To była sytuacja kryzysowa. Po czasie cudów i znaków, po spektakularnym rozmnożeniu chleba, kiedy to chcących słuchać Jezusa przybywało i podążały za Nim tłumy, doszło do takiego momentu, że ludzie zaczęli od Niego odchodzić. Opuściło Go wówczas wielu uczniów. Co takiego się stało, że ci, którzy jeszcze niedawno biegli w tłumie, by tylko zobaczyć Jezusa, teraz Go porzucili?
„Trudna jest ta mowa” – orzekli, gdy z ust Nauczyciela padły słowa, że Duch daje życie, a ciało na nic się nie zda; że On sam jest Pokarmem na życie wieczne. Słuchaczy Jezusa ta deklaracja zbulwersowała, jednak nie tylko dlatego odchodzili. Jak się wydaje, doszło w nich do wybuchu rozczarowania, którego źródłem był rozdźwięk między ich oczekiwaniami a nauczaniem Pana. Ludzie, którzy szli za Jezusem, pragnęli chleba, uzdrowienia, wyzwolenia. Były to bardzo konkretne oczekiwania, tymczasem On, owszem, przyniósł pokarm, ale dla duszy, uzdrawiał, ale serca, dał wolność, ale od zła i grzechu. Wszystko inne było tylko zewnętrznymi znakami nieskończenie większej rzeczywistości. Tego nie rozumieli Żydzi.
Ten moment, ten czas próby dla wspólnoty gromadzącej się przy Jezusie, stawia również i nam pytanie o to, czego od Niego oczekujemy? Jakie nasze pragnienia ma zaspokoić Mistrz, o jakiej wolności, o jakim uleczeniu, o jakim pokarmie marzymy, gdy idziemy za Nim we wspólnocie Kościoła, gdy karmimy się Jego Ciałem i słuchamy Jego słów? To ważne, by odpowiedzieć na te pytania konkretnie i szczerze, bo być może to właśnie rozdźwięk między oczekiwaniami a rzeczywistością doprowadza wielu ludzi do decyzji o odejściu z Kościoła. Niekwestionowana jest tu oczywiście wina tych, którzy zamiast prowadzić do Jezusa, zamykają do Niego drogę przez swoje gorszące postawy, jednak warto zapytać, czy oczekiwania wobec Kościoła nie są zbyt wyidealizowane? Czy nie pragniemy, by była to wspólnota ludzi zjednoczonych praktyką ewangelicznego radykalizmu i gdy dochodzi do zła w jej wnętrzu, pierwszą reakcją jest oburzenie i w efekcie odejście? Tak, trzeba pragnąć Kościoła przenikniętego duchem Ewangelii, bo takiego Kościoła zapragnął Jezus, ale by to pragnienie stało się rzeczywistością, trzeba też kochać Kościół mimo wszystko, mimo wszystkich słabości i grzechu, i walczyć o jego ewangeliczność nie z pozycji zewnętrznego, oburzonego obserwatora, który go opuścił, ale od środka, z pozycji człowieka, który mimo wszystko zostaje w nim, bo ufa Bogu, który podnosi nawet z największego zła i najgorsze doświadczenia potrafi przemienić w dobro.
Co jest sednem decyzji o odejściu lub pozostaniu przy Jezusie we wspólnocie, którą sam założył? Tym decydującym momentem jest wiara lub jej brak. Słyszymy dziś gorzkie słowa: „Lecz pośród was są tacy, którzy nie wierzą”. Jezus wiedział, kto odejdzie, kto Go zdradzi, kto nie wierzy Jego obietnicy. Bóg zna nasze serca lepiej niż my sami je poznaliśmy. Wiara jest tym, co trzyma nas przy Jezusie i każe trwać w Kościele. Brak wiary prowadzi do porzucenia Go albo do judaszowej zdrady, popełnianej również i dziś przez Jemu najbliższych, którym powierzył dobro wspólnoty i powołał do pasterskiej służby.
W chwilach ciemności, wtedy, gdy wydaje się, że czas próby jest ponad ludzkie siły, a kryzys wciąż się pogłębia, staje przed nami postać Piotra. Jego żarliwe słowa: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego” są jak modlitwa ludzi, którzy balansują na granicy utraty nadziei. Rybak uwierzył, że Bóg wypełnia swoje obietnice, że pragnie ocalić człowieka i dać mu życie wieczne. Trudno oprzeć się refleksji, że ta wiara uratowała Piotra przed śmiercią z rozpaczy po tym, jak trzykrotnie zaparł się Mistrza. To ta wiara go ocaliła, wywiodła z ciemności smutku i żalu, i poprowadziła z powrotem do Jezusa, ku zadaniom i rzeczywistości, o której zapewne w najśmielszych snach nie marzył.