Logo Przewdonik Katolicki

Męczennik miłosierdzia

Anna Druś
fot. fot Diocèse de Luçon - Eglise Catholique en Vendée Facebook

Uchodźca z Rwandy naznaczony w dzieciństwie skutkami ludobójstwa w tym kraju morduje na francuskiej plebanii pomagającego mu kapłana. Dla jednych to argument przeciwko przyjmowaniu uchodźców w Europie. Dla innych – Ewangelia w praktyce, niosąca napięcie między naiwnością a ofiarowaniem życia do końca.

Nie wiemy, jak wyglądały ostatnie chwile ojca Oliviera Maire’a, 60-letniego prowincjała księży misjonarzy montfortanów na zachodzie Francji. Jego morderca wprawdzie zgłosił się na policję zaraz po dokonaniu zbrodni, ale nie mógł zostać przesłuchany – od razu przewieziono go na oddział psychiatryczny. Nie wiemy zatem, czy zanim zabił, kłócił się jakoś z pomagającym mu kapłanem, czy zaatakował z zaskoczenia. Nie wiemy, czy o. Olivier bronił się lub mówił cokolwiek, umierając. Wiemy za to, jakim zakonnik był człowiekiem. Oraz wiemy, jak skomplikowaną historię życia miał jego oprawca.

Ofiara
Ojciec Olivier urodził się w 1960 r. w Besançon. Od dzieciństwa pragnął zostać księdzem, choć jednocześnie miał wiele pasji. Zanim ostatecznie trafił do nowicjatu montfortanów, studiował biologię i pełnił służbę wojskową na Haiti. Zgromadzenie założone przez św. Ludwika Marię Grignion de Montfort – znanego z rozszerzania konceptu oddania się w niewolę miłości Matce Bożej – pociągało go od młodości. Już w zgromadzeniu wysłano go na studia do Rzymu (skończył tam teologię i psychologię), ale po święceniach w 1990 r. o. Olivier zgłosił chęć wyjazdu na misje i trafił do Ugandy. Od początku łączył w sobie radykalizm służby osobom wykluczonym z wielkim intelektem. Pasjonował się biblistyką i ojcami Kościoła, grał na organach i jak nikt potrafił też opowiadać o św. Ludwiku oraz charyzmacie swojego zgromadzenia.
– Był to człowiek wielkiej kultury i wiary, który mówił znakomite homilie z wieloma biblijnymi odniesieniami. Szczególnie zaś dbał o ludzi z marginesu, zwłaszcza bezdomnych – powiedział senator Bruno Retailleau, który często przyjeżdżał słuchać o. Oliviera ze swojego rodzinnego Vendée. Miasteczko Saint-Laurent-sur-Sèvre, gdzie posługiwał przez ostatnie lata zamordowany kapłan, znajduje się nieopodal.
– Poświęcił swoje życie służbie Bogu, wszystkim ludziom. Jego śmierć jest ogromną tragedią, ale w świetle wiary ma jednak sens. Chrystus mówił, że jeśli ziarno nie obumrze, pozostaje samo, ale jeśli obumrze, przynosi owoc obfity. Kiedy o nim myślę, mogę powiedzieć, że jego życie było pełne i przyniosło wiele owoców. Ojciec Olivier cały ofiarował się na służbie innym, to męczennik miłosierdzia – wspominał go z kolei biskup miejscowej diecezji Luçon François Jacolin.
Współbracia o. Oliviera ze zgromadzenia szczególnie mocno przeżyli jego śmierć. Nie tylko dlatego, że świetnie go znali i cenili jego wiedzę i wrażliwość, ale zwłaszcza dlatego, że zginął realizując w praktyce charyzmat ich zgromadzenia. – Ojciec Olivier uczył miłości do ludzi wykluczonych ze społeczeństwa. Tu nic się nie zmieni. W naszej służbie mamy teraz o jednego orędownika w niebie więcej – mówi o. Paulin Ramanandraibe, rektor bazyliki w Saint-Laurent-sur-Sèvre.
Rzeczywiście, uchodźcy – szczególnie ci z nieuregulowaną sytuacją prawną – byli podstawową grupą, jakiej o. Olivier chciał służyć. Pomagał im znajdować pracę, mieszkanie, organizował leczenie i opiekował się duchowo. To on przygarnął w 2013 r. przybyłego w te okolice Emmanuela Abayisengę, 32-letniego uciekiniera z Rwandy, starającego się we Francji o azyl polityczny.

Oprawca
Jego historię badała od kilku miesięcy dziennikarka „La Croix” Héloïse de Neuville. Gdy zaczynała śledztwo, chciała dowiedzieć się przede wszystkim, dlaczego rwandyjski uchodźca podpalił rok wcześniej katedrę w Nantes. Nie wiedziała, że bada profil psychologiczny przyszłego mordercy. „Z głową w dłoniach kołysze się delikatnie, siedząc na łóżku. Uwięziony w areszcie śledczym w Nantes, Emmanuel Abayisenga milczy, wpatrując się bez wyrazu, jakby zagubiony, w swoich rzadkich gości” – tak zaczęła swój artykuł opublikowany 15 lipca, na cztery tygodnie przed popełnieniem przez niego zbrodni.
Co jej się udało ustalić? Przede wszystkim to, że Emmanuel Abayisenga urodził się w Rwandzie w 1981 r. w rodzinie plemienia Hutu. Jako zaledwie 13-letnie dziecko widział na własne oczy masakrę ludzi z plemienia Tutsi, do której ręce przyłożyli również jego najbliżsi. Prawdopodobnie widział, jak jego ojciec i wuj wyciągają z domów całe rodziny i zabijają z zimną krwią. W ciągu około 100 dni masakry zginęło wówczas milion osób.
Można się domyślać, co przeżywał ten mały chłopak, choć szczegółów nie znamy. Zwłaszcza, że gdy masakra się skończyła, zaczęło się rozliczanie morderców. Karę śmierci wymierzono również jego ojcu, wujka zaś osadzono w więzieniu na dożywocie. Gdy Emmanuel dorósł, został policjantem, jednak porzucił tę pracę i wyjechał do Francji, szukając tam azylu politycznego. Prawdopodobnie bał się odwetu, ponieważ pracownikom francuskiego Biura Ochrony Uchodźców i Bezpaństwowców tłumaczył, że „sam nigdy by nie mordował żadnych Tutsi”.
Biuro to jednak odmówiło mu azylu i aż trzykrotnie wydało nakaz opuszczenia terytorium Francji. Rozczarowany brakiem perspektyw znalezienia tu pracy Emmanuel znalazł pomoc i opiekę u księży montfortanów. Szczególnie zajął się nim o. Olivier. Rwandyjczyk znalazł też u zakonników coś więcej: zaufanie. Bracia dali mu nawet pracę w charakterze kościelnego w katedrze w Nantes. Pilnował tu porządku, dbał o bezpieczeństwo.
Dlatego, gdy 25 lipca ubiegłego roku katedrę trawił pożar, a strażacy mówili od razu o podpaleniu, nikt nie podejrzewał jego. Bracia zwrócili jednak uwagę na dziwne zachowanie Emmanuela. „Gdy powiedziałem mu, że katedra spłonęła – nie miał swojego zwykłego spojrzenia, ale był jakby w innym świecie. Nie chciałem mu dalej przeszkadzać” – wspominał jeden z zakonników w rozmowie z „La Croix”. Wkrótce okazało się, że to Emmanuel stał za podpaleniem.
Już w areszcie wyszły na jaw jego problemy psychiczne. Prasa francuska sugeruje, że może chodzić o schizofrenię. „To niezwykle kruchy człowiek, wręcz chodząca wielotrauma” – napisała o nim Héloïse de Neuville. Właśnie z powodu tych problemów Rwandyjczyk został zwolniony z aresztu, choć do czasu ostatecznej rozprawy zakazano mu opuszczenia Francji.
Mieszkanie i opiekę ponownie znalazł u montfortanów, szczególnie u prowincjała – o. Olivera. To ten zakonnik zasugerował policji pod koniec czerwca, że Emmanuel powinien być leczony psychicznie. 20 lipca tego roku mężczyzna trafia na oddział psychiatryczny szpitala Georgesa Mazurelle’a w La Roche-sur-Yon, ale wychodzi stamtąd już po dziewięciu dniach. Schronienia znów udziela mu o. Olivier, choć nie wiedzą o tym ani współbracia, ani władze miasteczka.

Zbrodnia
W niedzielę 8 sierpnia po południu o. Olivier zasiada za organami kościoła w Saint-Laurent-sur-Sèvre. Koncerty organowe w każdą niedzielę wakacji to tu stały zwyczaj. Tym razem to jego ostatni koncert.
Już w poniedziałek rano ginie zaatakowany przez Emmanuela. Sekcja zwłok wykazała, że śmierć nastąpiła szybko, od bardzo silnych uderzeń w głowę. Chwilę potem oprawca wsiadł w samochód swojej ofiary i pojechał na najbliższy komisariat, gdzie oznajmił: „Właśnie zabiłem księdza”.
Gdy wiadomość podają francuskie media, natychmiast rozpętuje się w mediach wielka dyskusja polityczna. Zbrodnia idealnie wręcz odpowiada narracji, jaką mają skrajnie prawicowe ugrupowania we Francji. „We Francji możemy spokojnie być nielegalnymi emigrantami, spalić katedrę, nigdy nie zostać wydalonymi i jeszcze powtórzyć zbrodnię mordując księdza! To całkowite bankructwo tego państwa” – napisała na Twitterze Marine Le Pen, przewodnicząca Frontu Narodowego/Zjednoczenia Narodowego (FN/RN) i eurodeputowana. Wtórowali jej dziennikarze, nazywając wręcz zamordowanego o. Olivera „męczennikiem naszych braków”.
Jednak sami współbracia zamordowanego, jak i wiele środowisk katolickich, unikają takiego stawiania sprawy. – Jest to oczywiście czyn ohydny i straszny i możemy dać się ponieść bardzo różnorodnym uczuciom, polemikom, które dziś są jednak bezpłodne. Ważny jest raczej powrót do słów z „Ojcze nasz”: „jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”, bo to byłby powrót do braterstwa wszystkich ludzi. Trzeba łagodzić ból serca, a nie szukać kozłów ofiarnych – powiedział podczas wywiadu w telewizji abp Dominique Lebrun z Rouen.
O ewangelicznej perspektywie oceny tego wydarzenia napisał też Cédric Burgun, prodziekan wydziału prawa kanonicznego na Katolickim Uniwersytecie w Paryżu, odpowiadając na tweeta Marine Le Pen: „Ten człowiek był pod kontrolą policji i to sam ksiądz podjął ryzyko przyjęcia go! Zrobił tak, ponieważ dobroczynność i miłosierdzie podejmują ryzyko, o którym zapomnieli niektórzy politycy”.
Pogrzeb o. Oliviera odbył się 13 sierpnia w Saint-Laurent-sur-Sèvre z udziałem przedstawicieli francuskiego rządu i nieprzebranych tłumów wiernych. Zakonnik spoczął na miejscowym cmentarzu.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki