Logo Przewdonik Katolicki

Burzenie mitów

Jacek Borkowicz
fot. materiały prasowe

Co sprawiło, że fabularny film doprowadził do rozbicia na dwa wrogie obozy raczej rozsądnych na co dzień Francuzów? Pokonaj lub giń opowiada o powstaniu w Wandei – a to nad Sekwaną jest ciągle temat gorący i wrażliwy.

Audiowizualna owsianka”, „totalna ciemnota”, „dzieło stworzone dla podatnych na wpływy kretynów” – nawet we Francji, słynącej z krytyków o ciętym języku, rzadko który film wywołuje aż takie emocje. „Raczej umrzyj, niż obejrzyj tę historyczną chałę” – pisze Xavier Leherpeur, recenzent socjaldemokratycznego tygodnika „L’Obs”, przekornie nawiązując do tytułu bezlitośnie zjechanej przezeń produkcji. Pokonaj lub giń (Vaincre ou mourir) we wspólnej reżyserii Paula Mignota i Vincenta Motteza, wszedł na ekrany francuskich kin 25 stycznia i natychmiast rozpętał prawdziwą burzę. Bo  jego obrońców, którzy, notabene, w opisywaniu krytyków filmu posługują się nie mniej kwiecistym językiem, znalazło się co najmniej tylu, ilu atakujących.
Co sprawiło, że ten fabularny obraz doprowadził do rozbicia na dwa wrogie obozy raczej rozsądnych na co dzień Francuzów? Bo chyba przecież nie jego walory czysto artystyczne. Piszący te słowa nie miał możliwości obejrzenia go w całości, ale z dostępnych fragmentów wynika, że mamy do czynienia z typową produkcją, którą kiedyś określano mianem „filmów płaszcza i szpady”. Wartka narracja, romantyczna przygoda, a co najważniejsze – dzieło chętnie oglądane. W końcu po to robi się filmy. Nie arcydzieło, ale też bynajmniej nie chałtura. Lecz nie o estetykę tutaj chodzi. Pokonaj lub giń opowiada o powstaniu w Wandei – a to we Francji jest ciągle temat gorący i wrażliwy.

Bocage
Piąty rok francuskiej rewolucji należy do najciemniejszych jej kart. Doszli wówczas do władzy jakobini, radykalna frakcja rewolucjonistów, posługująca się terrorem dla utrzymania porządku. Masowo tracono – głównie na gilotynach – przeciwników nowego ustroju, białych burbońskich rojalistów, ale też często ofiarami padali ludzie niewinni, podejrzewani tylko o niechęć dla rewolucji. To właśnie wtedy utrwalił się paradygmat rewolucyjnego potwora, który pożera własne dzieci, paradygmat powtórzony zarówno przez bolszewików, jak i nazistów. W końcu rewolucja pożarła także jakobinów, których obalono po roku dyktatury, najbardziej krwawej w historii Francji.
Rok 1793 był także momentem wybuchu antyrewolucyjnego powstania w Wandei, rozległym regionie ciągnącym się, w szerokim sensie, od lewego brzegu dolnej Loary, aż po wybrzeża Atlantyku. Powstanie trwało kilka lat, ostatecznie stłumili je dopiero żołnierze Napoleona. Wandea nie ma wysokich gór ani też lasów, to głównie otwarte pola, dlaczego zatem właśnie tam sukces odniosła biała partyzantka? Odpowiedź zawiera się w nieprzetłumaczalnym na polski słowie bocage. To szpaler gęstych, kłujących cierniami żywopłotów, posadzonych wzdłuż wiejskich dróg, których siatką pokryta jest cała ta kraina. Dodajmy, że w tamtejszej glebie drogi, wydeptane milionami stóp, z czasem przeradzają się w wąwozy. Takimi to wąwozami wkraczały do Wandei oddziały wojsk Republiki, z którymi partyzanci bez większego trudu rozprawiali się, strzelając do nich zza zielonych barykad. Rozeźleni oporem republikanie w końcu się z Wandejczykami rozprawili, ale o tym za chwilę.

Wandea jako symbol
Film pokazuje fabularyzowane losy legendarnego dowódcy powstania, Francois Athanase Charette de La Contrie. Był to arystokrata, właściciel zamku i dóbr położonych niedaleko Nantes. Gdy rewolucyjne rządy poczęły profanować kościoły i tracić opornych księży, przywiązani do tradycji wandejscy chłopi poprosili Charette’a, by ten przewodził ich walce. Charette był żołnierzem, doświadczonym w bataliach francuskiej marynarki wojennej, ale równie dobrze sprawdził się na lądzie. Niestety ujęto go w jednej z bitew i stracono w marcu 1796 r.
w Nantes.
Charette’a gra znany i przystojny Hugo Becker. Nieco mniej znany (do tej pory), ale chyba jeszcze bardziej przystojny jest Rod Paradot (rocznik 1996), grający jednego z jego podkomendnych. Nazwiska obu aktorów zapełniają dziś sale francuskich kin, przy czym w dużej mierze – co znamienne – walą do nich przedstawicielki płci żeńskiej. A młode Francuzki zakochane w białej kontrrewolucji to pierwszy kamień obrazy dla lewicowo nastrojonych krytyków.
Ale tych kamieni jest znacznie więcej. W zbiorowej francuskiej świadomości Wandea jest bowiem nie tyle geograficzną krainą, ile symbolem. Tak jak symbolem numer jeden pozostaje francuska rewolucja. Bo rewolucja 1789 roku jest filarem, na którym od dwóch stuleci opiera się wiodąca francuska świadomość. Ideały wolności, równości i braterstwa, uwidocznione na sztandarach rewolucjonistów, są także hasłem obecnej Piątej Republiki. Zatem wszystko, co się owym ideałom sprzeciwia, musi być z definicji wsteczne i wrogie. Francuzi, którzy nie zaznali dobrodziejstw realnego socjalizmu, są pod tym względem pozbawieni dystansu.
Antyrewolucyjna, rojalistyczna i katolicka Wandea jest w tej narracji – popieranej zarówno przez władze, jak i przez przeważającą część klasy średniej, dawniej zwanej burżuazją – właśnie taką wrogą i reakcyjną siłą. Tymczasem film, zgodnie z realiami historii, podważa wszystkie te schematy. Rewolucja to walka biednych z bogatymi? W Wandei biedni chłopi, w sojuszu z panami, wystąpili przeciw bogatemu mieszczaństwu. Rewolucja to batalia z patriarchatem? W Wandei napędową siłą protestu były kobiety, które pierwsze chwyciły za sierpy, jeszcze zanim ich mężowie ujęli w dłonie karabiny. Rewolucja wymierzona była w Kościół, pozostający w sojuszu z królewskim tronem? Znowu, jak na ironię, w Wandei obrońcami wiary byli przedstawiciele społecznych nizin, natomiast z chrześcijaństwem walczyła miejscowa finansjera.

Zbrodnia wojenna czy ludobójstwo?
Najgorętszy kartofel zostawiamy na koniec. Powstanie w Wandei zostało utopione we krwi przez wysłane z republikańskiego Paryża siły odwetowe. „Piekielne kolumny” generała Turreau mordowały dziesiątkami tysięcy mężczyzn, kobiety i dzieci, tysiące utopiono na barkach spuszczonych na dno Loary. Historycy obliczają, że w ramach tych represji zamordowano co szóstego mieszkańca Wandei – dokładnie tyle, ile w porównywalnym czasie zginęło Polaków podczas hitlerowskiej okupacji.
Oficjalna wykładnia, choć niechętnie, przyznaje, że była to wojenna zbrodnia, natomiast zdecydowanie zaprzecza jakoby miało to być ludobójstwo, pierwszy akt ludobójstwa popełniony w nowożytnej historii świata. Tego zdania jest też Jean-Clement Martin, historyk z Sorbony, uważany za najwybitniejszego znawcę powstania w Wandei. Według niego większość zbrodni popełniano w sytuacji anarchii, braku kontroli państwa, a Wandea w tej narracji jest swego rodzaju ziemią niczyją. Zaprzecza mu jednak nie mniej renomowany historyk Reynald Secher. Rzeź w Wandei nie zrobiła się sama, zarówno „piekielne kolumny”, jak i zatopione barki w Nantes to były przecież pomysły rodem z paryskiej centrali.

Zagłosowali nogami
Wiedząc to wszystko, trudno się dziwić, że główny, a raczej oficjalny nurt francuskiej opinii publicznej jest filmowi raczej niechętny. Oczywiście nie wszyscy mieszają go z błotem tak, jak robią to autorzy cytowanych na początku fragmentów, w krytyce przeważa troska i ostrzeżenie przed „konserwatywną ofensywą”, która jakoby zagraża jedności francuskiego społeczeństwa.
Wydaje się jednak, że w tym wypadku samo społeczeństwo „zagłosowało nogami”, idąc gremialnie do kin. A co rozsądniejsi z komentatorów, właśnie dzięki Pokonaj lub giń, zaczęli dostrzegać, że „tak, rewolucja francuska dokonała się w bólu i przemocy”. Nawet ci, którzy nadal uważają, że „z pewnością dobrze zrobiła naszemu krajowi”, dodają przy tym, że „musieliśmy za to zapłacić” terrorem Robespierre’a i napoleońską wojną z resztą Europy. Większość jednak wzrusza ramionami: po co to całe gadanie? Film jest dobry i to wystarczy.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki