Załóżmy, że para żyje już kilka lat w związku małżeńskim. Oboje nie praktykują. I nagle jedna z osób nawraca się, zaczyna często chodzić do kościoła, a we współmałżonku rodzi się bunt…
Marcin Gajda: – Wszystko zależy od konkretnej sytuacji, bo każda jest inna. Może być tak, że ta osoba, która jest religijnie pobudzona, przeżywa nawrócenie w sposób zrównoważony i zwraca się do swojego małżonka z coraz większą miłością. A może być tak, że zaczyna religijnie „przeginać” i uciekać ze związku. Jest to trochę zrozumiałe, bo nawrócenie ma na początku znamiona zakochania i może być paradoksalnie odebrane przez drugą stronę jako zagrożenie dla jedności małżeńskiej. Ważne jest to, że dojrzała duchowość nigdy nie zagraża jedności małżeństwa. Jeżeli jednak dochodzi do pewnej przesady, do dewocji, to wtedy wzbudza lęk w drugiej stronie i utwierdza ją w przekonaniu, że to jest coś niedobrego i niebezpiecznego. Do tej pory małżeństwo spędzało wieczory i weekendy wspólnie, a teraz żona lub mąż częściej przebywa w kościele i na rekolekcjach niż w domu. Powstaje ryzyko sprzężenia zwrotnego. Osoba nierozbudzona religijnie czuje się zagrożona, co osoba nawrócona odbiera jako atak – a jej nerwowa reakcja jeszcze bardziej upewnia małżonka, że to jest coś niedobrego. Tymczasem najczęściej nie chodzi o atak na religię czy na Boga, tylko o lęk o relację. W takiej sytuacji miłość zamiast rosnąć, zaczyna słabnąć i to na pewno nie jest dobry owoc. Oczywiście są przypadki, gdy druga osoba jest ideologicznie wroga Kościołowi i ma tak duży opór, że utrudnia życie duchowe osobie nawróconej. Na przykład na zakaz chodzenia na niedzielną Eucharystię nikt nie powinien się zgadzać.
Monika Gajda: – Dużo zależy w tej sytuacji od dialogu małżeńskiego. Bardzo ważne jest wyrażanie wprost swoich potrzeb nie tylko dotyczących życia codziennego, ale także duchowego. Potrzeby jednej i drugiej strony są tak samo ważne. Kluczowe jest to, aby małżonkowie usłyszeli je w spokojnej rozmowie i by mówili o swoich uczuciach. W ten sposób dochodzi się do porozumienia i szukania rozwiązań. Ważne, by dojść do konkretnego rozwiązania akceptowanego przez obie strony.
Czyli miarą prawdziwego nawrócenia jest zacieśnienie relacji małżeńskiej pomimo różnic w przeżywaniu wiary?
Monika: – Jedność małżeńska powinna być na pierwszym miejscu. To nasze pierwsze powołanie. Dopiero później jest rodzicielstwo, służba społeczeństwu i Kościołowi. Jeżeli praktyki religijne oddalają nas od małżonka, to są one zaprzeczeniem miłości.
Marcin: – Zdarzają się sytuacje, że osoba, która weszła na drogę głębszego przeżywania wiary zaczyna widzieć pewne rzeczy inaczej. Na przykład że to, co było dla niej dotąd dopuszczalne, już w tym momencie nie jest. Wnosi to pewien ferment do związku i może powodować konflikty. Częściej jednak zdarza się tak, że osoba nierozbudzona religijnie jest przyzwoita, a małżonek religijny nagle radykalnie się oddala. Niestety wszystko możemy polać sosem duchowym i usprawiedliwiać w ten sposób. W naszej pracy terapeutycznej spotkaliśmy się z przypadkiem, gdzie kierownik duchowy stał się tak bliski pewnej kobiecie, że jej mąż poszedł zupełnie w odstawkę. Takie sytuacje pokazują, że to przeżycie religijne nie było autentyczne lub przeżywane było w sposób niedojrzały i płytki. Czasami niestety nawet duszpasterz mniej lub bardziej świadomie podburza jednego z małżonków przeciwko drugiemu, wymuszając przyjście np. na modlitwę czy spotkanie wspólnoty.
Czy w takim razie małżonkowie powinni zawsze razem wchodzić do wspólnot religijnych? Co zrobić, gdy tylko jedno z nich ma taką potrzebę?
Monika: – Ideałem jest wejście obojga małżonków do wspólnoty. To dla nich bardzo budujące, bo współdzielą pewne doświadczenie duchowe. Jednak nie zawsze jest to możliwe. Ważne, by spojrzeć na to, czy zaangażowanie we wspólnotę nie powoduje, że oddalamy się od siebie. Ono powinno mieć widoczny skutek w tym, że jestem lepszą żoną czy lepszym mężem. Znamy sytuacje, w których zaangażowanie męża lub żony we wspólnotę było tak wielkie, że druga osoba była opuszczona w domu.
Marcin: – Mamy prawo jako małżonkowie przeżywać coś inaczej i odrębnie. Jedno ma jakąś pasję i druga osoba może tej pasji nie współdzielić. Oczywiście przeżycie duchowe to coś o wiele ważniejszego i głębszego od zwykłej pasji. Pragnienie współdzielenia miłości do Boga to co innego niż dzielenie pasji jazdy na motocyklu. Każde zaangażowanie zewnętrzne powinniśmy oceniać po jego owocach. Jeżeli mąż lata na paralotni, wraca do domu i jest dobrym mężem i ojcem, to nie ma problemu. Ale jeżeli przez to przestaje właściwie funkcjonować w relacji, bo pasja go tak pochłania, wówczas zapala się czerwona lampka. Wiele osób ma wielkie pragnienia, aby współmałżonek dzielił z nimi zaangażowanie, ale tak się nie dzieje. Błąd wielu wierzących małżonków polega na tym, że myślą, iż niechęć wobec danej formy modlitwy czy grupy kościelnej to niechęć do Boga. A często jest to niechęć do typu czy charakteru konkretnej wspólnoty. Załóżmy, że jest to bardzo żywiołowa wspólnota charyzmatyczna, ze śpiewem, tańcem itd. Dla jednej osoby to świetny sposób przeżywania wiary, a dla drugiej jest to nie do przejścia, bo lepiej by się czuła w grupie kontemplacyjnej. Jeżeli osoba zaangażowana nie zorientuje się, że wcale nie chodzi o niechęć do Boga, ale do danej formy religijnej i przeżywania relacji z Bogiem, i będzie ciągle nagabywać współmałżonka, spowoduje u niego narastający opór wynikający z ograniczenia wolności i poczucia przymusu. I tutaj rodzi się wiele konfliktów.
…i poczucie braku zrozumienia ze strony współmałżonka. To dobrze, jeżeli szukamy innych osób, z którymi możemy dzielić się duchowymi przeżyciami? Czy na przykład osobne wyjazdy na rekolekcje mogą mieć pozytywny efekt?
Marcin: – Upraszczając, jeżeli wyjeżdżamy z przyjaciółką na dwa dni, a potem z mężem na dziesięć dni, to wszystko wydaje się w porządku. Jeżeli byłoby odwrotnie, to jest już coś niepokojącego. Oczywiście to naturalne, że mamy potrzebę porozmawiania o sprawach, których nie możemy dzielić ze współmałżonkiem. Mamy też przecież prawo do przyjaźni z kimś spoza małżeństwa. Chodzi jednak o to samo, o czym mówiliśmy wcześniej: czy te relacje powodują, że wracamy do domu z większą miłością do męża lub żony, czy jeszcze bardziej zdystansowani, nieufni i w izolacji.
Wiara wydaje się sprawą bardzo indywidualną i wyzwaniem jest znalezienie wspólnego sposobu jej przeżywania, znalezienie duchowości małżeńskiej…
Marcin: – Pytanie czy coś takiego w ogóle istnieje (śmiech). Jest tutaj wiele teorii. Oczywiście małżeństwo może przyjąć jakiś model duchowości i nią żyć, ale nie ma jednego uniwersalnego modelu duchowości małżeńskiej. Bardziej istotne od nazwy jest to, że ile jest małżeństw, tyle dróg przeżywania wiary.
Monika: – Wbrew pozorom najważniejsza nie jest wspólna modlitwa, ale dialog małżonków, który pozwala na wspólne poszukiwanie drogi wyrażania się duchowości. Polecamy taką formę spotkania, która jest podobna do formy spotkań małżeństw Domowego Kościoła. Nazwaliśmy ją „zasiadaniem małżeńskim”. To podczas tych spotkań ustalamy konkretnie, jak chcemy się modlić, jak przekazywać wiarę dzieciom itd. Kiedy w rodzinie są małe dzieci, modlitwa wygląda inaczej niż wtedy, gdy już podrosną. Warto to zmieniać. Dobrym rozwiązaniem jest słuchanie razem konferencji duchowych i dzielenie się przemyśleniami.
Wiele małżeństw jest skrępowanych wspólną modlitwą i szybko ją zarzuca. Jak to przezwyciężyć?
Marcin: – Gdy rozpoczynamy wspólną drogę duchową, ważna jest duża wrażliwość na drugą osobę. Dla niektórych, nie z powodów duchowych, ale osobowościowych i emocjonalnych, modlitwa spontaniczna jest bardzo trudna i powoduje lęk oraz skrępowanie. Zanim zaczniemy się modlić, warto usiąść razem przy kawie bez telewizora, poczytać wspólnie jakąś książkę, podyskutować, wymienić się przemyśleniami. Warto dla tej drugiej osoby zrobić krok w tył i na przykład zamiast modlitwy spontanicznej, zaproponować dziesiątkę różańca. Ważne, by nikogo do niczego nie zmuszać. Jezus na kartach Ewangelii ani razu nie powiedział „Musisz pójść za Mną”. Każdy z nas powinien czuć się wolny także na modlitwie. Niestety często pojawiają się wzajemne pretensje, że ktoś nie chce się modlić w taki czy inny sposób i nie dostrzega, że ma przy sobie kogoś bardzo pięknego, ale przeżywającego relację z Bogiem w inny sposób.
Monika: – Ważne jest to, żeby się nie porównywać z innymi małżeństwami. Czasami ludzie patrzą na nas i pytają: dlaczego u nas w małżeństwie tak nie jest? Nie jest i nawet nie powinno być, bo jesteście inni. Podpatrywanie, jak inni się modlą, jest OK, ale sztywne naśladowanie może być dla danego małżeństwa rujnujące.
Czy robienie takiego kroku w tył jest uzasadnione, gdy będzie to rzutowało na rozwój duchowy danej osoby?
Marcin: – Taki krok w tył jest tak naprawdę krokiem w przód, bo rozwój duchowy jest to rozwój relacji, więzi i miłości do Boga i do drugiego człowieka, a nie coraz większa wiedza religijna czy uczestnictwo w kolejnych rekolekcjach. Ten krok w tył oznacza bycie bardziej zaangażowanym w relację z mężem czy żoną i budowanie miłości. Oznacza też szacunek dla indywidualnej drogi rozwoju duchowego współmałżonka. A to jest potężny krok do przodu.
dk. Marcin i Monika Gajdowie
Marcin jest lekarzem medycyny, magistrem nauk o rodzinie, terapeutą. Monika
pedagogiem ogólnym i specjalnym oraz terapeutą. Są małżeństwem od 1991 r., mają czwórkę dzieci. Od czerwca 2016 r. Marcin jest duchownym Kościoła Katolickiego (diakon stały). Od lat prowadzą działalność terapeutyczną, konferencyjną i rekolekcyjną, w sposób szczególny w tematyce relacji. Autorzy książek Rodzice w akcji, Rozwój. Jak współpracować z łaską?, Świątynia. Wprowadzenie do kontemplacji. Strona internetowa małżonków: www.gajdy.pl