Zapewne bylibyśmy skłonni powątpiewać, czy człowiek, którego historia (zwłaszcza ta pośmiertna) jest pełna tylu niezwykłych zdarzeń, istniał naprawdę i czy aby na pewno jego biografia nie jest zlepkiem życiorysów kilku świętych. Parę przykładów. Andrzej Bobola ukazywał się różnym ludziom po swojej śmierci – ostatnio w latach osiemdziesiątych XX wieku. Jego ciało w niewytłumaczalny sposób zachowało się od rozkładu i zostało wystawione przez komunistów jako eksponat w muzeum. Mieszkańcy Warszawy przypisywali mu wymodlenie Cudu nad Wisłą. Józef Piłsudski rozważał zbrojną wyprawę na zajęty przez bolszewików Połock w celu odzyskania jego relikwii. Jest on jedynym świętym, poza Matką Bożą i św. Józefem, któremu papież poświęcił osobną encyklikę.
Kilka razy św. Andrzej został niemal zupełnie zapomniany, a potem nagle o sobie przypominał. Ostatnio znowu staje się coraz bardziej znany. Coraz więcej osób modli się do Boga za jego pośrednictwem i wiele uważa, że doświadczyło szczególnych łask.
Można tu jednak zauważyć pewien paradoks – ten sam zakonnik, o którego beatyfikację prosili królowie i którego relikwie były przedmiotem międzynarodowych negocjacji, przeżył doczesne życie tak zwyczajnie i skromnie, że do niedawna nie było nawet wiadomo, gdzie się urodził, a jego losy zostały rzetelnie i szczegółowo opisane dopiero trzy wieki po jego śmierci.
Święty z charakter(ki)em
Kiedy młodzi jezuici kończą naukę, czeka ich jeszcze ostatni etap formacji, nieco podobny do nowicjatu. To tak zwana trzecia probacja, trwająca rok i poświęcona na szczególne skupienie się, po latach studiów, na własnej duszy – czas na pracę nad pobożnością i gorliwością, wzrastanie w cnotach i wykorzenianie wad. Andrzej odbył trzecią probację w Nieświeżu (obecnie na Białorusi) wraz z jedenastoma współbraćmi między wrześniem 1622 roku a lipcem 1623 roku. Ich opiekun, nazywany instruktorem, o. Filip Frisius, człowiek bardzo wnikliwy i wymagający, prowadził zapiski na temat przebiegu probacji. Dowiadujemy się z nich, że ks. Andrzej Bobola „odbył wszystkie przepisane próby”. Tak jak w nowicjacie, były to miesięczne rekolekcje (do których ponoć bardzo się przykładał), prace służebne w kuchni i pielgrzymka żebracza. W razie potrzeby potrafił zapominać o sobie i ze spokojem znosić niewygody. Gorliwie i ku wielkiemu zadowoleniu słuchaczy oddawał się pracy duszpasterskiej wśród ludu. Zauważono u niego wyraźne postępy na drodze do świętości: w miłości bliźniego, prostocie, otwartości, umiłowaniu ubóstwa i przywiązaniu do zakonu. Ojciec Frisius określił temperament Boboli jako choleryczno-sangwiniczny. Pochwalił go za energię i zaciętość w walce z wadami.
Te ostatnie nie umknęły jednak jego uwadze. Były to: wybuchowość, niecierpliwość, zbytnie przywiązanie do własnego zdania i łatwe poddawanie się emocjom. Andrzej miewał też problemy ze wstrzemięźliwością w jedzeniu i piciu oraz panowaniem nad mową. Poza tym powinien pracować nad cnotą obojętności wobec decyzji przełożonych, bo kiedy dowiedział się, że po zakończeniu trzeciej probacji ma zostać w Nieświeżu, był wyraźnie przygnębiony.
Wygląda na to, że Andrzej Bobola to święty z charakterem – a nawet z charakterkiem. Z zapisków na jego temat poczynionych podczas probacji i później wynika, że był obdarzony gwałtownym temperamentem, miał skłonność do wybuchów złości i problemy z cierpliwością. Potrafił do upadłego trzymać się swojego zdania. Pokora też raczej nie leżała w jego naturze. W pewnym momencie jeden z przełożonych uznał go nawet za niezdolnego do pracy nauczycielskiej i pełnienia funkcji przełożonego, dopóki nie wykorzeni wad. Temperament to coś, z czym się rodzimy, a Andrzej prawdopodobnie dodatkowo wychował się w rodzinie, w której – zważywszy na zapiski dotyczące jego krewnych – takie cechy nie należały do rzadkich. Wybuchowość bywa niełatwa dla otoczenia, ale jest trudna także dla samego zainteresowanego, któremu zdarza się najpierw przesadnie zareagować na jakąś sytuację, a potem żałować.
Kwiat na przycinanym krzewie
Warto jednak zauważyć, że taki temperament, jak każdy temperament, ma również swoje zalety. Często wiąże się na przykład ze szczerością i wielkodusznością, które zjednują takiej osobie sympatię otoczenia. Cholerycy raczej nie są pamiętliwi ani mściwi. Poza tym nie bez powodu pewna czupurność i wojowniczość to cechy wielu ludzi, którzy dokonali nieprzeciętnych rzeczy. Zapewne pomogły one również Andrzejowi w chwili próby, w jakiej postawili go wiele lat później Kozacy, obiecując mu darowanie życia w zamian za zaparcie się wiary. Kto wie, czy zachowałby się równie bohatersko, gdyby był z natury bardziej układny i uległy? Warto też zauważyć, że niełatwy charakter może być, paradoksalnie, atutem w posłudze spowiednika i kaznodziei. Kapłan znający z autopsji różne trudności łatwiej może zrozumieć ludzi, których prowadzi do Boga, i umiejętnie im doradzać – zwłaszcza jeśli sam z sukcesami zwalcza wady, jakie pomaga wyplenić innym.
Z całą pewnością walka, którą Andrzej przez wiele lat toczył z samym sobą, ogromnie go zahartowała i uświęciła. Jak to obrazowo ujął o. Jan Poplatek, jego męczeństwo to „purpurowy kwiat róży zakwitającej na krzewie długo pielęgnowanym i bezwzględnie obcinanym”.
Pomimo trudności charakterologicznych Bobola musiał należeć do zakonników wyróżniających się pobożnością i gorliwością, bo nadzwyczaj surowy (zbyt surowy?) rektor kolegium o. Jan Alandus tak ocenił go na tle współbraci z rocznika: „Nie widzę potrzeby pisania długiej informacji o księżach probanistach, wszystkich bowiem można scharakteryzować jednym słowem. Wyjąwszy księży: Jachnowicza, Thilla i Bobolę, wszyscy inni to ludzie małego ducha, mało dbający o pobożność, skromność i zachowanie reguł”. Ojciec Filip Frisius skrupulatnie zanotował też, że ks. Bobola jest fizycznie zdrowy i pełen sił, zdatny do pracy duszpasterskiej.
Gwiazda czy czarna owca?
Dawni biografowie św. Andrzeja Boboli, którzy na ogół czerpali swoją wiedzę z dość pobieżnych przekazów, rozpływali się nieraz w zachwytach nad jego sukcesami duszpasterskimi oraz sławą jego intelektu i świętości. Jezuita o. Władysław Kiejnowski w książce Życie i męczeństwo błogosławionego Jędrzeja Boboli Towarzystwa Jezusowego z 1855 roku tak pisał o pobycie męczennika w Wilnie: „(…) tak był od wszystkich klas ludności w Wilnie kochany, że gdy przełożeni chcieli przenieść go do Warszawy, powstał ogólny płacz i tak powszechne narzekanie, że rządca domu wileńskiego pisał do wyższego przełożonego, błagając, aby przez wzgląd na to całego miasta życzenie zostawił ś. kapłana w Wilnie, co też nie bez trudności na koniec uprosił”. Jednak nic nie wskazuje na to, by św. Andrzej już za życia zostawił po sobie jakiś wyraźny ślad. Ofiarnie i niestrudzenie pracował nad zbawieniem dusz, ale efekty tej służby były znane wyłącznie Panu Bogu, ludziom, którym służył, i może jeszcze czasem jego bezpośrednim przełożonym. Z pewnością nie był powszechnie znany. W zakonie, który tak bardzo dbał o poziom intelektualny i duchowy swoich członków, był po prostu jednym z wielu świętych i mądrych kapłanów. Nie pełnił eksponowanych funkcji, nie zajmował się formacją współbraci, nie pisał książek. Jego przenosiny raczej nie wywołały nigdzie „ogólnego płaczu wszystkich klas ludności”.
Dzisiaj z kolei czasem mówi się i pisze o św. Andrzeju w zupełnie innym duchu – jak o czarnej owcy i nonkonformiście, który z powodu niepoprawnej zadziorności musiał często zmieniać placówki. To prawda, że pracował w wielu miejscowościach i nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej niż sześć lat, ale takie wędrówki po domach zakonnych były wówczas czymś zwyczajnym, zwłaszcza że jezuici w Polsce prowadzili wtedy działalność z wielkim rozmachem i w związku z tym cierpieli na nieustanne braki kadrowe. Andrzej był posyłany tam, gdzie akurat był potrzebny – nie dlatego, że nie dało się z nim wytrzymać, ale też raczej nie dlatego, że jego sława go wyprzedzała.
---
Fragment pochodzi z książki Boży wojownik. Opowieść o św. Andrzeju Boboli wydanej przez Wydawnictwo Esprit