoletnich osób na świecie. Była najmłodszym w historii ambasadorem ONZ ds. uchodźców. Spotykali się z nią najbardziej znani ludzie tego świata. Wszędzie mówiła o tym samym: o problemach uchodźców.
Dzisiaj ma 21 lat. Jeździ po świecie, opowiada swoją historię w wywiadach i na spotkaniach, kilka lat temu napisała książkę, która stała się podstawą scenariusza filmu. To oczywiście jest opowieść o jej bohaterstwie i silnej woli, ale jednak przede wszystkim o uchodźcach, o tych wszystkich ludziach, którzy każdego dnia podejmują najtrudniejszą decyzję swojego życia i zostawiają swoje domy, pragnąc budować bezpieczne życie. Takie niebezpieczne podróże odbywają się wciąż. W tej chwili, gdy czytamy ten artykuł, tysiące ludzi ryzykuje, jest wykorzystywanych przez przemytników, znajduje się w niebezpieczeństwie i zostaje uznanych za wykluczonych z możliwości godnego traktowania. Pamiętajmy, że to dzieje się także w naszym kraju.
Yusra ma zamiar otworzyć fundację zajmującą się pomocą dla uchodźców, szczególnie warunkami w obozach.
Sarah
Sarah Mardini, już będąc w Berlinie, z powodu kontuzji barku zrezygnowała z trenowania pływania i zajęła się pomocą humanitarną. Wróciła na Lesbos, aby z innymi aktywistami pomagać uciekinierom. Była wolontariuszką w obozach dla uchodźców, pomagała przebywającym w nich dzieciom i tym, którzy tak jak ona znaleźli się na nabrzeżu bez niczego. W 2018 r. wraz z innymi aktywistami została przez greckie władze oskarżona o współpracę z organizacją przestępczą, o pranie pieniędzy i o szpiegostwo. Zarzuty obejmują pomoc w przemycie ludzi i komunikowanie się przez zaszyfrowane sieci w celu ułatwienia nielegalnego sprowadzania ludzi do Grecji. Sarah nie przyznała się do zarzutów i podkreślała, że nigdy nie zgodziłaby się na współpracę z handlarzami ludzi, bo ich oszustw doznała przecież na własnej skórze. „Zostałam aresztowana, ponieważ w zasadzie każdej nocy byłam na wybrzeżu, przekazując koce i wodę przybywającym uchodźcom” – powiedziała w jednym z wywiadów.
Grecka prokuratura nie znalazła dowodów na winę Sarah, więc mogła zostać zwolniona z aresztu za kaucją. Pozwolono jej wrócić do Niemiec, jednak nie wycofano oskarżeń, za które grozi jej w Grecji nawet 25 lat więzienia. Prawnik Sarah zwraca uwagę na proces kryminalizacji pracy wolontariuszy zajmujących się uchodźcami. To dzieje się w Grecji, ale nie tylko. Jesteśmy tego świadkami również w Polsce. Zdarzają się aresztowania i zastraszania wolontariuszy na wschodnim pograniczu. Wciąż trzeba powtarzać, że pomoc nie jest przestępstwem. Sprawa Sarah jest obecnie nagłaśniana przez Amnesty International i inne międzynarodowe organizacje. Wszyscy mają też nadzieję, że pomoże jej film. Na razie proces jest odwlekany, a Sarah żyje w zawieszeniu.
Bohaterowie
Producenci filmowi zgłosili się do Yusry jeszcze zanim wystąpiła w Rio de Janeiro. Chcieli pokazać światu jej historię, a każdy przyzna, że ma ona duży potencjał: niezwyciężona nastolatka i jej bohaterska droga do spełnienia marzeń. Mógłby powstać chwytający za serce obraz, mogłyby się lać łzy wzruszenia. Zgodziła się kilka lat później.
Na szczęście Pływaczki ominął hollywoodzki schemat, i to nie dlatego, że zakończona happy endem historia Yusry zostaje zaburzona informacją o sytuacji jej siostry. Reżyserka Sally El Hosaini, pokazując tę niezwykłą historię, chciała zwrócić uwagę na los uchodźców. Dać sobie spokój ze statystykami, pokazać nie anonimową masę osób, których Europa się boi, ale osobne losy każdego z nich. Przywrócić im człowieczeństwo. W castingach brali udział aktorzy syryjscy, libańscy i egipscy. Siostry Mardini zagrały Libanki, także siostry, Manal i Nathalie Issa. Kilka osób z obsady to amatorzy i uchodźcy. Sceny przeprawy były kręcone na tureckim wybrzeżu, aktorów otaczali ludzie, dla których ten etap ich podróży dopiero się zaczynał. Zdjęcia z drona pokazujące wybrzeże wyspy Lesbos zasłane tysiącami kamizelek ratunkowych po prostu ściska za gardło. To przerażający obraz świata, w jakim żyjemy. Tym bardziej, gdy towarzyszy nam świadomość, że wszystko to wciąż się dzieje, a w morzu giną ludzie. Także dzieci.
„Cel tego filmu jest znacznie większy niż moja historia – powtarza Yusra w wywiadach – chcemy, aby wywarł wpływ na świat”. I pamiętajmy, pomoc nie jest przestępstwem.