Spora część tego gniewu ma swoje źródła w niewiedzy o mechanizmach i prawie, jakiemu podlega Kościół. Wypływające zaś z gniewu pomysły wprowadzenia ujednoliconych cenników za posługi religijne – jak się okazuje, popierane przez wielu Polaków – są oderwane od istoty Kościoła i jego ewangelicznego przesłania.
Fundusz zlikwidować?
W jednym z dzienników opublikowanie zostały wyniki sondy. Nie jest to narzędzie miarodajne do badania społeczeństwa, ale pozwala wyczuć nastroje, choćby w samym sposobie formułowania pytań. „Kościół w Polsce od lat otrzymuje wsparcie od państwa. Ostatnie lata przyniosły nam rekordowe datki dla księży, a w III RP budżet państwa przeznaczył dla kleru 2,5 miliarda złotych. (…) Na pytanie, czy uważasz, że Kościół w Polsce powinien być dotowany przez podatników, aż 91% czytelników odpowiedziało, że nie. Jedynie 7% było za utrzymaniem Funduszu Kościelnego”.
Pierwszą kwestią, jaką należy tu wyjaśnić, jest sprawa Funduszu Kościelnego. Jego korzenie sięgają niemal początków Kościoła na ziemiach polskich, kiedy to rycerze i możnowładcy budowali kościoły, przekazywali Kościołowi swoje ziemie jako uposażenie klasztorów albo w testamentach. Robili to z własnej woli, z prywatnych majątków, kierowani właściwą dla swoich czasów pobożnością. Kościół tego majątku nie rozpraszał, nie sprzedawał – dużą jego część trudno było wycenić, bo przecież szkoła czy szpital to nie tylko budynek i ziemia. Te dobra niesprzedawalne nazywano „dobrami martwej ręki” – pozostawały zamknięte w ręku Kościoła, ale też jednocześnie pracowały, przynosiły dochód Kościołowi i pożytek całym lokalnym społecznościom.
Pieniądze za ziemię
Pierwsza ustawa amortyzacyjna, ograniczająca gromadzenie dóbr przez Kościół, ukazała się w Polsce w roku 1633. Wtedy to określono, że szlachcic wstępujący do zakonu może przekazać swoje ziemie wyłącznie innemu szlachcicowi, ale nie zakonowi. Potem państwo przejęło majątek po skasowanym w 1773 r. zakonie jezuitów. Wreszcie w 1789 r. Sejm Czteroletni uchwalił, że państwo przejmie majątki biskupów – ale w zamian będzie im wypłacało emerytury. Ta zasada: zabieramy twoją własność, ale bierzemy na siebie twoje utrzymanie, stała się później podstawą do stworzenia Funduszu Kościelnego. Stosowali ją zresztą również zaborcy w zaborze pruskim, gdzie wywłaszczeni księża dostali rządowe pensje.
Po odzyskaniu niepodległości zastanawiano się, co zrobić z zagrabionym kościelnym majątkiem – czy państwo powinno oddać Kościołowi to, co zabrali mu zaborcy, czy powinno przejąć na siebie zobowiązania, które zaborcy podjęli. Zdecydowano się na drugie rozwiązanie: majątków kościelnych nie zwrócono, a Kościołowi wypłacano pieniądze na utrzymanie księży.
Po II wojnie światowej władza ludowa wywłaszczyła już niemal wszystkich. W 1950 r. przyjęta została ustawa o przejęciu przez państwo dóbr martwej ręki. PRL przejęła w ten sposób 155 tys. hektarów kościelnej ziemi, szpitale, szkoły, przedszkola, ochronki, sanatoria, drukarnie, apteki, a nawet kopalnię i bank. Odebranie takiego majątku prawnemu właścicielowi – na dodatek pracującego majątku, przynoszącego zyski – jest niczym innym, jak kradzieżą. Żeby to jednak na kradzież nie wyglądało, PRL utworzyła Fundusz Kościelny. Miał on wspierać Kościół – w rzeczywistości wspierał jedynie użytecznych księży „patriotów”, donosicieli i antykatolicką prasę. Dopiero w 1989 r. Fundusz Kościelny zaczął pełnić rolę, do której został powołany.
Czy zatem pieniądze z Funduszu Kościelnego są wsparciem z budżetu państwa dla Kościoła? Są – ale Kościół do tegoż budżetu włożył olbrzymi kapitał, który dziś się składa na własność państwa. Błędem nie do nadrobienia był brak oszacowania wartości tego majątku, łącznie z potencjałem przynoszenia zysków. To dlatego dziś nikt nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, czy ów wkład Kościoła w budżet państwa już się wyczerpał – i czy kiedykolwiek się wyczerpie, jeśli ważyć to, że mógł to być wkład pomnażany. Inaczej mówiąc: gdyby państwo nie odebrało Kościołowi jego majątku siłą, Kościół zapewne dziś nie miałby najmniejszego powodu oczekiwać dotacji ze strony państwa. Radziłby sobie sam, wypracowując swój majątek z ziemi i innej działalności. Jeśli nie może tego robić, to tylko dlatego, że tę możliwość państwo mu odebrało.
Zależność uwiera
Oczywiście – co trzeba zauważyć – forma finansowania z Funduszu Kościelnego (z którego korzystają również inne kościoły i związki wyznaniowe) nie jest dla Kościoła wygodna. Jako że majątek Kościoła utopiony został w całości majątku państwa, Fundusz Kościelny nie zarządza konkretnymi dobrami, z których mógłby wypłacać konkretne kwoty. Dysponuje on jedynie tym, co zapisane ma w budżecie państwa. To jednak uzależnia Kościół od władz państwowych: Kościół może jedynie pisać wnioski i czekać, stając się niejako petentem państwa. Niestety, na razie innego rozwiązania nikt w Polsce nie wypracował. Być może jakimś rozwiązaniem byłoby finansowanie Kościoła z podatku kościelnego. Prostą likwidację Funduszu Kościelnego – przy całej wiedzy o jego pochodzeniu – trudno uznać za sprawiedliwą.
Ksiądz i podatki
Wspomniany wcześniej dziennik zapytał swoich czytelników również o to, czy „księża powinni być zatrudniani na umowę o pracę i płacić podatki jak inni obywatele na etacie”. (…). Niemal jednogłośnie (89%) czytelnicy stwierdzili, że każdy ksiądz powinien się rozliczać jak większość osób na etacie i tak jak w ich przypadku pensje wypłacałby pracodawca”.
Informacja o tym, że księża nie płacą podatków i składek ZUS, jest dość powszechnie pokutującym mitem. Księża podatki płacą, choć wygląda to różnie w różnych grupach.
Ci, którzy zatrudnieni są na umowę o pracę – najczęściej w szkołach, ale również na uczelniach albo w instytucjach kurialnych, muzeach, archiwach, wydawnictwach – tak samo jak wszyscy obywatele zobowiązani są płacić podatek dochodowy, składając roczną deklarację PIT. Mówimy tu o przeważającej części wikariuszy: do wyjątków należą tacy wikariusze, którzy nie mają takiego zatrudnienia. Ta grupa księży jest również objęta obowiązkiem odprowadzania składek ZUS na takiej samej zasadzie, jak wszyscy inni pracownicy. Ani system podatkowy, ani ubezpieczeniowy nie odróżnia tu, kto jest księdzem, a kto świeckim obywatelem.
Ryczałt i zwolnienia
Rzecz robi się skomplikowana, gdy chodzi o księży, którzy nie mają podpisanej umowy o pracę w żadnej instytucji, a zajmują się wyłącznie pracą parafialną – najczęściej o proboszczów i rezydentów. Oni opodatkowani są zryczałtowanym podatkiem kwartalnym: to forma stosowana m.in. przez drobnych rzemieślników. Stawkę tego podatku określa każdorazowo urząd skarbowy, biorąc pod uwagę pełnioną funkcję (czy ksiądz jest proboszczem, czy wikariuszem) oraz wielkość parafii (liczbę dusz na danym terenie). Skoro proboszcz nie ma innych dochodów poza tym, co otrzymuje od parafian, to właśnie liczba potencjalnych ofiarodawców staje się podstawą do wyliczenia wysokości podatku. Zasada ryczałtu od wielkości parafii dotyczy duchownych wszystkich wyznań.
Składki ZUS proboszczowie, którzy nie są zatrudnieni w innym miejscu, płacą jedynie w 20 proc. wysokości – pozostałe 80 proc. opłacane jest z Funduszu Kościelnego. Misjonarzom oraz członkom zakonów kontemplacyjnych Fundusz Kościelny opłaca całość składek ZUS od kwoty wynagrodzenia minimalnego.
Jednocześnie księża płacą również podatki kościelne – na utrzymanie kurii i seminarium duchownego, na dom księży emerytów, w zależności od ustaleń wewnątrz diecezji. Kościół zwolniony jest za to z podatku od nieruchomości.
Co łaska
Ostatnią poruszaną w sondzie kwestią są cenniki za posługi religijne. Na pytanie „czy uważasz, że cennik za posługę, tj. ślub czy chrzest, powinien być jednakowy w każdej parafii – 89 proc. czytelników uznało, że tak, 6 proc., że nie, a pozostali głosujący nie mieli zdania”.
Na stronie colaska.pl od pewnego czasu prowadzony jest ranking. Internauci wpisują, ile wynosi „co łaska” za poszczególne posługi w ich parafiach. Analiza zawartych tam danych jest interesująca – oczywiście przy metodologicznym zastrzeżeniu, że nie wiemy, w jaki sposób wyglądało pobieranie owego „co łaska”. Nie wiemy, czy kwota była ustalona dobrowolnie przez ofiarującego, czy była wpływem sugestii otoczenia („tyle trzeba dać”), czy wynikała wprost z oczekiwań proboszcza. I tak przy okazji Mszy św. internauci składali ofiarę od 10 zł do 300 zł. Najwięcej osób wskazywało kwotę 50 zł (w 632 parafiach). Przy okazji chrztu ofiara wynosiła od 20 do 500 zł, najwięcej osób wskazało kwotę 200 zł (w 199 parafiach). Porównania ofiar składanych przy okazji ślubów i pogrzebów mogą być niemiarodajne: nie da się określić, czy w kwocie tej zawarte były wynagrodzenia dla organisty, wystrój kościoła, opłacenie miejsca na cmentarzu itp. W uproszczeniu można tylko przyjąć, że przy ślubach ofiara wynosi od 50 do 2000 zł (najczęściej 1000 zł). Przy pogrzebach rozpiętość od 50 do 6000 zł wyraźnie sugeruje, że mamy do czynienia z dodatkowymi opłatami cmentarnymi, co czyni porównanie niemożliwym.
Cennik
Czy to znaczy, że „co łaska” należy ujednolicić? W 2014 r. w Domu św. Marty papież opowiadał, że był świadkiem, jaka pewna para, która chciała wziąć ślub w trakcie Mszy, musiała wynająć cały kościół według obowiązującego cennika. Franciszek nazwał to grzechem zgorszenia. Cztery lata później wrócił do tematu pytając, czy nasze kościoły nie wyglądają jak targowiska. – Widywałem cenniki – mówił. – Ludzie pytają: „Jak to, za sakramenty się płaci?” i słyszą: „Nie, ale jest ofiara”. Ale jeżeli chcą złożyć ofiarę, niech włożą ją do skarbony, w tajemnicy, by nikt nie widział, ile dają. Musimy utrzymać Kościół, to prawda. Niech jednak wierni utrzymują go dzięki skarbonkom, a nie cennikom.
Pomysł wprowadzenia jednolitych cenników wypacza całą myśl Kościoła o sakramentach. Jeśli w ogóle się pojawia, to powinien stać się przyczynkiem do rachunku sumienia, czy przy przyjmowaniu dobrowolnych ofiar nie zostały popełnione błędy sugerujące logikę cennika.
Kościół nieustannie przypomina, że za udzielanie sakramentów nie wolno pobierać żadnych opłat. Jeśli ktoś przy okazji ich sprawowania chce złożyć ofiarę – może to zrobić, ale ona nie jest warunkiem. W KPK zapisano: „Oprócz ofiar określonych przez kompetentną władzę kościelną, szafarz nie może domagać się niczego za udzielenie sakramentów, przy czym potrzebujący nie powinni być pozbawieni pomocy sakramentów z racji ubóstwa”.
Najdłuższą, bo sięgającą starożytności tradycję mają tzw. stypendia mszalne, one też są uregulowane w Kodeksie Prawa Kanonicznego. Zapisano tam, że kapłan może przyjąć taką ofiarę (tylko jedną w ciągu dnia). Określa się również jej wysokość jako równowartość dziennego utrzymania. Nadal jednak jej złożenie jest wyrazem woli ofiarodawcy.
To, czego warto mieć świadomość przy składaniu ofiar – również w imię odpowiedzialności za parafialną wspólnotę – to że właśnie one i tylko one przeznaczone są na utrzymanie kapłanów. To, co nazywane jest składką czy tacą i co również budzi często wiele emocji, przeznaczone jest na utrzymanie parafii i kościoła, opłacenie rachunków, utrzymanie czystości, wynagrodzenie pracowników i tym podobne.
Myśleć Ewangelią
Nawet jeśli więc uznać, że czas już szukać rozwiązania lepszego niż Fundusz Kościelny; nawet jeśli przyznać, że warto w biurach parafialnych ustawiać raczej skarbonki niż cenniki; nawet jeśli zgodzić się, że księża zwykle nie klepią biedy i nie muszą się obawiać eksmisji czy bezrobocia – nadal rozmawiać trzeba o faktach. Zarzuty o niepłaceniu podatków, domaganie się jasnych cenników czy sugerowanie księżom pracy „na czarno”, bez umów o pracę (z kim miałby taką umowę podpisać proboszcz – jeśli jego płatnikiem jest wspólnota, którą on sam prawnie reprezentuje?) nie służą w żaden sposób rozwiązaniu kłopotliwych sytuacji. Tym bardziej nie służą zmianie mentalności na bardziej ewangeliczną – a tego właśnie, również w kwestii finansów w Kościele, najbardziej nam potrzeba.