Wizyta premiera w Ukrainie nie przyniosła żadnych konkretów o szczególnie dużym znaczeniu. Dowiedzieliśmy się głównie tego, że pełnomocnikiem polskiego rządu ds. odbudowy Ukrainy zostanie Paweł Kowal, znany z bardzo proukraińskiej postawy poseł Koalicji Obywatelskiej. Poza tym Ukraina usłyszała zapewnienia, że Warszawa będzie współpracować z Kijowem w produkcji uzbrojenia, natomiast Polska została zapewniona, że Ukraina będzie łaskawym okiem spoglądać na polskich inwestorów.
Oczywiście premier zapewnił również, że rząd Polski będzie popierał zarówno pomoc Ukrainie w wojnie z Rosją, jak i – miejmy nadzieję – akcesję Ukrainy do Unii Europejskiej. Czyli w gruncie rzeczy nic nowego, same oczywistości. Trudno sobie wyobrazić polski rząd, który by czynił inaczej.
Zawód po obu stronach
Ogólne kierunki polityki Polski względem Ukrainy nie wzbudzają nad Wisłą kontrowersji i są przedmiotem powszechnego konsensusu. Problemy zaczynają się na poziomie szczegółów. Zaledwie kilka dni po wizycie premiera Tuska w Kijowie ulice w Polsce zostały zablokowane przez rolników, którzy protestowali przeciw polityce Unii Europejskiej dotyczącej produkcji rolnej oraz przeciw szerokiemu otwarciu wspólnego rynku na produkty znad Dniepru.
A przecież rolnictwo to tylko jeden z kilku obszarów napięć między oboma sąsiadami. Dopiero w połowie stycznia warunkowo wstrzymano protest kierowców na granicy z Ukrainą. To efekt porozumienia między ministrem infrastruktury Dariuszem Klimczakiem z PSL a stroną protestującą. Pięciopunktowa umowa zakłada m.in. stałe monitorowanie sytuacji na granicy, szczególnie odnośnie do ukraińskiego systemu e-kolejki, zdobycie wsparcia finansowego dla polskich firm transportowych z Brukseli oraz poprawę jakości kontroli tirów na polskich drogach prowadzonej przez skarbówkę oraz inspekcję transportu drogowego.
Protest polskich kierowców na granicy z Ukrainą wzbudził ogromne emocje także nad Dnieprem. Ukraińskie pismo „Europejska Prawda” zamieściło głośny tekst – również po polsku – pod którym wyjątkowo podpisała się cała redakcja, by nadać mu większego znaczenia. Redakcja pisma wyraziła zawód nowym rządem, gdyż po przejęciu władzy przez kilka tygodni nic nie zrobił w sprawie blokowania granicy. Autorzy tekstu zaznaczyli, że Tusk w ten sposób po cichu wspiera polską skrajną prawicę (czyli Konfederację), która oficjalnie popierała protestujących. Zresztą jeden z głównych organizatorów protestu, Rafał Mekler, jest liderem tej partii na Lubelszczyźnie. W tekście w „Europejskiej Prawdzie” padło wiele innych mocnych słów. Tolerowanie protestu na granicy miało być zabójcze dla europejskich marzeń Ukrainy, a działania Polski zostały uznane za nawet gorsze od jawnie wrogich Kijowowi Węgier. „To nie jest przesada. Nie ma łatwiejszego sposobu na zabicie zaufania Ukraińców do naszej akcesji do UE, niż sytuacja, w której nawet «przyjazny» Ukrainie rząd w Warszawie swoimi działaniami udowadnia, że będzie blokował naszą akcesję do europejskiej gospodarki i europejskiej rodziny” – napisali autorzy tekstu.
Problemy na horyzoncie
Właśnie akcesja Ukrainy do Unii Europejskiej może stworzyć szereg napięć między oboma krajami. To oczywiście melodia przyszłości, gdyż Ukraina najpierw będzie musiała zakończyć wojnę, następnie odbudować zniszczoną infrastrukturę i stanąć gospodarczo na nogi. Następnie przyjdzie etap reform systemu prawnego, który może być nawet trudniejszy niż powojenna odbudowa, gdyż władza w Kijowie będzie musiała nadepnąć na odcisk wielu krajowym grupom interesu.
Zreformować będzie musiała się jednak także Unia Europejska, gdyż przyjęcie Ukrainy będzie olbrzymim wyzwaniem finansowym. Przede wszystkim mowa o funduszach spójności. Jeśli budżet UE nie zostanie bardzo istotnie zwiększony, to akcesja Ukrainy będzie się wiązać ze stratami finansowymi najmniej rozwiniętych krajów UE, do których trafi mniej środków unijnych. Wśród tracących znajdzie się przynajmniej kilka polskich województw ze wschodniej części kraju. Fundusze spójności są rozdzielane regionalnie i trafiają przede wszystkim do regionów mających PKB znacznie poniżej średniej UE. Gdy Ukraina wejdzie do UE, jej regiony automatycznie staną się najbiedniejszymi we Wspólnocie, za to relatywna zamożność regionów Polski wzrośnie.
W ten sposób pieniądze z funduszy spójności popłyną nad Dniepr zamiast do Lubelszczyzny, Podkarpacia czy na Podlasie. Mowa o ogromnych pieniądzach. Według prognozy niemieckiego think tanku IW z Kolonii, gdyby Ukraina weszła do dzisiejszej UE, to w obecnej perspektywie finansowej (2021–2027) trafiłoby do niej łącznie 190 mld euro, z czego 90 mld euro pochodziłoby z funduszy spójności. To więcej niż wartość całego dotychczasowego wsparcia UE i jej członków dla Ukrainy od początku wojny, które jest szacowane na 85 mld euro. Polska w tej perspektywie finansowej otrzyma z funduszy spójności 76 mld euro, chociaż jej ludność jest obecnie nawet o 10 mln większa.
Poza tym wejście Ukrainy do UE będzie oznaczać dla wielu polskich przedsiębiorstw pojawienie się znacznie tańszej konkurencji. Na szczęście w kluczowym dla Polski obszarze gospodarki, czyli przemyśle, Ukraina nie będzie stanowić wyzwania, gdyż jest pod tym względem zdecydowanie mniej rozwinięta. Przemysł przynosi Polsce
28 proc. PKB, tymczasem Ukrainie zaledwie 10 proc. Jednak w przypadku transportu i logistyki (TSL) sprawa wygląda już inaczej.
Zarówno w Polsce, jak i Ukrainie sektor TSL przynosi po ok. 6 proc. PKB, jest więc stosunkowo dobrze rozwinięty. Wejście Ukrainy do UE będzie oznaczać objęcie jej unijnym pakietem mobilności, co wymusi na niej stosowanie przepisów krajów członkowskich, także dotyczących płac, jednak nie zmieni to faktu, że nadal będzie stanowić na rynku TSL radykalnie tańszą alternatywę.
Rolniczy gigant
Oczywiście największe nieporozumienia mogą wystąpić na polu, nomen omen, rolnictwa. Wbrew pozorom, rolnictwo w Polsce spełnia drugorzędną rolę gospodarczą – odpowiada za ledwie 2,4 proc. PKB. Odgrywa jednak bardzo dużą rolę w świadomości społecznej, w wyniku czego protesty rolne łatwo przebijają się do debaty publicznej i nadaje im się dużą – często zbyt dużą – rangę. Ukraina jest za to rolniczym gigantem, bo rolnictwo odpowiada tam za aż 11 proc. PKB i ponad 40 proc. eksportu. Według szacunków niemieckiego IW, w obecnej perspektywie finansowej Ukraina otrzymałaby 90 mld euro ze wspólnej polityki rolnej (WPR) – Polska realnie otrzyma 25 mld. Dotacje dla ukraińskich przedsiębiorstw rolnych pochłaniałyby więc ogromną część funduszy z WPR.
Dotacje rolne i tak są mniejszym problemem niż sama konkurencja znad Dniepru. Widać to było podczas tzw. kryzysu zbożowego, gdy ziarno z Ukrainy błyskawicznie zaczęło wypychać z rynku polskich producentów. Jak się dowiedział „Dziennik Gazeta Prawna”, obecnie polski komisarz rolnictwa Janusz Wojciechowski z PiS wspólnie z nowym rządem próbują wymóc na Komisji Europejskiej ograniczenie kwot importu produktów rolnych z Ukrainy do UE, które obowiązywać będą przez rok, licząc od następnego czerwca. Nawet jeśli decyzja KE będzie pozytywna dla Polski, to w nadchodzącym czasie i tak można się spodziewać wielu innych napięć na tym tle.