Logo Przewdonik Katolicki

Szkoła miłości i modlitwy

Ks. Dariusz Piórkowski SJ
Uczta weselna w Kanie Galilejskiej to obraz, który do niedawna przypisywany był Hieronimowi Boschowi fot. Wikiart

Istnieje jakiś tajemniczy związek między modlitwą, miłością i wspólnotą. Wszystkie sakramenty zawierają w sobie te trzy elementy.

Nie są prywatną sprawą poszczególnego wierzącego, nawet jeśli wyznaje on grzechy wobec spowiednika, który rozgrzesza w imieniu Kościoła – wspólnoty i mocą Bożej miłości. Można przebaczyć sobie samemu, jeśli wpierw doświadczy się przebaczenia od kogoś większego od siebie. Nie jesteśmy źródłem miłości. Jednak najbardziej tę żywotną więź widzimy i praktykujemy podczas Eucharystii.

Miłość jak rzeka
Sobór trydencki, pytając o powód ustanowienia Eucharystii, zaznacza między innymi, że Chrystus przez ten sakrament „wylał bogactwo swej Bożej miłości”. Niewątpliwie symbol wylania nawiązuje do proroctwa Ezechiela (Por Ez 47, 1–12), który roztacza przed nami wizję rzeki wypływającej spod ołtarza świątyni, aby wszystko ożywić i spowodować owocowanie. Miłość Boga jest jak rzeka, która nawadnia i daje życie. Jej najbardziej podstawową formą jest to, że cały wszechświat, łącznie z nami, istnieje. To, co jest kochane, istnieje. To, co istnieje, jest chciane. Jezus przypomina o tym, gdy ukazuje nam Ojca jako dawcę słońca i deszczu, bez względu na to, czy ktoś na to zasługuje, czy nie. Ale to zaledwie początek, podwalina. Bóg zachęca proroka, aby stopniowo zanurzał się w rzece życia. To piękny obraz naszego powolnego oswajania się z Bożą miłością, ale też jej wieloetapowości i głębi. Nie chodzi tylko o to, byśmy jakoś istnieli. Bóg chce, abyśmy stali się Jego przyjaciółmi, świadomymi współpracownikami, bliskimi, którzy nie tylko czerpią życie z Niego, ale też odpowiadają miłością na miłość na podobieństwo Boga Trójcy.
Święta Edyta Stein zauważa, że powtarzalność, względnie ponawianie Eucharystii jest konieczne ze względu na nas, byśmy powoli przyswajali sobie „owoc Odkupienia”. Jest nim bez wątpienia miłość. Nie upodabniamy się do Chrystusa w jednym momencie, na poczekaniu. Dla ludzi to rzecz niemożliwa. Nie jesteśmy też przeobrażani w Chrystusa bez naszego współudziału i zgody.

Wzrastać w miłości…
W Drugiej Modlitwie Eucharystycznej celebrans zwraca się do Ojca: „Spraw, aby Lud Twój wzrastał w miłości”. Prosimy o to, aby wspólnota stawała się coraz bardziej kochająca. Ale co to tak naprawdę znaczy? Wzrost zakłada etapy i pewien cel, który ciągle nas wyprzedza. Od pewnego czasu ujmuje mnie to, jak działanie Boga wobec nas postrzega św. Tomasz z Akwinu. Jego zdaniem „człowiek doskonalony przyjmuje doskonałość na swój sposób”, czyli nieco prościej: Bóg, dając nam miłość, dostosowuje się do naszych możliwości, które przecież w nas ukształtował, stwarzając nas na tym świecie. Niczego nie da się wymusić, przyspieszyć, złamać i nagiąć. Bóg nie próbuje nam „wcisnąć” czegoś, czego nie chcemy lub nie potrafimy jeszcze przyjąć. Nie istnieje też jeden sposób przyjęcia miłości, nawet jeśli tworzymy jedną wspólnotę. Jako ludzie możemy nauczyć się miłości tylko w miarę upływu czasu i z uwzględnieniem „pojemności” naszego serca, naszej indywidualnej wrażliwości, różnego tempa nauki. We wspólnocie nie wszyscy idą tą samą drogą i z tą samą prędkością.
Na Eucharystię możemy spojrzeć jak na pewnego rodzaju szkołę i źródło. To samo jednak możemy powiedzieć o Kościele – Ciele Chrystusa. Zarówno podczas Eucharystii, jak i w Kościele, przyjmujemy miłość, ale równocześnie się jej uczymy. Nie tylko w kościele, ale w domu, pracy, w szkole. To znaczy, nie w pojedynkę, lecz razem i dzięki pomocy innych. Przychodzimy jako wspólnota na Mszę św., by wdrażać się, praktykować i utrwalać różne formy wspólnej modlitwy. Zaczyna się od zwykłej obecności, co uświadamia nam początkowe „Pan z wami”. Jesteśmy razem tuż obok siebie, nie zawsze znając się nawzajem. Potem prosimy o przebaczenie i uznajemy swoją kruchość i granice, które każdy z nas posiada. Przyznajemy się do tego, że w naszych relacjach możemy się ranić, ale nie musimy działać z głębi naszych ran. Milczymy i słuchamy słowa Bożego, homilii i poszczególnych modlitw. Dziękujemy, uwielbiamy Boga. Prosimy i wstawiamy się. Składamy siebie w ofierze razem z darami na ołtarzu. Przyjmujemy dary. Przeżywamy komunię. Podajemy sobie ręce i przekazujemy znak pokoju. Błogosławimy i życzymy sobie dobrze. Nawet ruch i postawy włączają nasze ciało w ten obieg miłości.

…nie można w izolacji
Zwróćmy uwagę, że dokładnie to samo dzieje się, gdy kochamy. Miłość to nie tylko uczucia, lecz przede wszystkim konkretne postawy i czyny: bycie obecnym, słuchanie, wdzięczność, mówienie, przyjmowanie, przebaczenie, zależność, dobre mówienie o sobie, szacunek, zauważanie siebie, komunia, która jest rodzajem bycia ze sobą bez słów. Dzięki różnym formom modlitwy uczymy się równocześnie, na czym polega miłość, i w tym samym momencie ją otrzymujemy. Wszystko po to, by po wyjściu z liturgii pamiętać, jak „się robi” miłość, i wiedzieć, że kolejną jej porcję dopiero co otrzymaliśmy za darmo. Na Eucharystii nie usłyszymy zbyt wielu słów o uczuciach. Być może nawet nie za wiele ich przeżyjemy, chociaż niewątpliwie, gdy rzeczywiście dziękujemy, może towarzyszyć nam radość i wzruszenie. Ale nie musi tak być.
A więc miłość podczas Eucharystii ukazuje się jako współgranie trzech rzeczywistości: modlitwy, konkretnych aktów i wspólnoty. Niewiele w naszym życiu możemy dokonać bez udziału innych. Nawet jeśli osiągniemy konieczną samodzielność i autonomię działania, wcześniej musimy być wprowadzeni przez innych w życie. Nikt z nas nie może sam udowodnić sobie, że jest kochany i wartościowy. Musimy to usłyszeć i poczuć, wręcz namacalnie. Wzrastać w miłości nie można w izolacji, tak jak nie można samemu powołać się do życia.

Uporządkowana i konkretna
Eucharystia jest pewnego rodzaju teatrem, grą, symfonią. I co tu dużo mówić, cechuje ją pewnego rodzaju surowość, tak bardzo nieraz odbiegająca od tego, co przeżywamy poza kościołem. Partytura tej symfonii jest już napisana. Ciekawe, że podczas Mszy św. nie ma zbyt wiele miejsca na spontaniczność i dowolność. Wszystko jest z góry ustalone. Modlimy się w pewnym sensie jak na zawołanie, pod dyktando, niezależnie od tego, jak się aktualnie czujemy. Kolejne formy modlitwy, gesty i słowa są dość przewidywalne do tego stopnia, że grozi nam przyzwyczajenie i otępienie. Przychodząc na wspólną celebrację liturgii, wchodzimy niejako w inną czasoprzestrzeń. Z dużej zmienności świata przechodzimy do czegoś w znacznej mierze niezmiennego. Przed niektórymi osobami w związku z tym otwierają się otchłanie nudy. Nie wiedzą, co mają ze sobą począć. Wyłączają uwagę. Bujają w obłokach rozproszeń. Ten sam schemat Eucharystii, który mimo wszystko zawiera wiele zmiennych elementów, pokazuje, że miłość opiera się też na pewnego rodzaju porządku. Miłość nie jest nieokreślona, chaotyczna i całkiem dowolna.
Miłość Boga podczas Eucharystii nie jest wlewana do naszego serca biernie, lecz o tyle, o ile podejmujemy konkretne ćwiczenia, o których wcześniej pisałem. Czasem małżonkowie pytają, jak w ich przypadku przekazywana jest łaska Boga. Czy tylko w dniu ślubu? To by znaczyło, że rola człowieka jest tu bez znaczenia. Łaska uświęca małżeństwo wtedy, gdy małżonkowie praktykują miłość, która nie pływa w oparach abstrakcji i westchnień. Wyraża się w tak wielu różnych formach, a nadto realizuje się pośród najbardziej prozaicznych, codziennych czynności. Łaska wspiera małżonków właśnie wtedy, gdy czynią miłość, a czynią ją właśnie dlatego, że otrzymali ją wcześniej od innych i ciągle czerpią z Eucharystii. Na podobnej zasadzie miłość Boga wciela się w życie każdego wierzącego, o ile opuszczając ściany kościoła, stara się z Bożą pomocą słuchać innych, dziękować, dzielić się tym, co otrzymał. A owoce tej miłości przynosi ponownie na Eucharystię.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki