Logo Przewdonik Katolicki

Chrześcijaństwo bez błędów

Monika Białkowska
Uroczystości Bożego Ciała. Jasło, 30 maja 2024 r. | fot. Marek Dybas/Reporter/East News

Komisja Nauki Wiary, wydając dokument o właściwym rozumieniu chrześcijańskiej religijności, odnosi się do nadużyć, jakie w ostatnich latach można było obserwować w Kościele w Polsce. To ważny tekst, który może być zarówno pomocą, jak i ostrzeżeniem.

Można zaryzykować stwierdzenie, że człowiek był religijny od swoich początków. Zostawiając nawet na boku podania i mity, a skupiając się jedynie na danych, jakie przynosi nam archeologia, można z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że człowiek nigdy nie zgadzał się na fakt, że miałby kończyć się na ziemi. Jego religijność, nawet jeśli ograniczała się do darów składanych wraz z ciałem do grobu – a więc „zmarnowanego” wysiłku, pracy, pożywienia” – bez wątpienia była rodzajem wychylenia się człowieka poza to, co widzialne, ziemskie i zamknięte w samym tylko rozumowym poznaniu.
Człowiek od zawsze szukający niewidzialnego Boga, od zawsze w swoim poszukiwaniu narażony był na błędy. Nie ma w tym niczego niezwykłego. Będąc w naturalny sposób otwartym na transcendencję i poszukującym, jest jednocześnie zdany na swoje mocno ograniczone poznanie. Błędy popełniał zatem lud Izraela, choćby przez koncentrację na darach ofiarnych i zaniedbanie miłości. Od błędów nie jest wolne również chrześcijaństwo. To właśnie tym błędom poświęcony jest najnowszy dokument Komisji Nauki Wiary KEP „O właściwym rozumieniu chrześcijańskiej religijności”. Jego celem jest pomoc w odróżnianiu zdrowych form religijności od tego, co zdarza się praktykować, a z chrześcijaństwem jest sprzeczne.

Sekularyzacja
Chrześcijaństwo zsekularyzowane to jedna z form błędu, który zdaniem Komisji Nauki Wiary szczególnie zagraża dziś naszej religijności. Sekularyzacja ta polega na rozdzieleniu lub wręcz przeciwstawieniu wiary i religijności. Od połowy XX wieku religijność (czyli zewnętrzne praktyki) przedstawiana bywa jako zabobon, a przez to jako zagrożenie dla wiary. To właśnie w tym nurcie publiczny kult przeciwstawia się pobożności indywidualnej, a osobiste sumienie – doktrynie moralnej Kościoła. Pomniejsza się również rolę Tradycji i Urzędu Nauczycielskiego Kościoła na rzecz indywidualnej interpretacji Pisma Świętego, a większe znaczenie niż wspólnotowa celebracja ma tu indywidualne doświadczenie wiary. Kapłaństwo służebne stawiane jest na równi z kapłaństwem wspólnotowym w ten sposób, że zacierają się różnice między świeckimi a duchownymi w Kościele. Nurt ten odrzuca rozumienie Eucharystii jako składanej przez kapłana in persona Christi i umniejsza wartość życia konsekrowanego, a poprzez zburzenie równowagi między głoszeniem słowa a celebrowaniem sakramentów prowadzi do pomniejszania roli sakramentów.
Inną formą sekularyzacji chrześcijaństwa jest „spłaszczenie wiary”, polegające do sprowadzenia jej do wymiaru miłości bliźniego czy działalności charytatywnej kosztem sakramentów czy liturgii. Jezus Chrystus przestaje tu być Zbawicielem, a staje się jedynie nauczycielem ogólnoludzkich wartości.
„Należy zdecydowanie podkreślić, że tendencje sekularystyczne pozostają w istotnej sprzeczności z chrześcijaństwem jako religią objawioną przez Boga i wyrażającą się poprzez akty moralnej cnoty religijności wyrastającej nie z naturalnego odruchu człowieka, lecz z łaski Bożej, czyli teologalnych cnót wiary, nadziei i miłości. Takie elementy chrześcijaństwa, jak: publiczne formy kultu, instytucja kapłaństwa, wymiar ofiarniczy Eucharystii czy zewnętrzne i obiektywne formy instytucjonalne, są integralnymi elementami wiary, z której wypływają, którą wyrażają i której służą. Jeśli chrześcijaństwo jako religia objawiona ma zachować tożsamość, to elementy te nie mogą zostać ani usunięte, ani poddane sekularyzacji” – czytamy w dokumencie Komisji Nauki Wiary KEP.

Gorliwość
Inną formą wynaturzenia w łonie chrześcijaństwa i błędem, z którym spotykamy się niemal na co dzień, jest wypaczona gorliwość. Jej charakterystyczną cechą jest zdeformowanie i nadanie głównego znaczenia czemuś, co ze swojej natury jest niższe i podporządkowane. Wypaczona gorliwość ma swoje przyczyny w odrzuceniu rozumności w wierze. Wynikać może czasem z niezdrowej ciekawości, koncentracji na cudownościach, z rozumienia wiary jako rzeczywistości, która nie tyle przewyższa rozum, ile jest wręcz irracjonalna.
To właśnie ten błąd tłumaczyć może łatwość, z jaką wielu chrześcijan poddaje się dziś władzy ludzi przekonujących o głosach, które słyszą (rzekomo Bożych), lub o cudach, które czynią. Ten błąd tłumaczyć może również popularność setek rzekomych objawień, które są rozpowszechniane szeroko nawet przez duchownych, choć nie mają żadnej aprobaty Kościoła ani nawet oparcia w rozumie (jak ten dotyczący Maryi, która w czasie pandemii rzekomo miała polecać gromadzenie konserw). Ten błąd prowadzi również gorliwych przecież chrześcijan pod drzewa czy okna, w których dostrzegają twarze Jezusa czy Maryi. Zbyt duża koncentracja na objawieniach prywatnych i nadmierne skupienie uwagi na cudach, owszem, wynikają z gorliwości. Gorliwość w wierze jest dobra. Chrześcijaństwo jednak – jak pisał Jan Paweł II w encyklice Fides et ratio – unosi się zawsze na dwóch skrzydłach, które muszą być jednakowo silne: na wierze i na rozumie.

Zabobon
Odmianą wypaczonej gorliwości, dostrzeganą przez Komisję Nauki Wiary w polskiej religijności jest zabobon. Brzmieć to może zaskakująco w XXI wieku, w którym dostęp do bezpłatnej edukacji jest powszechny. Zabobonem jednak nazwane jest tutaj magiczne podejście do wiary z przekonaniem, że to nie wiara ma znaczenie, ale sam kult, pewne praktyki, który należy wykonać, by uzyskać oczekiwany efekt – bez jakichkolwiek wewnętrznych, duchowych dyspozycji człowieka.
„Chrześcijanin ulega pokusie zabobonu, gdy upatruje źródła skuteczności modlitwy nie w dobroci i mocy Bożej oraz łasce uświęcającej, ale w jakiejś określonej formie albo liczbie praktyk modlitewnych” – czytamy w dokumencie. „Należy pamiętać, że uczestnictwo w liturgii Kościoła (…) jest skutecznym oraz owocnym narzędziem przyjmowania łaski Bożej jedynie wówczas, gdy odpowiada mu właściwe usposobienie wewnętrzne, którego wyrazem jest stan łaski uświęcającej, a nie określone doświadczenie emocjonalne czy stany świadomości”.
Wydaje się, że tym, co mogą tu mieć na myśli autorzy dokumentu, są z jednej strony „magiczne rytuały” znane od lat – choćby różnego rodzaju modlitewne „łańcuszki”, niegdyś zostawiane na ławkach w kościele z poleceniem, by przepisać je określoną liczbę razy, a dziś rozsyłane w mediach społecznościowych. W sposób magiczno-zabobonny może być potraktowana również bardzo wymagająca nowenna pompejańska, która polecana jest jako ta modlitwa, która „na pewno zostanie wysłuchana”. Z drugiej strony wspomnienie o doświadczeniach emocjonalnych czy stanach świadomości kieruje uwagę na różnego rodzaju grupy charyzmatyczne, w których to ekstaza czy stan omdlenia traktowany jest jako znak Bożego błogosławieństwa czy Bożej obecności, skuteczniejszy i „prawdziwszy” od sakramentów.

Święci i szatan
Wypaczona gorliwość objawiać się może również w odniesieniu do świętych. Dzieje się tak wówczas, gdy to nie Bóg postrzegany jest jako źródło łask, ale sama osoba świętego czy świętej. „Chrześcijański kult świętych może się wówczas niebezpiecznie zbliżyć do (…) politeizmu mającego na celu zaskarbienie sobie życzliwości i pomocy takiego czy innego patrona za pomocą zewnętrznych praktyk modlitewnych”. Podobnemu wypaczeniu może ulec kult relikwii, traktowanych jako talizmany przynoszące pomyślność.
Inną odmianą wypaczonej gorliwości jest fascynacja światem złych duchów, czyli „przywiązywanie zbyt wielkiej wagi do działań złego ducha, niezdrowa fascynacja egzorcyzmami czy upatrywanie głównej bądź jedynej drogi wyjścia z doświadczanego lub czynionego zła w tak zwanej modlitwie o uwolnienie – przy jednoczesnym zaniedbywaniu regularnych praktyk sakramentalnych, ascetycznych i modlitewnych”.
Chrześcijanie owszem, wierzą, że istnieje osobowe zło, ale jednocześnie wierzą również, że Opatrzność Boża i Jego zbawcza łaska są nieproporcjonalnie silniejsze.
„Jeśli to szatan, a nie Bóg jedyny, Stwórca i Pan wszystkich bytów widzialnych i niewidzialnych, staje się dla wierzącego człowieka głównym przedmiotem zainteresowania czy wręcz fascynacji, jeśli to jego działaniom realnym bądź potencjalnym poświęca on więcej uwagi i czasu niż zbawczym działaniom Boga, to można zasadnie domniemywać, że religijność tego człowieka uległa wypaczeniu”.
Wydaje się, że z największą ostrożnością należy tu traktować zwłaszcza tych, którzy nauczają czy próbują nauczać o Bogu, powołując się nie tyle na słowa Ewangelii, ile na słowa szatana (na przykład z egzorcyzmów). Szatan jako ojciec kłamstwa nigdy nie może być nauczycielem żadnej prawdy.

Powrót herezji
Komisja Nauki Wiary jako wypaczoną gorliwość wymienia również „pokusę manichejską”. Manicheizm jest starym prądem religijno-filozoficznym, wywodzącym się z III wieku, opartym na dualizmie: na przekonaniu, że w świecie toczy się nieustanna walka między dobrem a złem. Człowiek ze swojej natury jest zły i niezdolny do przekroczenia tego zła, stale do tego zła będzie powracał. Ten sposób rozumienia świata, popularny w niektórych środowiskach, fałszuje przekaz chrześcijański. Wierzymy bowiem, że zbawienie, które dokonało się w Jezusie Chrystusie, zwyciężyło moc zła. Zło istnieje, ale człowiek z Bożą łaską może być tym, który wzrasta w dobru i miłości.
Również obecny gdzieniegdzie katastrofizm nie odpowiada prawdzie chrześcijańskiej. Świat nie jest królestwem szatana, ale mimo grzechu pierworodnego pozostaje dziełem Boga, które „było bardzo dobre”. Wierzymy, że Bóg u końca czasów nie będzie dążył do jego zniszczenia, ale że przyjdzie jako dobry Stwórca, który w Chrystusie odnowił całe stworzenie.
W postawie gnostyckiej czy pelagiańskiej, podobnie jak w manicheizmie, również powracają błędy chrześcijan pierwszych wieków. Gnostycyzm to przekonanie, że sama znajomość Ewangelii wystarcza do osiągnięcia doskonałości, że zbawienie jest następstwem zdobytej wiedzy. „Ta intelektualizacja niewiele ma wspólnego z pokornym poszukiwaniem zrozumienia wiary (fides quaerens intellectum), jest kierowaniem się bardziej własnym przekonaniem aniżeli natchnieniami Ducha Świętego i nauczaniem Kościoła” – czytamy w dokumencie Komisji Nauki Wiary.
Tak jak współcześni gnostycy stawiają na rozum, tak pelagianie opierają się na sile własnej woli, która chce dążyć do doskonałości. W chrześcijaństwie jednak zbawienie nie przychodzi z mocy człowieka i sam człowiek nie może go sobie wypracować ani własnym rozumiem, ani własną wolą. Jest ono wyłącznie darem, owocem łaski Bożej, z którą człowiek współpracuje.

Zdrowo, czyli jak?
Na czym zatem polega zdrowa religijność chrześcijańska? Przede wszystkim – na unikaniu powyższych błędów. Chrześcijanin rozumie, że to nie tylko on szuka Boga, ale że to Bóg pierwszy wychodzi do niego ze swoją łaską. To nie konieczność zaspokojenia własnych potrzeb skłania nas do aktów kultu, ale miłość. To z miłości wyrasta adoracja i modlitwa, w miłości ma swój początek każda ofiara, przyrzeczenie czy ślub, z miłości chrześcijanin wypełnia to, co jest jego religijnym obowiązkiem.
Nie ma zdrowej religijności chrześcijańskiej bez miłości i nie ma jej bez wiary, która uznaje hierarchię prawd. Nie ma jej również bez nadziei, chroniącej zarówno przed rozpaczą, jak i zuchwałą ufnością, która przecenia własne możliwości i odrzuca wysiłek nawrócenia. Wszystkie zewnętrzne akty religijne w tych właśnie trzech cnotach mają swoje źródło i tych cnót są wyrazem. Tylko w ten sposób chrześcijaństwo pozostaje zdrowe – to znaczy prawdziwe.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki