Logo Przewdonik Katolicki

Kosztowne spory

Piotr Wójcik
Pompa olejowa odbija się w lustrze, 5 sierpnia 2022 r., Ventura (okolice) w Kalifornii Fot Mario Tama/Getty Images)

Wojna w Ukrainie ujawniła wiele linii podziałów we wspólnocie euroatlantyckiej. Chociaż Zachód w pierwszych tygodniach zareagował zaskakująco sprawnie, szybko i całkiem zgodnie, to już wtedy zaczęły pojawiać się pierwsze rysy. Przybyło ich w kolejnych miesiącach.

Jak na razie są one tłumione i ukrywane pod płaszczykiem dyplomatycznej kindersztuby, jednak między słowami da się wyczuć pojawiające się napięcia. Widać je także w realnych działaniach poszczególnych państw, które niestety nie są tak zgodne, jak przekonują nas politycy podczas różnych szczytów, konferencji i oficjalnych wizyt.

Damy, jeśli wy też dacie
Ostatnią odsłoną napięć między częścią Europy a USA była gorąca „dyskusja” na temat przekazania Ukrainie czołgów zachodniej produkcji. Państwa wschodniej części UE przekazały już Kijowowi setki czołgów poradzieckich. Wśród nich prym wiodła Polska, z której nad Dniepr trafiło kilkaset czołgów T-72 oraz PT-91 Twardy. Własne maszyny przekazała także Praga. Przekazanie kolejnych 30 sztuk zapowiedziała niedawno Słowacja. Wojna w Ukrainie jest jednak tak brutalna, że kilkaset czołgów jest tam niszczonych co miesiąc – niestety często wraz z załogą, o czym zawsze w takich rozważaniach warto przypominać. Ukraina potrzebuje więcej pojazdów i to nawet nie tyle po to, żeby odbijać kolejne terytoria, ale by móc się skutecznie bronić. Czołgi poradzieckie można było przekazać Kijowowi w stosunkowo prosty sposób. Żołnierze znad Dniepru nie muszą przechodzić na nich długich szkoleń. Nie ma też wielkiego ryzyka, że w ręce wrogiej nam Rosji trafią nowoczesne, zachodnie technologie. Problem w tym, że w magazynach natowskich armii kończą się nie tylko poradzieckie czołgi, ale też kluczowe części do nich.
Kwestią czasu było więc, kiedy pojawi się temat dostarczenia Ukrainie czołgów zachodniej produkcji, których zresztą też nie ma zbyt wiele, jednak posiadają większe możliwości. Najbardziej oczywistym wyborem był czołg Leopard, który jest na wyposażeniu wielu armii w Europie, w tym Polski. Jest on jednak produkcji niemieckiej, więc zgodę na przekazanie tych maszyn stronie trzeciej musiał wyrazić Berlin. A Niemcom nie w smak było wysyłanie ciężkiego sprzętu ofensywnego w rejon Europy, który sami brutalnie najechali w 1941 r.

   liczba tygodnia   
prawie
50 mld euro

czyli ¼ procenta swojego PKB,
przekazały USA Ukrainie.
Niemcy przekazały 5,5 mld euro,
czyli w relacji do ich PKB prawie dwukrotnie mniej niż USA


Niemiecka powściągliwość względem wysyłania ciężkiego sprzętu do Ukrainy budzi zrozumiałe oburzenie w państwach naszego regionu. Dziwnym trafem swoje poczucie winy za tamte czasy Berlin kieruje głównie w stronę Rosji, chociaż mieszkańcy Europy Środkowo-Wschodniej, z Ukrainą włącznie, zaznali równie wielkich krzywd. Sprawa leopardów wzbudziła też irytację w Waszyngtonie. Przyciśnięty do ściany Berlin zadeklarował więc, że przekaże maszyny wtedy, gdy równocześnie maszyny własnej produkcji przekażą Stany Zjednoczone. Według CNN Niemcy domagały się przekazania amerykańskich abramsów nawet wtedy, gdy transfer brytyjskich challengerów zadeklarował już Londyn. Była to więc prawdopodobnie próba postawienia Amerykanom takich warunków, których nie spełnią. W międzyczasie Polska dawała sygnały, że jest gotowa przekazać leopardy Kijowowi nawet bez zgody Niemiec. Temperatura rosła, a porozumienia wciąż nie było.
Waszyngton finalnie jednak postanowił przekroczyć kolejny Rubikon i po wyrzutniach Himars oraz Patriot zapowiedział dostarczenie nad Dniepr także czołgów Abrams. Niemcy nie miały wyjścia i musiały dołączyć do koalicji państw, które przekażą Ukrainie zachodnie czołgi. Polska, Niemcy i Holandia przekażą Ukrainie po kilkanaście maszyn, a Norwegia kolejnych kilka. Własne pojazdy przekaże także Finlandia. Wielka Brytania zapowiedziała transfer kilkunastu czołgów Challenger. Być może do koalicji dołączy też Paryż, który mógłby zaoferować Kijowowi pojazdy Leclerc. No i wreszcie, około 30 sztuk czołgów Abrams trafi nad Dniepr znad Potomaku.

Suwerenność strategiczna
Przekazanie Ukrainie leopardów, abramsów i challengerów to wydarzenie dużego kalibru. Oczywiście kilkadziesiąt maszyn nie zmieni diametralnie obrazu wojny – to zbyt mała liczba – jednak oznacza przekroczenie kolejnej mentalnej granicy. Spór o przekazanie czołgów jest też kolejnym przykładem odmiennego oglądu rzeczywistości po obu stronach Atlantyku, a nawet w samej Europie kontynentalnej.
Wystarczy rzut oka na mapę obrazującą skalę pomocy Ukrainie, by zorientować się, że we wspólnocie Zachodu istnieje spora rozbieżność w tej kwestii. Ameryka Północna, Wielka Brytania, państwa basenu Morza Bałtyckiego oraz, w nieco mniejszym stopniu, Czechy, Słowacja i kraje nordyckie należą do koalicji krajów wspierających Ukrainę na dużą skalę. Nawet jeśli ta skala zależy od ich własnych możliwości. Europa Zachodnia i Południowa mogłyby bez wątpienia robić znacznie więcej. Obrazują to dane z Ukraine Support Tracker, czyli narzędzia przygotowywanego przez – niemiecki zresztą – think tank IfW z Kilonii. USA i Kanada przekazały Ukrainie po jednej czwartej procenta swojego PKB, co w przypadku Stanów Zjednoczonych przekłada się na aż prawie 50 mld euro. Mowa nie tylko o wsparciu militarnym, ale też finansowym i humanitarnym. Niemcy przekazały 5,5 mld euro, czyli w relacji do ich PKB prawie dwukrotnie mniej niż USA. Chociaż to Berlin leży w Europie, w której toczy się wojna.
Czechy i Słowacja poświęciły podobną część swojego PKB co USA, a Wielka Brytania nawet nieco więcej. Francja proporcjonalnie jakieś pięć razy mniej. Włochy i Hiszpania jeszcze mniej. W stosunku do swojej gospodarki najbardziej hojne są Łotwa i Estonia, a za nimi Polska i Litwa. Szczodre również są Norwegia i Dania, przy czym trzeba pamiętać, że Norwedzy mają obecnie ogrom środków pieniężnych dzięki wzrostowi cen surowców, więc mają z czego pomagać.
Europa Zachodnia i Południowa są więc zdecydowanie mniej chętne do wspierania Ukrainy nie tylko od krajów naszego regionu, ale też Anglosasów i Skandynawów. Nie wynika to wyłącznie z położenia geograficznego. Przecież Wielka Brytania leży znacznie dalej od Ukrainy niż Niemcy. To także efekt odmiennego spojrzenia na stosunki z Rosją. A także relacje z USA.
Europa Zachodnia myśli o tak zwanej suwerenności strategicznej Unii Europejskiej, która zakłada osiągnięcie samodzielnej pozycji mocarstwowej UE. Określenie „suwerenność strategiczna Unii Europejskiej” przewija się przede wszystkim w wypowiedziach Emmanuela Macrona, jednak elementy tej optyki widać także w polityce samej Brukseli oraz zachodnioeuropejskich stolic. Według tej koncepcji Europa powinna być możliwie niezależna od wpływów innych dużych globalnych graczy, a więc także od USA. Dlatego też Francja prowadzi własną politykę między innymi w Afryce, a Niemcy chcą kontynuować swoje bliskie stosunki z Chinami. Silna pozycja Europy jest oczywiście pożądana z punktu widzenia Polski, ale jej rozwód z USA już zdecydowanie nie.

Nasze lepsze niż wasze
Rywalizacja gospodarcza między USA a Europą rozpoczęła się już za prezydentury Donalda Trumpa, który chętnie wprowadzał nowe stawki celne na różne kategorie produktów. Chciał w ten sposób poprawić bilans handlowy swojego kraju. Skupił się głównie na Chinach, jednak także część importu z Europy została dodatkowo opodatkowana przez Waszyngton. Za prezydentury Joe Bidena w stosunkach z UE początkowo nastąpiła odwilż – Biden zniósł chociażby cła na europejską stal i aluminium.
Wychodzenie z pandemii oraz obecny kryzys energetyczny postawiły jednak USA i Europę na pozycjach ekonomicznych konkurentów, którzy za wszelką cenę próbują zapewnić swoim gospodarkom lepszą pozycję wyjściową. Joe Biden dochodząc do władzy, obiecał ogromny pakiet inwestycji infrastrukturalnych. Po dojściu do władzy spełnił swe obietnice i USA wdrożyły pakiet inwestycyjny o wartości przeszło biliona dolarów. Celem jest rozwój amerykańskiej infrastruktury kolejowej, drogowej i cyfrowej. Europa zresztą już wcześniej wprowadziła analogiczny fundusz Next Generation EU (czyli w Polsce słynne KPO), wart niewiele mniej niż fundusz amerykański, który ma za zadanie sfinansować zieloną i cyfrową transformację unijnych gospodarek.
Podczas obecnego kryzysu energetycznego oba bloki polityczne poszły już zupełnie na całość, jawnie wspierając własne przedsiębiorstwa, co jest tak naprawdę niezgodne z regułami wolnego handlu, który od lat promowały. Według brukselskiego think tanku Breugel wszystkie państwa UE wdrożyły programy pomocowe dla firm oraz gospodarstw domowych o wartości 600 mld euro. Same Niemcy zadeklarowały wsparcie wysokości 264 mld euro. Nie chcąc pozostać w tyle, niespełna sto miliardów na pomoc gospodarce zapowiedziała Wielka Brytania.
Temperaturę podgrzały znów USA, w których wprowadzono Inflation Reduction Act (IRA), przewidujący inwestycje w zieloną energetykę, które opiewają na 370 mld dolarów. Nie sama kwota wzbudziła jednak konsternację po drugiej stronie Atlantyku, lecz sposoby przydzielania środków. Główną zasadą stojącą za IRA jest „kupuj amerykańskie”– co siłą rzeczy oznacza też „nie kupuj europejskiego”. Dofinansowanie między innymi miały otrzymywać jedynie te samochody elektryczne, których niemal całość wyprodukowano w USA. A to jest już jawnym uderzeniem w europejski sektor motoryzacyjny, który także zamierza sprzedawać pojazdy na prąd.

Nie dopuścić do rozwodu
„Nowa asertywna polityka przemysłowa naszych konkurentów wymaga od nas odpowiedzi strukturalnej”– stwierdziła szefowa Komisji Europejskiej podczas swojego grudniowego wykładu w belgijskiej Brugii. Europa zapewne nie pozostawi działań USA bez odpowiedzi. W sprawie ustawy IRA pojednawcze rozmowy z Amerykanami toczy Komisja Europejska, jednak UE już zapowiada nowy Europejski Fundusz Suwerenności, który będzie wspierał europejski przemysł. Oprócz tego Parlament Europejski oraz Rada doszły do porozumienia w sprawie wprowadzenia podatku węglowego, który będzie de facto cłem na importowane do UE towary obarczone śladem węglowym. Początkowo obejmie jedynie stal, żelazo, aluminium, cement i nawozy, a więc towary sprowadzane raczej z Chin, Rosji i Indii, a nie USA. Jednak w niedalekiej przyszłości obejmie także nowe kategorie produktów.
Na obecnym kryzysie energetycznym jak na razie korzystają USA, które nie muszą obawiać się rosnących cen, gdyż same są eksporterem surowców. Dość powiedzieć, że stały się w ostatnim czasie jednym z głównych dostawców paliw do Europy. Konkurencja między europejskim i amerykańskim przemysłem może w niedalekiej przyszłości stanowić kolejną oś sporu między sojusznikami we wspólnocie Zachodu. Być może nawet istotniejszą niż różnice w spojrzeniu na wojnę w Ukrainie.
Konflikty w rodzinie są zwykle szczególnie bolesne i dotkliwe, gdyż krewni są powiązani tyloma zależnościami, że są w stanie zrobić sobie nawzajem wiele nieprzyjemności. Niestety, bywają też zażarte. W każdej grupie ludzi, żyjącej ze sobą na co dzień od wielu lat, w naturalny sposób istnieje wiele zaszłości, dawnych krzywd czy nierozwiązanych sporów, które wychodzą na wierzch w czasie kłótni i napięć.
Napięcia we wspólnocie euroatlantyckiej mają wszelkie przymioty kłótni w rodzinie. Przede wszystkim państwa Zachodu są ze sobą połączone tak wieloma zależnościami i relacjami, że każde może zrobić drugiemu niemało przykrości. Między nimi istnieją nie tylko konflikty interesów, ale też niewybaczone krzywdy i nienaprawione błędy. Sieć wzajemnych zależności oraz sprzecznych interesów jest tak gęsta, że często trudno się w niej połapać i jednoznacznie wskazać, kto po jakiej stroi stronie. Miejmy nadzieję, że spory we wspólnocie Zachodu nie  przerodzą się w otwarty konflikt, gdyż rozwód Ameryki z Europą byłby dla naszego kraju równie bolesny co dla dziecka rozwód między mamą i tatą.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki