Obok odwagi i męstwa ważną cechą – i cnotą – prymasa Stefana Wyszyńskiego była roztropność. Chodzi o działanie oparte na właściwym osądzie rzeczywistości, zawierające pewną elastyczność, jaka wynikała z możliwości czy warunków polityczno-społecznych, w których żył Kościół w PRL. Nie kłóci się to z odwagą i niezłomnością zasad. Mądrość prymasa Wyszyńskiego polegała m.in. na tym, że wiedział, kiedy mówić non possumus, aby pozostać wiernym zasadom, nawet za cenę cierpienia, a kiedy w celu obrony tychże zasad w sposób roztropny prowadzić z władzami PRL rozmowy, godząc się także na kompromisy. Wielką odwagę i wielki umiar w działalności prymasa Wyszyńskiego dostrzegał także kard. Karol Wojtyła. W tekście z lat 70. ubiegłego wieku, z okazji jubileuszu biskupstwa Stefana Wyszyńskiego, zauważył także: „W zetknięciu z programowym ateizmem jest on wyznawcą i obrońcą wiary, w zetknięciu z marksistowskim ustrojem społeczno-ekonomicznym – rzecznikiem katolickiej nauki społecznej, ale z całym jej otwarciem, z całą gotowością dostrzeżenia prawdy i dobra, gdziekolwiek się ono znajduje”. To także był wyraz mądrości i roztropności prymasa Wyszyńskiego.
„Kościół zawsze stał na stanowisku rzeczywistości i realizmu”
Roztropność nakazywała Stefanowi Wyszyńskiemu, tuż po objęciu funkcji prymasa w lutym 1949 r., przystąpić do rozmów z nowymi władzami PRL. Taką możliwość, zgodną z ówczesną linią Stolicy Apostolskiej, odrzucał długo jego poprzednik, czyli kard. August Hlond. Prymas Wyszyński krytykował system komunistyczny co do zasad, przede wszystkim gdy chodzi o jego ateistyczny wymiar, toczył z komunistami spór światopoglądowy, ale nie polityczny. Nie tylko dlatego, że nie był politykiem, ale także z tego powodu, że przeprowadzenie niektórych reform ekonomiczno-społecznych w Polsce od dawna, jeszcze od przedwojnia, uważał za konieczne. Ponadto w ocenie sytuacji uwzględniał powojenne położenie geopolityczne Polski, słusznie przewidując, że jałtański podział świata, z poddaniem Polski dominacji Moskwy, ma dłuższą perspektywę. Niezależnie nawet od tych przesłanek, Stefan Wyszyński uważał, że z każdą władzą, także bezbożną (jak mówił o władzy ateistycznej), należy rozmawiać dla dobra Kościoła i wierzących, którzy są jednocześnie członkami Kościoła i obywatelami. „Kościół zawsze stał na stanowisku rzeczywistości i realizmu: rozmawiał z każdym państwem, które chciało z nim rozmawiać. Rozmawia więc w Polsce i z państwem komunistycznym. To nie koniunktura – na miesiąc czy rok. To zasada” – mówił w styczniu 1953 r. Tej zasady trzymał się przez ponad trzydzieści lat prymasostwa, mimo wielu przeciwności i upokorzeń, których doznawał od swoich rozmówców.
Lepiej osiągnąć mniej, niż nie istnieć wcale
Gotowość do rozmów była wyrazem realizmu, umiaru, ale także cnoty roztropności. Ważnym argumentem za takim układaniem stosunków z nowymi władzami politycznymi Polski był także bilans strat, jakie Kościół poniósł w czasie wojny. Stefan Wyszyński pochodził z diecezji, w której zginęło najwięcej duchownych (obok diecezji pelplińskiej). Mówił więc, że jeśli Bóg zażąda od Kościoła w Polsce raz jeszcze męczeństwa, krwi nie odmówi, ale „ideałem na czasy dzisiejsze musi być raczej »umiejętność życia dla Kościoła i Polski« niż umiejętność umierania”. Tłumaczył też: „gdy zważę, jak wielkie Polska katolicka ma dziś zadanie i potrzeby, to wolę to męczeństwo jak najpóźniej. (…) Wolę swych kapłanów przy ołtarzu, na ambonie i w konfesjonale – niż w więzieniu”. Przekonanie kard. Wyszyńskiego, że trzeba dla Polski raczej żyć niż umierać, kazało mu iść na wiele daleko idących ustępstw (np. odcięcie się od sądzonych w publicznym procesie kurii krakowskiej). „Lepiej jest istnieć czasami w nieco gorszej sytuacji, niż nie istnieć wcale. Osiągnąć mniej – 70, 60 procent, a nie 100 procent – niż nie być wcale” – pisał wiosną 1953 r.
Prymas rozmawia i stawia warunki
Roztropność, oparta na mądrej i dalekowzrocznej ocenie sytuacji, kazała też prymasowi Wyszyńskiemu w październiku 1956 r. iść na kompromis z władzami PRL i nie stawiać wygórowanych warunków nowego porozumienia. Prymas Wyszyński, który latem 1955 r. odważnie i zdecydowanie odrzucił propozycję władz złagodzenia warunków izolacji w zamian za zrzeczenie się wszystkich funkcji, już jesienią 1956 r., w zmienionej sytuacji, mógł nowej ekipie partyjnej z Władysławem Gomułką na czele stawiać warunki. Był bowiem potrzebny do złagodzenia ogromnych napięć społecznych, które groziły wybuchem powstania jak na Węgrzech. Prymas zgodził się na kompromis z troski o naród, by nie doszło do rosyjskiej interwencji zbrojnej w Polsce, i z troski o Kościół, któremu tzw. małe porozumienie między rządem a episkopatem z grudnia 1956 r. przywracało wiele praw.
Roztropność zakłada wyciągnie wniosków z przeszłości. Tak czynił Stefan Wyszyński. Mocno doświadczony łamaniem umów przez komunistów (podpisanych w 1950 i 1956) rozmów nie zrywał, ale od lat 60. bardzo pilnował, aby Stolica Apostolska nie podpisała dwustronnego układu z rządem PRL, zanim nie zostanie uregulowana sytuacja prawno-publiczna Kościoła w Polsce, a katolikom przyznana pełnia praw religijnych.
„Nie wszystko nadaje się do naśladowania”
Rzeczywisty ogląd sytuacji Kościoła i życia katolików w Polsce nakazywał prymasowi Wyszyńskiemu, aby nieco wolniej i łagodniej wprowadzać reformy Soboru Watykańskiego II. Głosił tezę, że posoborowa odnowa w Polsce musi uwzględniać warunki – w tym polityczne – w jakich żyje Kościół w Polsce, dlatego winna być to odnowa dostosowana. „Mamy swoją drogę w Kościele Chrystusowym do Boga i przystosowany do naszych potrzeb sposób wprowadzania prawdziwej, rzetelnej odnowy soborowej. Nie wszystko, co czyni młodzież za granicą, ma naśladować młodzież polska. (…) Nie wszystko również, co podejmują kapłani za granicą, nadaje się u nas do naśladowania” – pisał w liście pasterskim w 1970 r. Obawiał się, że zamieszanie spowodowane zmianami, jak działo się to na Zachodzie, osłabi spójność wewnętrzną Kościoła w Polsce, którą od lat konsekwentnie budował jako tamę przeciw naporowi ateizmu. Wiedział, że prawdopodobne wewnętrzne perturbacje wykorzystają służby specjalne PRL do rozbicia jedności i osłabienia Kościoła. Po latach środowiska katolickie, które krytykowały prymasa za ostrożność w tempie wprowadzania soborowych zmian, przyznały, że było to wyrazem jego mądrości.
Kardynał Stefan Wyszyński przez cały okres prymasostwa podtrzymywał w Polakach wiarę i wewnętrzną wolność, świadomość godności i przynależnych człowiekowi praw, które od Boga pochodzą, a nie z nadania politycznej władzy. Roztropnie wspierał Polaków w upominaniu się o swoje prawa, domagał się ich respektowania w rozmowach z przedstawicielami władz, jednocześnie nie podsycając społecznych napięć. Jego nieustanną wielką troską było to, by nie dochodziło do rozlewu krwi Polaków. Prymas zawsze stawał po stronie represjonowanych, tak było w marcu 1968, grudniu 1970 czy czerwcu 1976 r. Aby nie eskalować sytuacji w czasie strajków na Wybrzeżu w 1980 r., w słynnym kazaniu na Jasnej Górze 26 sierpnia (które zostało źle przyjęte przez strajkujących robotników) mówił o współodpowiedzialności za państwo wszystkich – strajkujących i władz, o prawach i powinnościach wszystkich członków narodu i o tym, że kryzys państwa jest kryzysem jego moralności, na który się składa poziom moralny poszczególnych osób, gdyż każdy grzech ma wymiar społeczny. Natomiast po podpisaniu porozumień sierpniowych prymas Wyszyński stał się doradcą „Solidarności”, tonującym nierealne dążenia różnych grup do natychmiastowego osiągnięcia zmian politycznych, wskazywał cele do osiągnięcia w bliższej i dalszej perspektywie. Był też roztropnym mediatorem w ostrych konfliktach pomiędzy związkiem a rządem. To dzięki mediacji chorego już prymasa, w marcu 1981 r. udało się zażegnać ostry konflikt, jaki był wynikiem brutalnego pobicia działaczy „S” w Bydgoszczy.
O prymasie Stefanie Wyszyńskim, który 12 września zostanie ogłoszony błogosławionym, można pisać na wiele sposobów: jako o mężu stanu, interreksie, prymasie Polski, biskupie Kościoła powszechnego. Ale każdy z tych opisów będzie tylko częścią prawdy o człowieku, który pełniąc tak wielkie i ważne funkcje, był przede wszystkim chrześcijaninem. To z wiary, z łączności z Bogiem Ojcem, Synem i Maryją Matką wynikały wszystkie jego decyzje i wybory. Dlatego piszemy o cechach i cnotach prymasa, których heroiczność sprawiła, że zostanie włączony w poczet błogosławionych. Piszemy o jego wierze, męstwie i umiarze, o miłości i przebaczeniu, o patriotyzmie i pracowitości.
Kolejne artykuły będą się pojawiały na łamach „Przewodnika” co tydzień aż do niedzieli 12 września.