Logo Przewdonik Katolicki

Kto może dzwonić do Putina

Michał Szułdrzyński
fot. Magdalena Bartkiewicz

Tradycja związków niemieckiej socjaldemokracji z Rosją okazała się silniejsza niż ostracyzm, który spotkał Putina po pełnoskalowej agresji na Ukrainę

Nawet żal mi się zrobiło ostatnio kanclerza Niemiec Olafa Scholza. Ten polityk, któremu właśnie rozpadła się koalicja, prowadząc do przyspieszonych wyborów w lutym, które najprawdopodobniej odbiorą mu na zawsze władzę, chciał bardzo pokazać, że jest ważny. Skoro przez 16 lat kanclerzowania Angela Merkel była cesarzową Europy, to – pomyślał Scholz – skoro siedzi w jej fotelu, również jest jakimś wicecesarzem, albo przynajmniej arcyksięciem.
I sięgnął po telefon, i zadzwonił do Władimira Putina. Nie była to jakaś grzecznościowa rozmowa czy okolicznościowe gratulacje, ale próba pokazania, że na tym kontynencie liczy się stanowisko Moskwy i Berlina. W oficjalnym komunikacie urzędu kanclerskiego nie zabrakło stanowczości: zapewniano, że kanclerz pohukiwał na rosyjskiego przywódcę, ale w komunikacie Kremla widać było zupełnie inne rozłożenie akcentów.
Bo przede wszystkim Scholz napisał później, że rozmawiał z prezydentem Putinem. Sęk w tym, że UE nie uznała marcowych wyborów za legalne, więc nie uważa Putina za prezydenta Rosji, co najwyżej za dyktatora, autokratę czy jakkolwiek to nazwiemy. Ale nawet w myśl rosyjskiego prawa nie da się tego, co się działo w marcu, nazwać demokratycznymi wyborami, więc nie sposób Putina nazywać prezydentem Rosji. Ale to akurat najmniej ważna sprawa. Bo Scholz po prostu złamał trwającą od 24 lutego 2022 roku europejską izolację Putina. Owszem, latał do Moskwy wcześniej węgierski premier Viktor Orbán, ale o jego niezdrowej, autorytarnej fascynacji Putinem wszyscy wiedzą. Tymczasem kanclerz Niemiec grał zawołanego demokratę.
Ale tradycja związków niemieckiej socjaldemokracji z Rosją okazała się silniejsza niż ostracyzm, który spotkał Putina po pełnoskalowej agresji na Ukrainę, która doprowadziła do pierwszej tych rozmiarów wojny w Europie od 1945 roku.
I pewnie już w niedzielę rano Scholz żałował swego piątkowego telefonu. Bowiem w nocy z soboty na niedzielę Rosja przeprowadziła największy od miesięcy i jeden z największych w historii tej wojny ataków na Ukrainę, wysyłając dwieście rakiet i dronów kamikaze na cele nad Dnieprem. Grad ostrzału był tak wielki, że NATO poderwało polskie i sojusznicze myśliwce, które patrolowały granicę z Polską, by nie wleciał jakiś rosyjski pocisk w polską przestrzeń powietrzną. Nie obyło się bez zabitych i rannych.
Ktoś może powiedzieć, że Scholz chciał znaleźć własny kanał komunikacji z Kremlem, nim do władzy dojdzie Donald Trump, który niedawno wygrał wybory. Ale o ileż mocniejszą odpowiedź na zwycięstwo Trumpa dał Joe Biden, który kilka godzin po niedzielnym ataku ogłosił, że USA znoszą ograniczenia, jakie nakładały na Ukrainę w związku z używaniem amerykańskiej broni. Oficjalnie Waszyngton nie zgadzał się, by Ukraińcy korzystali z najnowocześniejszych amerykańskich pocisków do rażenia celów na rosyjskim terytorium, daleko za granicą frontu wojennego. Nagle to ograniczenie zostało uchylone, sprawiając, że oto wojna znalazła się w zupełnie innym punkcie. I po prostu żal kanclerza Niemiec, który swym telefonem tak się wygłupił.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki