Przeglądałem komentarze zamieszczane tam przez apostatów. Jeden z proboszczów dużej poznańskiej parafii (celowo nie wymieniam nazwiska) miał tam same pozytywne komentarze. Że miły, że nie robi problemu, że sprawnie. Ale nie to jest istotne. Wśród tych komentarzy pojawiały się i takie (parafrazuję): po raz pierwszy miałem okazję tak porozmawiać z księdzem, bez nadęcia, zwyczajnie, o wierze i Kościele, szkoda, że dopiero przy takiej okazji. To zastanawiające, dlaczego wcześniej nie było ku temu okazji. Dlaczego ten ktoś nie szukał albo dlaczego nie znalazł? Albo dlaczego Kościół nie stworzył mu bezpiecznej przestrzeni?
Zapytałem tego proboszcza, jak przebiegały te rozmowy. Zaproponowałem nawet rozmowę do tego numeru, ale wolał pozostać anonimowy. Klucz (trudno mówić przy apostazji o sukcesie, ale jeśli chodzi o kulturę spotkania, to na pewno tak) tkwił w podejściu. Po pierwsze, proboszcz nie oceniał, bo przecież apostata apostacie nierówny. Część odchodziła, bo właściwie nigdy nie praktykowała, uznając taką decyzję za usankcjonowanie faktycznego stanu rzeczy. Inni brali rozbrat z Kościołem, nie przyjmując być może do wiadomości, że apostazja oznacza coś znacznie więcej: wyparcie się samego Boga. Byli i tacy, którzy nie chcieli rozmawiać. Ich decyzja była jednoznaczna: nie chcieli mieć nic wspólnego ani z Bogiem, ani z Kościołem. Po drugie, proboszcz nie wychodził z założenia, że Kościół bez odchodzących sobie poradzi, nie straszył ich piekłem. Mówił: szkoda, dla mnie to zawsze bolesne; możesz wrócić, pamiętaj! Tak, bo dla Kościoła każdy odchodzący do strata. Każdy! Nawet największy grzesznik. Jeśli ktoś ma wątpliwość, odsyłam do Ewangelii, gdy Jezus mówi o paradoksie przeszukiwania mieszkania dla odnalezienia jednej drachmy czy opuszczenia całego stada, by szukać zaginionej owcy.
Dlaczego wracamy do tematu apostazji? Punktem wyjścia jest deklaracja rzucona mimochodem przez Dawida Podsiadłę. Nie do końca wiem, jak ją rozumieć. Nie sądzę, by była przypadkowa. Piosenkarz jest na to zbyt mądry. Nie przypuszczam, by była obliczona na rozgłos. Tego przecież nie potrzebuje. O swoim rozejściu z Kościołem mówi coraz więcej osób publicznych. Ostatnio zastanawialiśmy się nad tymi, którzy do wiary się przyznają, a potem niekoniecznie wyznawaną wiarą żyją. Pytaliśmy o ich świadectwo albo antyświadectwo. Dziś zastanawiamy się, dlaczego znane osoby mówią głośno o swojej apostazji, planowanej czy dokonanej. Zastanawia się nad tym ks. Artur Stopka, dla którego wypowiedziała się Jola Szymańska, niegdyś hipsterkatoliczka, dziś apostatka prowadząca podcast „Ja też odchodzę”.
Z kolei Monika Białkowska zwraca z jednej strony uwagę na różne formy apostazji i że dzisiaj niekoniecznie odejście od Kościoła ma charakter porzucenia wiary, przynajmniej z punktu widzenia apostaty. Bo że jednego od drugiego nie da się oddzielić, wiemy z katolickiej eklezjologii. Ale Monika pisze też o różnych reakcjach na apostazję ze strony ludzi Kościoła. To jednak, co najistotniejsze, to pytanie o… chrzest. Czy mówiąc o apostazji, nie powinniśmy wrócić do poważnej refleksji nad pierwszym sakramentem inicjacji, wtajemniczenia chrześcijańskiego, w którym zaczyna się przygoda wiary i który zakłada jej wzrost w środowisku wiary. Czy czasem zbyt łatwo nie godzimy się na chrzest? W starym obrzędzie, na pytanie, o co prosisz Kościół, skierowane do kandydata, w jego imieniu – jeśli jest nim dziecko – rodzic chrzestny odpowiadał: o wiarę. Następnie, na pytanie, co ci daje wiara, odpowiadał: życie wieczne. Dziś pytanie skierowane jest bezpośrednio do rodziców, a ci odpowiadają, że proszą o chrzest. Obrzęd przewiduje jednak również inną odpowiedź, tę, która była dawniej: o wiarę. Czy jest sens prosić o sakrament bez wiary? Tylko dlatego, że tak się robi, że tak wynika z rodzinnej, społecznej, kulturowej tradycji? Nie chodzi o to, by chrzest utrudniać. Ale o to, co jest w nim istotą. Czy problem z apostazją nie ma swojego źródła właśnie tu: w braku środowiska wiary proszących o chrzest?
Daleki jestem od osądzania tych, którzy odchodzą. Ich decyzję szanuję, choć jest mi smutno, że ktoś odchodzi z Kościoła, w którym ja widzę coś więcej niż strukturę czy lepiej lub gorzej zorganizowaną instytucję. Gdy słyszę o apostazji, zastanawiam się raczej, co mogliśmy zrobić lepiej? Czy zrobiliśmy wszystko, by ukazać piękno Kościoła, w którym i przez który działa Chrystus. Ja to piękno widzę, choć często przykryte jest naszymi słabościami, wadami i grzechami. Pewnie, że lepiej patrzeć na świat przez czyste okulary. Ale czy z powodu brudnych przestaniemy patrzeć? Kościół jest piękny, bo nie jest mój, tylko Jego – Chrystusa. I właśnie dlatego, ja nie odchodzę, ja zostaję.