Szczególnym rodzajem miłości jest miłosierdzie. Okazać je drugiemu – bardzo często oznacza: przebaczyć. „Gdy zabiegamy o przebaczenie, musimy być gotowi przebaczać. Gdy oczekujemy miłosierdzia, musimy sami uczyć się miłosierdzia. Może właśnie miłosierdzie doznane od Boga daje nam sposobność zrozumieć sens, smak i znaczenie miłosierdzia” – mówił kard. Stefan Wyszyński.
„Tego wymaga ode mnie moje chrześcijaństwo”
Prymas dobrze wiedział, co znaczy przebaczyć doznane krzywdy. Powodów do przebaczenia w długim i trudnym prymasostwie miał bowiem wiele – i to nie tylko przedstawicielom władz PRL najróżniejszych struktur i szczebli, ale także osobom Kościoła.
W moim przekonaniu szczytem heroizmu prymasa Wyszyńskiego było przebaczenie swego trzyletniego internowania tym, którzy o tym zdecydowali, czyli partyjnym decydentom z Bolesławem Bierutem na czele, oraz tym funkcjonariuszom Urzędu Bezpieczeństwa, którzy w sposób bezpośredni go więzili. „Nie zmuszą mnie niczym do tego, bym ich nienawidził” – napisał w dzienniku Pro memoria w Wigilię 1953 r., trzy miesiące po aresztowaniu. Kilka dni później, 31 grudnia, robiąc rachunek sumienia z „przewodniej cnoty – miłości”, zapisał: „Pragnę być jasny. Mam głębokie poczucie wyrządzonej mi przez rząd krzywdy. (…) Pomimo tego nie czuję uczuć nieprzyjaznych do nikogo z tych ludzi. Nie umiałbym zrobić im najmniejszej nawet przykrości. Wydaje mi się, że jestem w pełnej prawdzie, że nadal jestem w miłości, że jestem chrześcijaninem i dzieckiem mojego Kościoła, który nauczył mnie miłować ludzi i nawet tych, którzy chcą uważać mnie za swoich nieprzyjaciół, zamieniać w uczuciach na braci”. Zaś 1 stycznia 1954 r. dodał: „Do nikogo nie mam w sercu niechęci, nienawiści czy ducha odwetu. Pragnę się bronić przed tymi uczuciami całym wysiłkiem woli i pomocą łaski Bożej. Dopiero z takim usposobieniem i z takim uczuciem mam prawo żyć. Bo tylko wtedy życie moje będzie budowało Królestwo Boże na ziemi”.
Przez trzy lata, każdego dnia, prymas Wyszyński musiał się doskonalić w przewodniej dla chrześcijan cnocie miłości do nieprzyjaciół. Myślę, że jakkolwiek trudno porównywać wielkość cierpienia, jak i przebaczenia, można powiedzieć, że miłosierdziem równie heroicznym jak okazane przez Jana Pawła II zamachowcy Ali Ağcy było to, jakie prymas Stefan Wyszyński okazał swoim prześladowcom.
Prymas uważał, że „nie ma takiej krzywdy, której nie można by przebaczyć!”. Jest to oznaką zwycięstwa „mądrości, rozsądku i miłości”. Bo miłować nieprzyjaciół to „jest szczyt chrześcijaństwa i szczyt postępu ludzkości”. Prymas nie tylko przebaczał, ale modlił się za nieprzyjaciół. „O co? – O miłość dla nich! Jest to rzecz trudna, nawet bardzo trudna, ale najważniejsza”.
Kiedy zatem 12 marca 1956 r. w Moskwie zmarł na atak serca Bolesław Bierut, kard. Wyszyński, izolowany wówczas w Komańczy, odprawił za jego duszę Mszę św. i na kilka dni na znak żałoby zaprzestał spacerów. Modlił się – jak pisał – „o miłosierdzie Boże dla człowieka, który tak bardzo mnie ukrzywdził”. Poruszony bardzo tym, że Bierut przyśnił mu się w noc po śmierci, obiecał, że nie zapomni o pomocy mu swą modlitwą. „Może wszyscy zapomną o nim rychło, może się go wkrótce wyrzekną, jak dziś wyrzekają się Stalina – ale ja tego nie uczynię. Tego wymaga ode mnie moje chrześcijaństwo”. Prymas zapisał to w trzecim roku uwięzienia, za co główną odpowiedzialność ponosił Bierut. To, co ze zwykłego ludzkiego punktu widzenia wydaje się niepojęte, staje się zrozumiałe w świetle wiary, która realizuje się w codziennych decyzjach i wyborach.
„Nienawiść można uleczyć tylko miłością”
Wiele powodów do przebaczenia miał też prymas Władysławowi Gomułce, I sekretarzowi KC PZPR, który był odpowiedzialny za wszczęcie antykościelnej polityki po krótkiej popaździernikowej odwilży. Szczególnie zaś za konfrontacyjne działania struktur państwowych w okresie Wielkiej Nowenny i obchodów milenium chrztu Polski, w tym za publiczne personalne ataki na prymasa Polski (również z powodu Listu biskupów polskich do niemieckich). Kiedy więc w kwietniu 1966 r. w Gnieźnie prymas Stefan Wyszyński zamykał dziewięcioletnią Wielką Nowennę, by rozpocząć obchody milenium chrztu Polski, wyznawał publicznie, że „pomimo tego wszystkiego”, co go spotkało w ostatnich miesiącach, nie żywi do nikogo uczucia wrogości: „Byłbym złym pasterzem i moglibyście słusznie nie słuchać głosu mego, gdybym od was żądał miłości i przebaczenia wszystkim nieprzyjaciołom, a sam nie stosował się do tego przykazania. Stosuję się do niego w pełni i nikogo na świecie nie uważam za swojego wroga, bo w sercu moim nie znajduję żadnego uczucia wrogości do nikogo. Tego mnie nauczył Pan mój Jezus Chrystus!”.
Kiedy natomiast w Warszawie w czasie głównych uroczystości milenijnych, 24 czerwca 1966 r., doszło do sprowokowanych przez milicyjne bojówki ulicznych rozruchów, prymas powiedział w katedrze do wiernych: „Ciągle was pouczam, że ten zwycięża – choćby był powalony i zdeptany – kto miłuje, a nie ten, który w nienawiści depce. Ten ostatni przegrał. Kto nienawidzi – przegrał! Kto mobilizuje nienawiść – przegrał! Kto walczy z Bogiem Miłości – przegrał! A zwyciężył już dziś – choćby leżał na ziemi podeptany – kto miłuje i przebacza, kto jak Chrystus oddaje serce swoje, a nawet życie za nieprzyjaciół swoich”. Innym razem mówił: „Nienawiść można uleczyć tylko miłością”.
W zapiskach Pro memoria prymas wielokrotnie pisał o różnego typu szykanach, jakich Kościół, ale i on osobiście doznawał ze strony Władysława Gomułki, swego Krzywdziciela, jak go czasem nazywał. Już po zakończeniu milenium zapisał zaś w dzienniku: „Największa nawet krzywda i zniesławienie, których nieustannie dopuszcza się Wł. Gomułka – są starannie zapomniane. Bodaj mogę powiedzieć, że nie skrzywdziłem nawet myślą swego »Krzywdziciela«. Przebaczam mu z serca”.
Klucz do własnej celi więziennej
Z ludzkiego punktu widzenia krzywdy, zdrady, nielojalności bardziej bolą, gdy doznajemy ich od osób bliskich, którym ufamy, od których mamy prawo oczekiwać lojalności i wierności. Czy tak było w wypadku prymasa – nie wiemy. Wiemy, że im także przebaczał. Chodzi o księży czy biskupów, o katolików świeckich. „Jak wspaniałą rzeczą jest zapominanie i przebaczanie! Jak ono wewnętrznie wyzwala, czyniąc człowieka naprawdę wielkim, a jednocześnie bliskim i braterskim. Taka jest prawdziwa miłość. Taka jest właśnie prawdziwa przyjaźń!”. Prymas przebaczył więc biskupom, którzy po jego aresztowaniu we wrześniu 1953 r. ugięli się pod presją stalinowskiego aparatu i zgodzili się na deklarację lojalności wobec władz. Dla zachowania jedności Episkopatu prymas zaniechał więc rozliczeń po wyjściu z internowania. Przebaczył obojgu swym towarzyszom w czasie uwięzienia – s. Marii Graczyk i ks. Stanisławowi Skorodeckiemu, których roli tajnych współpracowników SB mógł się domyślać, a wiedział na pewno po przewiezieniu do Komańczy. Pomimo tego przebaczył i wystawił im dobrą opinię. Również innym TW ze swojego otoczenia, którzy się do tego przyznali, okazywał miłosierdzie. Ks. Hieronima Goździewicza TW „Heniek” nie tylko nie odsunął od siebie, ale nawet uczynił kierownikiem swojego sekretariatu. Różnego typu nielojalności, a nawet zdradę prymas wybaczał także grupie katolików świeckich związanych ze środowiskiem „Tygodnika Powszechnego”, „Więzi” i „Znaku” oraz Kołem Poselskim „Znak”. Te relacje pełne były napięć i rozczarowań, wynikających zarówno z odmiennych koncepcji działania w warunkach państwa socjalistycznego, jak i z wzajemnych oczekiwań. Co najmniej dwukrotnie doszło do poważnego zaostrzenia stosunków i na pewien czas zerwania kontaktów, a następnie przebaczenia i wznowienia relacji, jakby nic nie zaszło.
Przebaczenie, pisał prymas Wyszyński, jest przywróceniem wolności wewnętrznej sobie, „jest kluczem w naszym ręku od własnej celi więziennej”.
O prymasie Stefanie Wyszyńskim, który 12 września zostanie ogłoszony błogosławionym, można pisać na wiele sposobów: jako o mężu stanu, interreksie, prymasie Polski, biskupie Kościoła powszechnego. Ale każdy z tych opisów będzie tylko częścią prawdy o człowieku, który pełniąc tak wielkie i ważne funkcje, był przede wszystkim chrześcijaninem. To z wiary, z łączności z Bogiem Ojcem, Synem i Maryją Matką wynikały wszystkie jego decyzje i wybory. Dlatego piszemy o cechach i cnotach prymasa, których heroiczność sprawiła, że zostanie włączony w poczet błogosławionych. Piszemy o jego wierze, męstwie i umiarze, o miłości i przebaczeniu, o patriotyzmie i pracowitości.
Kolejne artykuły będą się pojawiały na łamach „Przewodnika” co tydzień aż do niedzieli 12 września.