Chcąc nakierować wiernych na dostrzeżenie, jak ważna jest liturgia, autorzy Sacrosanctum concilium zaczynają od odniesienia do koncepcji Kościoła: „To jednak, co w Kościele jest ludzkie, nastawione jest na to, co Boskie, i temu podporządkowane; to, co widzialne, prowadzi do rzeczywistości niewidzialnej; życie czynne wiedzie do kontemplacji; a to, co doczesne, jest drogą do przyszłego miasta, którego szukamy” (SC 2). To rozpisanie na cztery zdania prawdy o tym, że nasze życie jako chrześcijan jest sakramentem, a więc widzialnym znakiem niewidzialnej łaski (zob. KKK 1084). A przynajmniej nie powinniśmy rezygnować ze starań, by takie było.
We frazie tej niesłychanie mocno powiązane ze sobą zostają sacrum oraz profanum. A precyzyjniej mówiąc, Kościół, a więc i każdy z nas, zostaje opisany jako przestrzeń, w której doczesność jest przekształcana mocą łaski i wszystko, co w codzienności stanowiło ziarno Bożej prawdy, zaczyna się rozwijać w kierunku wieczności. Jezus w Wieczerniku powiedział, że każdą latorośl, która w Nim przynosi owoc, Ojciec oczyszcza, aby jeszcze hojniej owocowała (zob. J 15, 2). Oczywiście odnosi się do wierzących w Niego, jednak podobna dynamika wydarza się i w wiernych – jesteśmy powołani do takiego życia, które przekształca nas i świat wokół nas, przecież nie bez powodu Pan powiedział, że jesteśmy solą ziemi i światłem świata. Obraz ten wskazuje, że sama nasza obecność w świecie, o ile współpracujemy z łaską, sprawia, że ten ostatni się przyjaźniejszy dla człowieka i zdrowszy.
Spotkanie z rzeczywistością
Tyle o ideale, spojrzyjmy trzeźwo na realia. Warto w tym celu zrobić rachunek sumienia ze swojej hierarchii wartości oraz troski o cnoty kardynalne, a szczególnie roztropność. Ona pozwala nam dobrać właściwe środki do podejmowanych działań, a same działania dobierać tak, by prowadziły do właściwego dla osoby wierzącej celu. Ten zaś jasno jest wskazany w przytoczonym cytacie – niebieskie Jeruzalem. Można powiedzieć żartem, że do tego miasta prowadzą schody, bo przyjmując opisaną optykę w życiu, stajemy się dla postronnych dziwakami, szaleńcami, a bywały czasy i wciąż są miejsca, w których postępowanie według tej hierarchii wartości czyni z uczniów Chrystusa „społeczne zagrożenie”, a to z kolei prowadzi wielu z nich do męczeństwa.
Mówiąc inaczej, bycie sakramentem Bożej obecności w świecie nie należy do łatwych doświadczeń, bo uchodzi się za kogoś niby rozsądnego, a jednak momentami odklejonego od rzeczywistości. Nie bez powodu św. Paweł pisze w Pierwszym Liście do Koryntian, że Chrystus ukrzyżowany jest „zgorszeniem dla Żydów i głupstwem dla pogan” (1 Kor 1, 23). Upodobniając się do Niego, będziemy tak samo traktowani. Serio traktując Jego natchnienia i żyjąc według zasady, że nasza ojczyzna jest w niebie, dla wielu pozostaniemy niezrozumiali.
Najwyraźniej to chyba widać w podejściu do dwóch sakramentów w służbie wspólnoty: kapłaństwa i małżeństwa. Skoro tu mówię o świeckich, skupię się na drugim z nich. Kością niezgody czy też powodem niezrozumienia, a nawet oskarżeń o okrucieństwo i bezduszność, są słowa Jezusa, powtórzone przez wszystkich synoptyków, w tym św. Mateusza dwa razy: „Każdy, kto oddala swoją żonę – chyba że w przypadku nierządu – a bierze inną, popełnia cudzołóstwo. I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo” (Mt 5, 32; 19, 9; Mk 10, 2–12; Łk 16,18) oraz potwierdzone u św. Pawła (zob. 1 Kor 7, 10n). Można zignorować tak wyraźnie i wielokrotnie potwierdzone nauczanie, wcześniej jednak warto przyjrzeć się, z czego wynika tak mocny nacisk Chrystusa na nierozerwalność małżeństwa.
Szkoła komunii
W Liście do Efezjan czytamy, że życie małżeńskie to wielka tajemnica w odniesieniu do Chrystusa i Kościoła (zob. Ef 5, 21–33), bo jedność męża i żony, oparta na miłości, wierności i uczciwości małżeńskiej, jest znakiem relacji Pana i jego Umiłowanej. Oznacza to, że mężczyzna i kobieta ślubując sobie, deklarują jednocześnie, że swoim wspólnym życiem i wzajemnym odniesieniem się do siebie będą mówić światu o miłości Chrystusa i jego Kościoła.
Jaką wymowę w tym kontekście ma rozwód? Paleta opcji jest szeroka, bo też różnie powody rozwodów i one same wyglądają. Generalizując – jeśli spojrzymy na małżeństwo sakramentalnie, jest to pokazanie: Chrystus może zostawić swój Kościół i poszukać innej wspólnoty lub Kościół może istnieć bez Chrystusa, kochając innego boga. Owszem, są sytuacje, kiedy jedynym rozwiązaniem, ocalającym członków rodziny czasem wręcz na poziomie biologicznym, jest separacja, jeśli jednak w takiej sytuacji zachowujemy wierność wobec małżonka, nadal w jasny sposób komunikujemy istniejącą pomiędzy mężem i żoną jedność. Tu ma ona charakter krzyża, ale może za rzadko mówimy w Kościele, że życie małżeńskie i rodzinne ma także ten aspekt. Cóż, najwyraźniej mentalność rodem z komedii romantycznych najwyraźniej przesiąka także do kaznodziejstwa, chociaż trudno uznać ją za przesadnie dojrzałą. Trudna jest ta mowa? Tak, trudna, jednak dopiero w tym świetle widać, że bez Bożej łaski to zadanie, choć wpisane w naszą naturę, jest ekstremalnie trudne do udźwignięcia.
Ojcowie soborowi w Lumen gentium napisali: „W wypełnianiu tej misji [ewangelizacji] bardzo cenny okazuje się ten stan życia, który uświęcony jest osobnym sakramentem, mianowicie życie małżeńskie i rodzinne. (…) Tam małżonkowie znajdują powołanie do tego, aby dla siebie nawzajem i dla swoich dzieci być świadkami wiary i miłości Chrystusa. Rodzina chrześcijańska donośnym głosem przepowiada zarówno obecne moce królestwa Bożego, jak i nadzieję błogosławionego życia” (LG 35). Skoro bycie mężem/żoną, ojcem/matką ma być formą ewangelizacji, to warto się zastanowić, jak wiele osób przed zawarciem ślubu zapytało: „Abba, czy to jest właściwy dla mnie człowiek?” albo prościej i bardziej praktycznie: „Jakim rodzicem dla naszych dzieci będzie ten człowiek? Czy chcę, by moje dzieci były do niego podobne?”. Jak wiele par dało sobie czas, zachowując czystość i żyjąc każde na swoim, na przyjrzenie się swojej relacji i motywacjom zawarcia związku? I jak brak tego typu pytań i podejścia przekłada się na to, jak potem wyglądają małżeństwa, rodziny i podejście do rozwodów?
Dla mnie ideałem w podejściu do tych kwestii pozostaje sługa Boży Jerzy Ciesielski. Poznał swoją przyszłą żonę w grupie duszpasterskiej prowadzonej przez ks. Karola Wojtyłę. Po dłuższym czasie randkowania stwierdził, że to jest ta kobieta, której szukał, ale zanim się zdeklarował, pojechał na kilka dni osobistych rekolekcji do Tyńca, żeby tę decyzję przedstawić Bogu. Poprosił ją o rękę dopiero wtedy, kiedy miał pewność, że wybrał zgodnie z Bożą wolą.
Najważniejsze pytanie
Najważniejszym pytaniem, jakie powinniśmy sobie stawiać, pozostaje to, na ile moja nadzieja jest zakotwiczona w niebie. Sakrament małżeństwa to jedynie przykład, choć dotyczący chyba największej liczby katolików, jak słowa mówiące o sakramentalności naszej obecności w świecie przekładają się na praktykę życia. Odpowiedź na pytanie, na ile jesteśmy gotowi na przyjęcie takiej perspektywy lub dorastanie do tego przyjęcia, pozostaje otwarte dla każdego z ochrzczonych i musi odpowiadać na nie sam, bo sam poniesie konsekwencje udzielonej odpowiedzi.