W środę 12 kwietnia rolnicy rozpoczęli protest pod linią kolejową w Hrubieszowie w Lubelskiem, pod samą granicą z Ukrainą. Protestujący domagają się nałożenia cła na płody rolne przywożone do Polski znad Dniepru. Rolnicy zablokowali ulicę przebiegającą przez linię kolejową, jednak na same tory nie zostali wpuszczeni przez policję. Dla bezpieczeństwa opuszczono też szlabany. Wejście na tory przez protestujących niechybnie doprowadziłoby do tragedii. Czym innym jest blokowanie drogi, gdzie odległość hamowania jest względnie krótka, a czym innym blokowanie torów. Rozpędzony pociąg zdmuchnąłby protestujących jak świeczkę z urodzinowego tortu.
Oburzenie rolników trwa już wiele tygodni. Z tego powodu nastąpiła już nawet zmiana na fotelu ministra rolnictwa. Producenci rolni z Polski są wściekli na rząd, że ten dopuścił do zalania polskiego rynku zbożem z Ukrainy. Nie pierwszy raz okazuje się, że polskie państwo kontroluje sytuację w kraju na pół gwizdka.
Źródła kryzysu
Żeby dokładnie opisać przyczyny wzburzenia rolników, trzeba się cofnąć prawie rok, czyli w okolice czerwca 2022 r. Wtedy właśnie weszło w życie unijne rozporządzenie w sprawie tymczasowej liberalizacji handlu z Ukrainą. Unia Europejska już częściowo zintegrowała swój rynek z Ukrainą na mocy umowy stowarzyszeniowej z 2014 r. Przypomnijmy, że prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz, najprawdopodobniej pod naciskiem Moskwy, zamierzał nie ratyfikować umowy, co doprowadziło do wybuchu słynnych protestów na kijowskim Majdanie. Po obaleniu Janukowycza prezydentem został Petro Poroszenko, który umowę podpisał. Traktat stowarzyszeniowy nie doprowadził jednak do powstania wolnego rynku między UE a Ukrainą, a jedynie łagodził przepisy, znosząc lub obniżając część ceł i kwot przewozowych. Po agresji Rosji na Ukrainę Unia dokonała jednak znacznie dalej idącej liberalizacji, by wspomóc gospodarkę zaatakowanego państwa. Zawieszono wtedy zarówno pobieranie stawek celnych, jak i funkcjonowanie kwot przewozowych nałożonych na towary objęte umową stowarzyszeniową.
Oprócz tego UE stworzyła tzw. korytarze solidarnościowe, których celem było umożliwienie Ukrainie eksportu płodów rolnych. Eksport zbóż i nasion oleistych jest dla Ukrainy jednym z głównych źródeł dochodów – według danych UE, przed wojną Ukraina eksportowała aż 45 mln ton zbóż rocznie. Agresja Rosji znacznie utrudniła ich transport kluczową trasą przez Morze Czarne. UE otworzyła więc własne trasy handlowe, by udrożnić sprzedaż płodów rolnych znad Dniepru.
Korytarze solidarnościowe zostały stworzone nie tylko z powodu interesów zaatakowanej Ukrainy. Brak płodów zza naszej wschodniej granicy mógł spowodować drastyczny wzrost światowych cen żywności oraz klęskę głodu w państwach globalnego Południa. Oba zdarzenia byłyby dla Europy bardzo niekorzystne. Podbiłyby już i tak wysoką inflację oraz mogły nasilić presję migracyjną na Morzu Śródziemnym. Dlatego też stworzono korytarze solidarnościowe, w których prym wieść miały porty w Rumunii i Polsce. Między innymi właśnie dlatego zeszły rok był rekordowo dobry dla polskich portów – szczególnie dla Gdańska.
Nieszczelny tranzyt
Równocześnie powstało jednak ryzyko, że znacznie tańsze produkty rolne z Ukrainy doprowadzą do destabilizacji polskiego rynku. Zboże znad Dniepru miało być przewożone tranzytem, jednak z powodu braku kontroli zaczęło się częściowo „rozlewać” wśród polskich producentów i sprzedawców. Już 20 czerwca zeszłego roku „Tygodnik Poradnik Rolniczy” alarmował, że „ukraińskie ziarno coraz bardziej destabilizuje rynek”. Od 24 lutego do 6 czerwca w Polsce pojawiło się 520 tys. ton ukraińskiej kukurydzy. Rok wcześniej w analogicznym okresie było jej zaledwie tysiąc ton. Zanotowano także kilkukrotny wzrost importu ukraińskiego rzepaku, co w niektórych miejscach kraju doprowadziło do spadku jego ceny w skupie.
Według rolniczej „Solidarności” do tej pory na polskim rynku łącznie pojawiły się trzy miliony ton ukraińskich zbóż. Kupowali je głównie producenci pasz oraz młynarze wytwarzający z tego mąkę. Ceny importowanego towaru były o połowę tańsze od krajowego. Według związkowców płody te nie były odpowiednio przebadane na obecność pestycydów i metali ciężkich, co mogłoby zamknąć przed nimi europejski rynek. Jak wynika z danych Ministerstwa Rolnictwa, import pszenicy do Polski wzrósł w zeszłym roku o ponad połowę. Import kukurydzy skoczył aż o 900 procent, z czego prawie całość stanowiło ziarno znad Dniepru. Według raportu Ośrodka Studiów Wschodnich łącznie zeszłoroczny import z Ukrainy był równy 7 procentom krajowej produkcji zbóż i aż 25 procentom produkcji nasion oleistych.
Spadek cen płodów rolnych to jednak efekt nie tylko importu z Ukrainy. Na globalnym rynku miesza także Rosja, która obniżyła ceny, by znaleźć nabywców na swoje plony. Poza tym cenę pasz obniżyć mogła ptasia grypa, która przetrzebiła hodowle drobiu. Ceny spadły także dzięki znakomitym zeszłorocznym zbiorom na całym świecie, również w Polsce. Jak już pisaliśmy w „Przewodniku” na początku roku, instytucje analityczne przewidywały spadek globalnych cen surowców rolnych w 2023 r. właśnie z powodu doskonałych zeszłorocznych żniw. Dla konsumentów nie są to wcale złe informacje, gdyż dzięki temu jest duża szansa, że ceny artykułów spożywczych w sklepach zaczną silnie hamować. Wcześniej jednak zapłacą za to sami rolnicy.
Wiemy, ale nie powiemy
Według rządu za destabilizację polskiego rynku odpowiada zaledwie kilkanaście firm, które upłynniły w naszym kraju tańszy surowiec ze Wschodu, zamiast go wyeksportować do Afryki i w inne rejony świata. Rządzący nie chcą upublicznić nazw tych przedsiębiorstw, powołując się na tajemnicę skarbową – dane o nieuczciwych firmach zdobyto od fiskusa. Opozycja przekonuje, że wśród tych firm znajdują się podmioty należące do osób powiązanych z władzą. Jeszcze dalej w swoich wnioskach idzie Konfederacja, według której cała ta operacja była zamierzona. Krzysztof Bosak w Sejmie domagał się powołania komisji śledczej.
Rozliczenie ewentualnych winnych jest oczywiście istotne, jednak w tym momencie kluczowa jest stabilizacja rynku zbóż. Rząd rozpoczął normalizację sytuacji od wymiany ministra rolnictwa – Henryka Kowalczyka zastąpił Robert Telus. Jedną z pierwszych jego decyzji było zlecenie inspekcji weterynaryjnej wyrywkowej kontroli jakości zbóż znajdujących się w polskich magazynach. Zapowiedział także interwencyjne ściągnięcie z rynku 4 mln ton zbóż za pomocą Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych. Następnie rząd będzie próbował sprzedać to ziarno gdzieś za granicą. Uruchomiono już konsultacje z ambasadorami krajów, które potencjalnie mogłyby być zainteresowane. Pojawił się też pomysł, by część tych surowców rolnych wykorzystał Orlen do produkcji biopaliw.
Pakiet pomocowy dla państw przyfrontowych, które ucierpiały z powodu napływu surowców rolnych z Ukrainy, uruchomi także Bruksela. UE przekaże prawdopodobnie 75 mln euro, z czego prawie połowa trafi do Polski. To reakcja na list premierów Polski, Węgier, Rumunii, Bułgarii i Słowacji, którzy apelowali o interwencję Unii w tej sprawie. Autorzy wskazali m.in., że gdyby sytuacji nie udało się ustabilizować, potrzebne będzie przywrócenie zawieszonych w czerwcu zeszłego roku stawek celnych w handlu z Ukrainą. We wszystkich tych krajach pojawił się podobny problem. Warszawa uzgodniła także z Kijowem czasowe wstrzymanie importu ukraińskich pszenicy, kukurydzy, rzepaku i słonecznika. Tranzyt wciąż będzie mógł się odbywać, jednak będzie ściśle monitorowany od momentu przekroczenia granicy aż do chwili opuszczenia Polski. Znów więc jesteśmy mądrzy dopiero po szkodzie. Szkoda, że nie wcześniej.