Innymi słowy, należy postawić duchową diagnozę: czy mamy do czynienia z człowiekiem, który w swoim życiu cofa się i oddala coraz bardziej od Boga albo z takim, który idzie do przodu i zbliża się do Boga. Dopóki się tego nie określi w sposób pewny, niemożliwe jest odszukanie woli Bożej i zastosowanie jakichkolwiek reguł odnośnie do działania duchów w duszy człowieka. Co więcej, można się wtedy dramatycznie pomylić, przypisując Bogu takie działanie, które w gruncie rzeczy jest domeną złego ducha. I na odwrót.
Nie źli, a chorzy
W regule otwierającej całą serię zaleceń dotyczących rozpoznawania, jaki duch powoduje poruszenia w chrześcijaninie, św. Ignacy pisze o ludziach, „którzy przechodzą od grzechu śmiertelnego do grzechu śmiertelnego” (ĆD, 314). Istotny jest tutaj czasownik „przechodzić”. Święty ma na myśli nie tyle jednorazowe upadki, nawet jeśli się często zdarzają i człowiek z nich powstaje, lecz pewien obrany styl życia. Do tej grupy zaliczają się ludzie, którzy trwają w notorycznych grzechach ciężkich, dodają jeden do drugiego, świadomie lub nieświadomie. Nie modlą się, nie myślą w ogóle o Bogu, żyją „według siebie” – jak ująłby to św. Augustyn. Oprócz nich będą i tacy, którzy być może nie popełniają rażących grzechów, ale krok po kroku poddają się troskom doczesnym i ułudzie bogactwa, na skutek czego słowo pozostaje w nich bezowocne (Por. Mt 13, 22). Życie pełne skupienia na sobie, trywialnych ambicji, szukanie jedynie przyjemności i wygody doprowadza do tego, że zapominają o Bogu, nie zawracają sobie Nim głowy, stają się nieczuli na bliźnich. Trzeba jednak zaznaczyć, że sam Jezus określa takie osoby jako „zagubione owce” albo „chorych”. Nie nazywa ich nigdy złymi ludźmi. Nie są oni też, jak zobaczymy, poza obrębem Bożej troski i działania. Dlatego nie można ich przekreślać. Ewangelicznym przykładem takiego stylu życia jest chociażby król Herod, który kazał uwięzić Jana, a potem pod wpływem intrygi skazał go na śmierć. Tetrarcha jest obrazem powierzchownego człowieka, którym targają sprzeczne pragnienia. Nawet jeśli bał się proroka, ostatecznie pod wpływem splotu wielu impulsów, wysłał kata, aby ściął Jana. Sugestywnym obrazem życia oddalonego od Boga jest również młodszy syn z przypowieści o miłosiernym ojcu, który „roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie” (Por. Łk 15, 13). Końcem jego degrengolady było wylądowanie tuż obok świńskiego koryta, gdzie w desperacji szukał pożywienia.
Bezsilni, idący do przodu
Drugą grupę chrześcijan stanowią ci, „co usilnie postępują w oczyszczaniu się ze swoich grzechów, a w służbie Pana Boga naszego wznoszą się od dobrego do lepszego”. W ścisłym sensie tylko w ich życiu możliwe jest rozeznawanie duchowe. Osoby opisane tutaj przez św. Ignacego to nie święci ani jakiś rodzaj bezgrzesznych, nieskazitelnych stworzeń. Chodzi o tych, którzy w swoim życiu zwrócili się już ku Bogu, weszli na drogę nawrócenia, uświadomili sobie wewnętrzny nieład i pragną wewnętrznej wolności. Modlą się, przyjmują sakramenty, formują się. Nie oznacza to, że wszystko w ich życiu jest już na swoim miejscu, a oni sami idą równą i prostą drogą, bez zakrętów, dolin i wybojów. Zmiana ich życia nie następuje błyskawicznie i bez żadnych przeszkód. To pewien proces. Od strony negatywnej osoby postępujące ciągle mogą zmagać się ze swoimi nawykami, potykają się co rusz, ale nie czują się z tym dobrze, uznają swoją bezsilność i oddają ją Bogu – co powoduje w nich stopniowe oczyszczenie. Od strony pozytywnej wzrasta w nich miłość, dobre strony ich osobowości, w pośrodku ich niemocy i słabości. Dobro nie dojrzewa w sterylnych warunkach. Wznoszenie od dobrego do lepszego zakłada też przekonanie, że nie wystarczy unikać w życiu zła i grzechu. Nie kradnę, nie oszukuję, nie zabijam, a więc osiągnąłem już wszystko. W życiu chrześcijańskim chodzi bowiem o wydawanie owoców, które inni mogą spożyć. Decydujące jest tu więc nastawienie woli, ukierunkowanie życia, a nie tylko same efekty nawrócenia. Istnieje ogromna różnica między chrześcijaninem nawracającym się, który ciągle nie radzi sobie z powtarzającym się grzechem czy uzależnieniem, np. nadmiernym paleniem papierosów, ale podejmuje wysiłki, a chrześcijaninem letnim, który również grzeszy, ale za bardzo się tym nie przejmuje. Zewnętrznie nie widać w nich różnicy. Jeden i drugi pali. Wewnętrznie dzieli ich jednak wiele.
Obrazem postępujących chrześcijan są wszyscy powołani przez Jezusa. Wbrew pozorom apostołowie nie stali się doskonali z chwilą pójścia za Mistrzem. Nie brakuje w Ewangeliach historii, które pokazują, że ich przemiana nie nastąpiła w mgnieniu oka. Ambicje, walka o władzę, lęki, przywiązania, fałszywe wyobrażenia o Bogu, chciwość, impulsywność, podatność na siłowe rozwiązania dawały o sobie znać w ich formacji nieustannie. To tylko nasza idealizacja czyni z nich spiżowe pomniki i ludzi, którzy rzekomo nie wyrastali na tej samej glebie co my.
Porusza potężnie i subtelnie
To fundamentalne rozróżnienie na chrześcijan nawracających się i oziębłych odgrywa niezwykle istotną rolę, jeśli chcemy dobrze odczytać źródło poruszenia duchowego, którego obecność poznajemy po doświadczanych uczuciach. Wbrew pozorom uczucia mogą wprowadzić nas w błąd. Nie każdy gniew czy radość jest taka sama. Smutek lub niepokój osoby letniej w wierze może oznaczać coś pozytywnego, np. zachętę do zawrócenia ze złej drogi i spowiedzi, chociaż doświadcza się ich jako nieprzyjemnych przeżyć. Ale w tej sytuacji należy iść za nimi. Jednak w przypadku osoby gorliwej smutek będzie kłodą rzucaną pod nogi przez złego ducha, aby ją zniechęcić. Ten rodzaj smutku należy przezwyciężać i spodziewać się pociechy od Boga. Gdy człowiek żyje w stanie łaski, Bóg nie zsyła bowiem takiego smutku. Dlaczego tak się dzieje? Przede wszystkim Duch Święty chrześcijan postępujących na drodze wiary wspiera, umacnia, pociesza w przeciwnościach, jest wiatrem w żagle, co często wyraża się też w uczuciach. Usuwa też wszelkie przeszkody, aby wierzący mógł wypełniać swoje powołanie. Św. Franciszek Salezy pięknie opisuje ten łagodny sposób postępowania Boga: „Łaska jest tak łaskawa i tak łaskawie ujmuje serca nasze, chcąc je ku sobie pociągnąć, że w niczym nie narusza wolności naszej woli. Sprężyny naszego umysłu porusza tak potężnie, a jednak tak subtelnie, że nasza wola nie doznaje żadnego przymusu”.
Duchowe zmaganie
Ale ten sam Duch nie przestaje zabiegać o dobro letnich chrześcijan, choć czyni to inaczej. Ignacy pisze, że kłuje ich i gryzie przez sumienie, pobudzając do zmiany. Dochodzi wtedy do kolizji Ducha z defensywną postawą człowieka. Jak zderzenie przeciwciał z wirusami w organizmie ludzkim. Czasem może się to dokonać z hukiem, przez jakiś wewnętrzny wstrząs, wyrzuty sumienia, nagłą stratę, cierpienie, byle tylko odwieść człowieka od ślepej uliczki. To dotykanie duszy można skojarzyć z kamykiem, który nagle wpada mi do buta. Niby można tak iść przez pewien czas, ale kamyk uwiera i denerwuje mnie. Dlatego „u tych, co postępują od dobrego do lepszego, anioł dobry dotyka takiej duszy słodko, lekko i łagodnie, jakby kropla wody wnikała w gąbkę; duch zaś zły dotyka takiej duszy ostro, z odgłosem i niepokojem, jak kiedy kropla wody spada na kamień” (ĆD, 335). Parafrazując, Duch Święty bądź aniołowie, a także złe duchy wchodzą do duszy jak do swego domu w zależności od tego, czy człowiek otwiera im serce, czy nie. Jeśli w życiu wierzącego zapanował nieład moralny, Szatan imituje Boga. Wtedy zazwyczaj podtrzymuje w nim poczucie świętego spokoju i zadowolenia. Nie znajdując żadnego sprzeciwu w człowieku, nie wymaga to od niego zbyt dużego wysiłku. Wystarczy dostosować się do życiowych wyborów człowieka związanych z grzesznym stylem życia i grać na ludzkim pragnieniu przyjemności, oddziałując głównie na zmysły i wyobraźnię. O tej formie kuszenia mówi Jezus w przypowieści o bogaczu, który myśli tylko o sobie: „Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone: odpoczywaj, jedz, pij i używaj” (Łk 13, 19).
Ta sama strategia nie działa już tak skutecznie w przypadku osób postępujących w wierze, ponieważ łaska bardziej ich chroni. Wtedy zły duch przechodzi na wyższy poziom. Kusi „fałszywymi racjami”, odwołując się bardziej do rozumu. Diabeł robi wszystko, żeby poddany próbie człowiek nie przyjmował łaski Bożej albo czynił to rzadziej. Dwoi się i troi, żeby ochrzczony sprzeniewierzył się swojemu powołaniu albo przynajmniej miał duże trudności w jego realizacji.
Czym jest duchowe rozeznawanie
Cykl artykułów wprowadzających w Rok Amoris laetitia
Często nie wiemy, co robić, co wybierać, którą drogą pójść, aby rzeczywiście wypełniać w swoim życiu wolę Boga. Jako chrześcijanie wierzymy, że Bóg nie mieszka gdzieś w odległym „niebie”, lecz ciągle pracuje dla naszego dobra w tym świecie. Bóg nadal przez swego Ducha komunikuje się z każdym z nas. Łagodnie, nie łamiąc naszej wolności, podpowiada nam przez wewnętrzne poruszenia, sumienie, wydarzenia i znaki, a także przez innych ludzi, co dla nas jest najlepsze i jak mamy wypełnić nasze powołanie. Bożym darem, dzięki któremu możemy odczytać i zinterpretować tę boską mowę, jest w Kościele rozeznawanie duchowe. Przez najbliższe tygodnie spróbuję przedstawić jego podstawy, a także „jak to się robi”, opierając się na Biblii oraz doświadczeniu św. Ignacego Loyoli.
Dariusz Piórkowski SJ