Kanclerz Niemiec ponownie zaczął dzwonić do Władimira Putina, a prezydent Francji zaczyna znów mówić o tym, że trzeba sobie będzie na nowo ułożyć relacje z Rosją i „wsłuchać” się w obawy Kremla dotyczące własnego bezpieczeństwa. Niestety, oba te wydarzenia miały miejsce już po powrocie Emmanuela Macrona z USA, gdzie spotkał się z prezydentem Joe Bidenem. Jakże inaczej brzmią te wypowiedzi z zachodu Europy w porównaniu z tym, co słychać na północy lub wschodzie. Fińska premier Sanna Marin stwierdziła, że w obecnej sytuacji widać, jak ważne dla europejskiego bezpieczeństwa są właśnie Stany Zjednoczone. O stosunku polskiego rządu do Niemiec już raczej nie ma co mówić, ale i wśród opozycji dominuje przekonanie, że liczyć winniśmy głównie na USA. Widzimy więc wyraźnie, że różnica pomiędzy Wschodem a Zachodem, która w ostatnich miesiącach się trochę zacierała, znów zaczyna być wyraźna.
Najpierw warto przypomnieć, dlaczego się zacierała. Była to chyba odpowiedź na ogrom rosyjskich zbrodni, popełnianych podczas wojny w Ukrainie. Odkrywane kolejne masowe groby i miejsca tortur wstrząsały opinią publiczną również na Zachodzie. Również zaciekły opór, jaki stawiali Rosjanom Ukraińcy, był dla Zachodu nieco zawstydzający. Z moralnego punktu widzenia trudno było się nie solidaryzować z napadniętym narodem. Nie sposób wręcz było nie oburzać się na Rosję albo mówić coś, co nie brzmiało jak jednoznaczne potępienie agresji Putina. Nawet Francuzi i Niemcy zaczęli dostarczać Ukraińcom więcej sprzętu wojskowego, humanitarnego, generatorów prądu czy broni. Tyle tylko, że zarówno Francja, jak i Niemcy doskonale zdają sobie sprawę, że czas działa na ich niekorzyść. I tę sytuację doskonale opisała premier Finlandii, mówiąc o tym, że Europa jest uzależniona od USA.
Tymczasem Francja i Niemcy chcą pokazać, że to nieprawda, że Berlin albo Paryż, albo obie te stolice naraz, są gotowe pełnić rolę policjantów w Europie. Sęk w tym, że jedynym ich pomysłem w tej chwili jest próba jakiegoś porozumienia się z Władimirem Putinem, skłonienia go do negocjacji czy nawet zakończenia wojny. Ale tego nie da się zrobić, grożąc mu, zapowiadając koniec jego władzy, albo też ostrzegając, że skończy przed międzynarodowym trybunałem karnym. No i właśnie dlatego musiały wrócić telefony do Putina, dlatego musiało wrócić to całe mówienie o konieczności zrozumienia jego perspektywy, która pchnęła go do rozpoczęcia najbardziej okrutnej wojny w Europie od 1945 r. Paradoks polega na tym, że jedynie pokazując swoją słabość, zachodnia Europa, jest w stanie pokazać Rosji swoją podmiotowość. Ale to jest na rękę Rosji, która znacznie bardziej wolałby, by ton reakcji na wojnę w Ukrainie nie nadawały Stany Zjednoczone, ale właśnie kraje takie jak Francja i Niemcy.
Tyle tylko, że w ten sposób wracamy do jeszcze głębszego podziału Europy. Żaden z krajów, które wyciągają właściwe wnioski z obecnej wojny, nie będzie teraz chciał ślepo wierzyć w przywództwo Niemiec czy Francji. Dlatego skutkiem będzie jeszcze głębszy podział Europy. A mało na czym Putinowi tak bardzo zależy jak na tym, by Europa się pokłóciła i podzieliła.