Głupotą byłoby zmieniać miejsce pracy bez najmniejszego namysłu tuż po zaoferowaniu nam przez kogoś dwukrotnie wyższej pensji. Niemądrze decydować się na małżeństwo tylko dlatego, że kobieta zakochała się w mężczyźnie albo żeby nie pozostała samotna w życiu. Roztropność nakazuje, aby ważnych życiowo decyzji nie podejmować pochopnie, pod wpływem chwilowych impulsów czy doraźnych korzyści. Lepiej się nie spieszyć. Proces rozeznawania woli Bożej też składa się z etapów, wymaga modlitwy i cierpliwości. Jest rozciągnięty w czasie. Stopniowo poznajemy, do czego wzywa nas Bóg. Często pod wpływem nowych doświadczeń powracamy do tych samych pytań i udzielamy pogłębionej odpowiedzi – aż uzyskamy moralną pewność. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ często wybieramy spośród dóbr, które wydają się nam równie atrakcyjne i dlatego chcielibyśmy mieć je wszystkie. Boimy się zostawić jedno lub kilka z nich i czujemy się rozdarci. Natrafiamy również na poważne dylematy moralne. Innym razem brakuje nam wewnętrznej wolności, bo jesteśmy uczuciowo przywiązani do określonego dobra. Potrzeba czasu, aby się od niego „odkleić”. Wszystko to sprawia, że wchodzimy we mgłę wątpliwości i niezdecydowania. Taki stan nie może się jednak przeciągać w nieskończoność. Życie często wymusza na nas zmiany i konieczne rozstrzygnięcia.
Interaktywny czas
Św. Ignacy Loyola proponuje w takich sytuacjach skuteczną pomoc. Można by ją nazwać „interaktywnym” czasem szukania woli Bożej. Pierwsza pojawia się „wtedy, gdy otrzymuje się dużo jasności i poznania na skutek doznawania pocieszeń i strapień i dzięki doświadczeniu w dziedzinie rozeznania różnych duchów” (ĆD, 176). Wejście w tę metodę zakłada oczywiście znajomość zrębów ignacjańskiej duchowości. Bóg wysyła nam sygnały, poruszając naszą wolę w kierunku konkretnego dobra. Kiedy więc staję przed wyborem między np. życiem małżeńskim a zakonnym (ale w innych znaczących sprawach wygląda to podobnie), należy hipotetycznie wybrać jedną opcję i pochodzić sobie z nią przez pewien czas. Ponieważ rozeznawanie nie jest psychologiczno-biznesowym narzędziem, św. Ignacy każe to czynić, „medytując nad Chrystusem naszym Panem”, czyli przyglądać się, jak On wybierał w różnych sytuacjach. Podczas modlitwy, czasem ponawianej wielokrotnie, będą pojawiać się różne poruszenia duchowe. Jeśli Bóg pragnie, aby ktoś wybrał małżeństwo, otrzyma pocieszenie, czyli pokój wewnętrzny i radość. A duch zły będzie działał przeciwnie. Proces rozeznawania polega najpierw na obserwacji i zauważaniu, w jakich momentach modlitwy, przy jakich myślach i pragnieniach rodzi się radość, a przy jakich smutek i niechęć. Bóg posługuje się tutaj szczególnie naszymi uczuciami, zdecydowanie mniej racjonalnymi argumentami. Czujemy impuls, jakieś wewnętrzne przekonanie o emocjonalnym zabarwieniu, które powraca i pozostawia w sercu pokój i radość.
Ten sposób dochodzenia do odkrycia woli Bożej nie daje nam absolutnej pewności. To drogowskazy i znaki. Przeplatanie się pocieszenia i strapienia wymaga również interpretacji. Pamiętajmy, że zły duch podsuwa nam też pozory dobra i podszywa się pod Boga. Właśnie w tym momencie niezwykle pomocna jest rozmowa z osobą towarzyszącą, nazwanie w miarę możliwości tego, co dzieje się w duszy. Ujawnienie uczuć, konfliktów, obaw i lęków przed drugą osobą daje więcej jasności.
Ewangelicznym obrazem tej pory dokonania wyboru jest zmaganie Jezusa w Ogrójcu. Jako człowiek Jezus doświadcza konfliktujących ze sobą pragnień. Nie chce cierpieć, ale równocześnie czuje, że Ojciec wzywa Go do wejścia w czas męki. Św. Łukasz w niezwykle dramatyczny sposób opisuje tę sytuację. Jezus najpierw prosi Ojca o uchronienie Go od cierpienia, co jest przecież ludzkim i dobrym odruchem. Na tym polega „wola Jezusa”. Zarazem jednak w ten słuszny lęk i naturalną słabość wchodzi szatan, który próbuje odwieść Jezusa od wypełnienia planu Ojca. Czy to źle, że człowiek chce uniknąć bólu i cierpienia? Tylko św. Łukasz wspomina, że w trakcie udręki „ukazał Mu się anioł z nieba i umacniał Go” (Łk 22, 43). To było autentyczne pocieszenie, które Jezusowi dało siłę do tego, aby wydać się w ręce ludzi, chociaż nie uczynił tego w podskokach lub ze stoickim spokojem. Umocnienie z góry wydarzyło się podczas niezwykle trudnej próby, którą św. Ignacy nazwałby strapieniem. Właśnie ta pociecha, symbolizowana przez obecność anioła, utwierdziła Jezusa w tym, że wolą Ojca jest przyjąć kielich męki, chociaż po ludzku jest to kompletnie niezrozumiałe.
Pora spokojna
Jeśli jednak nie uda się podjąć wyboru na podstawie przeżywanych pocieszeń i strapień, św. Ignacy podaje jeszcze trzecią drogę, najbardziej rozbudowaną. Nazywa ją „porą spokojną”, kiedy to na czoło bardziej wysuwa się racjonalne „roztrząsanie i rozważenie ze wszystkich stron sprawy, o którą chodzi” (ĆD 182). Nie doświadcza się wtedy szczególnych pocieszeń i strapień. I w takiej aurze chyba najczęściej podejmujemy decyzje. W „porze spokojnej” mamy do dyspozycji dwie metody, zawsze zanurzone w modlitwie i świadomości żywej wiary. W obu św. Ignacy każe najpierw zdać sobie sprawę z celu, dla którego jesteśmy stworzeni, a jest nim chwała Boga i nasze zbawienie. W pierwszej metodzie skupiamy się najpierw na jednej opcji i analizujemy przed Bogiem, jakie pożytki wypłyną z jej przyjęcia, a jakie szkody z jej odrzucenia. Potem podobnie z drugą. Na końcu ważymy argumenty za i przeciw, próbując wyczuć, „ku czemu skłania się rozum”. Idziemy więc za impulsem racjonalnym, ale na końcu prosimy Boga o potwierdzenie w formie uczuciowego pocieszenia duchowego, które może przyjść w dowolnym momencie naszej codzienności.
Druga metoda dodatkowo angażuje naszą wyobraźnię, którą św. Ignacy bardzo cenił. Zachęca więc, abyśmy weszli w buty człowieka, któremu dobrze życzymy i co jemu byśmy doradzili, gdyby stanął przed podobnym wyborem do naszego. Mądre, bo zwykle bywamy lepszymi doradcami w sprawach bliźnich niż w swoich. Ale to nie wszystko. Mamy sobie również wyobrazić chwilę własnej śmierci, a potem sądu przed Bogiem i co w takiej sytuacji byśmy wybrali. Wizja zbliżającej się śmierci ogałaca człowieka z tego, co drugorzędne i niepotrzebne. Uwaga koncentruje się wtedy na tym, co najważniejsze. Jezus również wzywa do podobnej refleksji i uruchomienia wyobraźni ewentualnych kandydatów na Jego uczniów. Przestrzega, aby ludzie nie szli za Nim z rozpędu, bo Jego droga nie jest łatwa. Każe najpierw „usiąść” i zastanowić się, podobnie jak budowniczy wieży i obliczyć, czy starczy mu na wykończenie albo jak król, który wyrusza na wojnę i powinien oszacować, czy posiada wystarczające siły, aby wygrać bój (por. Łk 14, 28-32). Owoce tego roztrząsania należy również oddać Bogu i poprosić o potwierdzenie z Jego strony.
Moje rozeznawanie
Kiedy w szkole średniej zastanawiałem się, jaką drogę obrać w życiu, zacząłem odczuwać pragnienie pójścia do zakonu. Zazwyczaj to wewnętrzne poruszenie pojawiało się w kontekście modlitwy albo usłyszanego Słowa, ale także w innych okolicznościach. Nie wiedziałem od razu, do jakiego zgromadzenia wstąpić. Pamiętam jednak silne pociąganie w kierunku tej formy powołania chrześcijańskiego, czemu towarzyszyło wzruszenie i radość. Nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje. Nie wiedziałem, że Bóg może w taki sposób komunikować się z człowiekiem. Jednak po każdym takim doświadczeniu przychodziło inne przeżycie, zgoła przeciwne. Odczuwałem niechęć, opór, lęk przed zaangażowaniem. Nagle jak na scenie w teatrze widziałem tylko same braki, niedyspozycje, poczucie niegodności. Kompletnie nie rozumiałem tych zmiennych „nastrojów”, dlaczego raz jest tak wspaniale, a za chwilę jakbym schodził na samo dno ciemnej doliny. W tym smutnym czasie oddziaływał na mnie zły duch, czego nie byłem świadomy. Wydobywał on w mojej wyobraźni wszystkie możliwe ograniczenia. Często były one tak wyolbrzymiane, że ostatecznie sprowadzały się do sugestii, bym dał sobie spokój, bo to nie dla mnie. Próbowałem więc stłumić te głębsze pragnienia, ale, na szczęście, powracały jak bumerang. Taki stan duchowego zawirowania trwał przez dłuższy czas. Nigdy w życiu nie słyszałem o poruszeniach duchowych.
Dopiero odprawienie pierwszego i drugiego tygodnia ćwiczeń duchowych otworzyło mi oczy. Odkryłem, że właśnie w ten sposób, posługując się moimi zmysłami i uczuciami, Bóg wzywał mnie do wejścia na tę drogę życia. Nie potrafiłem wyjaśnić rozumowo, dlaczego. Po prostu czułem mocny impuls przyciągający, ale także równie silny odpychający. Ten drugi pochodził od złego ducha. Chociaż coraz bardziej zdawałem sobie sprawę, że to Bóg mówi, ogarniały mnie jednak ciągle wątpliwości. Rozmawiałem wielokrotnie z moim spowiednikiem. Ostatecznie zastosowałem jeszcze trzeci sposób rozeznania „na rozum”. I szala wagi przeważyła w stronę wyboru drogi zakonnej i jezuitów. Po pewnym czasie Bóg kilka razy wlał w moje serce dużo pociechy, która utwierdziła mnie w powziętym wyborze. Dlatego do dzisiaj uważam, że rozeznawanie duchowe według św. Ignacego to nieoceniony dar w skarbcu Kościoła.
Czym jest duchowe rozeznawanie
Cykl artykułów wprowadzających w Rok Amoris laetitia
Często nie wiemy, co robić, co wybierać, którą drogą pójść, aby rzeczywiście wypełniać w swoim życiu wolę Boga. Jako chrześcijanie wierzymy, że Bóg nie mieszka gdzieś w odległym „niebie”, lecz ciągle pracuje dla naszego dobra w tym świecie. Bóg nadal przez swego Ducha komunikuje się z każdym z nas. Łagodnie, nie łamiąc naszej wolności, podpowiada nam przez wewnętrzne poruszenia, sumienie, wydarzenia i znaki, a także przez innych ludzi, co dla nas jest najlepsze i jak mamy wypełnić nasze powołanie. Bożym darem, dzięki któremu możemy odczytać i zinterpretować tę boską mowę, jest w Kościele rozeznawanie duchowe. Przez najbliższe tygodnie spróbuję przedstawić jego podstawy, a także „jak to się robi”, opierając się na Biblii oraz doświadczeniu św. Ignacego Loyoli.
Dariusz Piórkowski SJ