Sprawa apostazji (oby niedoszłej) Dawida Podsiadły nasuwa myśli liczne i właściwie tylko ponure. Łudzę się, że jest to tylko marketingowa zagrywka tego popularnego wykonawcy. Nie za bardzo mieści mi się w głowie, że decyzję tak poważną można ogłaszać publicznie i niemal na wesoło, wspierając ją tak powierzchownymi jednak argumentami. Oczywiście, właśnie taka forma i treść sprawiły, że deklaracja piosenkarza stała się dla producentów popkulturowej papki niusów i niusików żerem tym bardziej smakowitym.
W istocie jednak to wcale nie słowa popularnego wykonawcy wydały mi się w tej sprawie czymś najbardziej ponurym. Co najmniej tak samo smuci mnie reakcja tych katolików, którzy pospieszyli z wyrazami zrozumienia dla jego decyzji i wielkiego bicia się w piersi za jakże liczne i przeogromne grzechy Kościoła. Widocznie, sugerują owi pochyleni z troską, Kościół zasłużył sobie na to, by piosenkarz Kościół opuścił, nam zaś, poza wyrażeniem nadziei, że kiedyś zmieni decyzję – nic już nie pozostaje.
Wydaje mi się, że mamy tu spotkanie dwóch infantylizmów: niedojrzałej argumentacji dotyczącej apostazji („Mam problem z instytucją, a nie z wiarą”, „Nie piętnuję wiary, tylko hipokryzję”) i równie infantylnej reakcji reagujących na tę wieść katolików („Kiedy (...) jakakolwiek (...) osoba, która w szczerości serca i w wolności podejmuje decyzję o odejściu z Kościoła, to ja mówię: rozumiem cię”).
Absolutnie zgadzam się z podnoszonym w obecnej debacie przekonaniem, że każda apostazja jest wyzwaniem dla całej wspólnoty i powinna skłaniać ją do refleksji nad tym, czy aby do takiego kroku nie przyczyniło się zgorszenie spowodowane niewiernością wobec Ewangelii. Każdy taki przypadek powinien uświadamiać ludziom deklarującym wiarę odpowiedzialność za życie swoje, ale i bliźnich – mają oni prawo oczekiwać od zadeklarowanych chrześcijan spójności ich słów i czynów. Ale jednocześnie spodziewałbym się tu pewnego umiaru i zdrowego rozsądku. Starałbym się tłumaczyć, że zachowania grzeszne czy przestępcze nie są jednak – jak chce informacyjny mainstream – cechą konstytutywną wspólnoty Kościoła w Polsce. Akcentowałbym, że aż do ponownego przyjścia Chrystusa grzech będzie w Kościele obecny, bo jest to instytucja Bosko-ludzka, „święty Kościół grzesznych ludzi”. Przypominałbym, że w Kościele jest się dla Chrystusa, a nie proboszcza, biskupa czy papieża. Wskazywałbym też na to, że uzasadnianie apostazji deklaracją: „mam problem z instytucją, a nie z wiarą” dowodzi niezrozumienia tego, czym apostazja jest. Doceniając więc starania empatycznych komentatorów o zrozumienie motywacji piosenkarza, sądzę, że z co najmniej równą gorliwością powinni podjąć starania o przekazanie mu prawdy o apostazji. Głównie zaś o tym, że oznacza ona „całkowite porzucenie wiary chrześcijańskiej” (Katechizm Kościoła katolickiego).
Apostazja to naprawdę poważna sprawa i proponowałbym, byśmy mówili o tym poważnie. Także dla dobra tych, którzy właśnie zastanawiają się, czy nie byłoby fajnie pójść w ślady swojego idola.