Jan Paweł II skarżył się kiedyś swojemu biografowi George’owi Weiglowi, że liczni autorzy próbują go poznać i opisać „fragmentarycznie” – jako kapłana, poetę, filozofa, sportowca, aktora itd. A jego nie można zrozumieć bez poznania wnętrza, czyli bez dotarcia do „człowieka wewnętrznego”. Podobnie jest w wypadku kard. Stefana Wyszyńskiego, którego próbuje się pokazać niejako oddzielnie jako męża stanu, interreksa, arcybiskupa, prymasa. Tymczasem każda z jego aktywności była częścią pewnej całości, wynikającej z jedności tego, co wewnętrzne i zewnętrzne. Jedność myślenia i działania sprawiała, że był on człowiekiem spójnym, integralnym. A źródłem tej spójności był Bóg.
Nie wystarczy wierzyć
Fundamentem życia Stefana Wyszyńskiego była wiara. Przed śmiercią prymas wyznał, że nigdy nie miał związanych z nią wątpliwości. „Nigdy nie opuściłem Boga, nie zdradziłem Kościoła i Ojca Świętego, a przede wszystkim najdroższej mi łaski powołania kapłańskiego”. Jego wiara była niezachwiana i dziecięca, co podkreślał wieloletni sekretarz prymasa, późniejszy prymas Józef Glemp. To była wiara oparta na ufności, otwartości na Boże działanie, na pokorze, szczerości i czystości serca. Obecny na pogrzebie prymasa kard. Johannes Willebrands, przewodniczący watykańskiego Sekretariatu ds. Popierania Jedności Chrześcijan, mówił, że kard. Wyszyński „miał wiarę niezłomną i z perspektywy tej właśnie niezłomnej wiary rozważał problemy swojego kraju, świata, dokonywał wyborów. Ona też była powodem, że nigdy nie tracił nadziei ani ufności”. Prymas zaś podkreślał, że „nie wystarczy w Boga wierzyć, trzeba jeszcze Bogu zawierzyć”. Tym bardziej dotyczy to jego: „Wódz Narodu nie może wątpić, nie może się załamywać; musi mieć bardziej bezpośrednią relację z Bogiem aniżeli z ludźmi”.
Soli Deo
Nie wiadomo, kiedy zakochał się w Bogu, ale wiemy, że powołanie do kapłaństwa czuł od dziecka, a na drodze do przyjęcia święceń nie przeżywał wątpliwości – jako szesnastolatek wstąpił do niższego, a następnie wyższego seminarium duchownego we Włocławku. Wiemy, że wiarę przekazali mu rodzice: matka Julianna i ojciec Stanisław, który był organistą. Oboje pobożni, modlący się z dziećmi na różańcu, pielgrzymujący do sanktuariów maryjnych – ojciec do Częstochowy, matka do Ostrej Bramy. Przyszły prymas wzrastał w duchowości maryjnej, niemniej trzeba podkreślić, że jego duchowość była przede wszystkim trynitarna – to była wiara w Boga – Ojca, Syna i Ducha Świętego. Mówił: „Wierność Bogu oznacza przede wszystkim wierność Ojcu”. I Jemu zawierzył siebie, zaufał Bożej Opatrzności, wiedząc, że dobry Ojciec wie, co dla człowieka najlepsze. „W poznaniu woli Bożej znajdujemy pełny i całkowity spokój. Wola Boża jest zawsze powiązana z miłością, dobrocią i miłosierdziem, z mądrością i wszechwiedzą Boga, który patrzy na początek i kres naszego życia. On jeden jest nieomylny w układaniu planów”. Prymas wiedział o tym dobrze, choć przecież i jemu przyszło nieraz przyjmować wolę Bożą z trudem, ale i z pokorą. Długo trudno mu było się pogodzić ze śmiercią matki. Jako stary już prymas, na pół roku przed własną śmiercią, a w rocznicę śmierci swej matki, 31 października 1980 r., napisał w Pro memoria: „Ojcze Niebieski, zabrałeś nam, dzieciom, matkę Juliannę i zostawiłeś nas sierotami. Wiemy, że wszystko czynisz przez Miłość. Ale związek z matką, którą dałeś, jest tak wielki, że trudno pojąć, że miłość Boża pozbawia nas miłości macierzyńskiej. Fiat voluntas Tua [niech się stanie wola Twoja]” . Trudno mu było przyjąć wolę Bożą, co potem sobie wyrzucał, gdy otrzymał nominację na biskupa lubelskiego w 1946 r., a dwa lata później na arcybiskupa gnieźnieńskiego i warszawskiego, prymasa Polski. Ksiądz Stefan Wyszyński naprawdę nie pragnął biskupstwa, a tym bardziej prymasostwa. Chciał być proboszczem, pracować naukowo, uprawiać publicystykę, a ponadto naprawdę uważał, że nie ma potrzebnego doświadczenia, wiedzy i umiejętności, by być prymasem Polski. Ale gdy już nominację przyjął, starał się w sposób jak najlepszy, najbardziej godny wykonać powierzone mu zadanie, czego potwierdzeniem jest tytuł Prymasa Tysiąclecia. Stefan Wyszyński miał świadomość, że to Bóg rządzi Kościołem, on zaś jest tylko Jego sługą. „Jeśli człowiek pamięta o tym, że obraca się w porządku nadprzyrodzonym, opuszczają go lęki. Choćby świadom był swojej nieudolności, wie, że jeszcze istnieje felix culpa – szczęśliwa wina”.
Na swoje biskupie hasło w 1946 r. przyjął zawołanie Soli Deo – Samemu Bogu. „Dla mnie Soli Deo – tłumaczył – nie jest ozdobą pieczęci biskupiej. Dla mnie jest programem, który został ukształtowany w obliczu potężnego najazdu nienawiści i niewiary na naszą Ojczyznę i na Kościół święty w Polsce”. Musiało upłynąć jeszcze kilkanaście lat, zanim prymas zaczął dodawać, nieoficjalnie, do swego zawołania biskupiego słowa per Mariam, czyli „przez Maryję”. Per Mariam Soli Deo – przez Maryję samemu Bogu.
…per Mariam
Maryjność była ważnym rysem duchowości prymasa Wyszyńskiego. U początku zaś tej drogi ważnym momentem była śmierć matki Julianny, gdyż wtedy – o czym pisał już jako prymas w Pro memoria w 1976 r. – miłość z matki rodzonej przeniósł na Matkę Bożą. W ten sposób, w wyniku dramatycznych okoliczności, znalazł Matkę nadprzyrodzoną – Maryję, Matkę Boga, z którą nawiązywał wewnętrzną, osobistą relację na drodze swego kapłańskiego powołania. Po święceniach, które przyjął w 1924 r. we Włocławku, swoją pierwszą Mszę św. odprawił w kaplicy Matki Bożej na Jasnej Górze. Pojechał tam, by – jak wspominał – mieć Matkę, która będzie zawsze, która nie umiera, ale będzie stać przy nim podczas każdej Mszy św., „jak stała przy Chrystusie na Kalwarii”. Nabożeństwo maryjne przyszły prymas zaczął żywiej praktykować w czasie II wojny światowej, gdy jakiś czas mieszkał u ojca we Wrociszewie i długie godziny spędzał w kościele przed ołtarzem Matki Bożej Wrociszewskiej. Z czasem zauważył, że wszystkie ważniejsze dla niego sprawy działy się w dni poświęcone Matce Bożej, na przykład informację o nominacji na biskupa lubelskiego kard. August Hlond przekazał mu 25 marca, w dzień Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny, bullę nominacyjną na arcybiskupa gnieźnieńskiego i warszawskiego Pius XII podpisał 16 listopada, w dzień Matki Bożej Miłosierdzia. I on więc zaczął ważne decyzje podejmować w dni maryjne. Jego wewnętrzna relacja z Maryją pogłębiała się tym bardziej – jak zauważył kard. Karol Wojtyła – im bardziej droga jego kapłańskiego powołania stawała się trudna. Punktem kulminacyjnym było internowanie. W Stoczku na Warmii, 8 grudnia 1953 r., po trzech tygodniach przygotowań prowadzonych według wskazań św. Ludwika Grignion de Montforta, złożył akt osobistego oddania się Matce Bożej. Obierał Ją za „Panią, Orędowniczkę, Patronkę, Opiekunkę i Matkę”. Stawał się duchowym niewolnikiem Maryi, niewolnikiem miłości, oddając w pełnej wolności Maryi wszystko: „ciało i duszę moją, dobra wewnętrzne i zewnętrzne, nawet wartość dobrych uczynków moich, zarówno przeszłych, jak i obecnych i przyszłych, pozostawiając Ci całkowite i zupełne prawo rozporządzania mną i wszystkim bez wyjątku, co do mnie należy, według Twego upodobania, ku większej chwale Boga, w czasie i w wieczności”. Co jednak istotne, w akcie tym kard. Wyszyński przez Maryję pragnął się stać „niewolnikiem całkowitym Syna” Maryi – Jezusa Chrystusa. „Wszystko, cokolwiek czynić będę, przez Twoje Ręce Niepokalane, Pośredniczko łask wszelkich, oddaję ku chwale Trójcy Świętej – Soli Deo”. Ten moment, co przyznawał później prymas m.in. w rozmowie ze swym ostatnim kapelanem ks. Bronisławem Piaseckim, był decydujący dla pobytu na internowaniu: to wtedy przestał się lękać. Jego Zapiski więzienne są nasycone duchową refleksją, oddaniem i zawierzeniem się Bogu Ojcu i Matce Maryi.
Jan Paweł II nazwał doświadczenie maryjne prymasa doświadczeniem na miarę epoki. Pisane życiem świadectwo jego maryjnej pobożności porównał do świadectwa tak wielkich i świętych postaci Kościoła jak Bernard z Clairvaux, Ludwik de Montfort czy ojciec Maksymilian M. Kolbe. „Wobec Niej [kardynał Wyszyński] czuł się jak apostoł Jan, jak przybrany syn i jak rozmiłowany w Bogarodzicy «niewolnik miłości». W tym bezwzględnym oddaniu znajdował swoją duchową wolność: tak, był człowiekiem wolnym i uczył nas, swoich rodaków, prawdziwej wolności” . Wiary i zawierzenia.
O prymasie Stefanie Wyszyńskim, który 12 września zostanie ogłoszony błogosławionym, można pisać na wiele sposobów: jako o mężu stanu, interreksie, prymasie Polski, biskupie Kościoła powszechnego. Ale każdy z tych opisów będzie tylko częścią prawdy o człowieku, który pełniąc tak wielkie i ważne funkcje, był przede wszystkim chrześcijaninem. To z wiary, z łączności z Bogiem Ojcem, Synem i Maryją Matką wynikały wszystkie jego decyzje i wybory. Dlatego piszemy o cechach i cnotach prymasa, których heroiczność sprawiła, że zostanie włączony w poczet błogosławionych. Piszemy o jego wierze, męstwie i umiarze, o miłości i przebaczeniu, o patriotyzmie i pracowitości.
Kolejne artykuły będą się pojawiały na łamach „Przewodnika” co tydzień aż do niedzieli 12 września.